Alfred Królikowski, urodzony w 1928 r.

Pomagała nam Żegota

Urodziłem się w dniu 8 stycznia 1928 roku w Krakowie, jako syn Zyg­munta Leopolda Szancera i Zofii Szancerowej, z domu Haber.

Nadano mi imię Alfred (zgodnie z tradycją rodzinną), po dziadku ze strony ojca.Ojciec mój, ur. 5 kwietnia 1902 w Wiedniu, był synem Alfreda Szancera i Margarety Szancer, z domu Strakosch. Matka, ur. 5 lipca 1904 w Krako­ wie, była córką Wolfa Wilhelma Habera i Alte-Schaindle Salomei, z domu Pechner.

W okresie przedwojennym mieszkaliśmy w Krakowie do 1935 roku przy ul. Kazimierza Wielkiego 31, a od 1935 do 1939 przy ulicy Szopena 3 m 5.
Od roku 1934 chodziłem do szkoły powszechnej, początkowo do siedmioklasowej Publicznej Szkoły Powszechnej nr 2 im. św. Wojciecha, zaś w czerwcu 1939 roku ukończyłem V klasę Publicznej Szkoły Powszechnej Męskiej stopnia III nr 7 im. św. Floriana.

Ojciec mój pracował jako Kierownik Oddziału Zakupów i wicedyrektor w Fabryce Kabli SA w Krakowie. Matka nie pracowała.Po zajęciu Krakowa przez Niemców ojciec pozostawał jeszcze na swoim stanowisku kierownika Oddziału Zakupów do października 1940.

Ze wzglę­du na znakomitą znajomość języka niemieckiego (wychowany do dziewiąte­ go roku życia w Wiedniu) i zagadnień fachowych fabryki, w której pracował od 1929 roku na tym samym stanowisku, był dla nowego niemieckiego za­ rządu trudny do zastąpienia.

Ówczesny zarządca fabryki, Niemiec dr Cap­penberg, usiłował go możliwie długo utrzymać w pracy. Jednak gdy fabryka została zakwalifikowana jako Rustungsbetrieb (zakład zbrojeniowy), co po­ciągnęło za sobą zmianę profilu i kierownictwa, ojciec został zwolniony z pracy.

W tym czasie zostaliśmy wyrzuceni z mieszkania przy ul. Szopena; ulicę tę, jako jedną z nowocześniejszych, zaliczono do niemieckiej dzielnicy mieszkaniowej. Przy tej okazji pozbawiono nas większej części rzeczy, jak meble i wyposażenie mieszkania, które trzeba było zostawić nowym, nie­mieckim lokatorom.

Zamieszkaliśmy na krótko na ulicy Potockiego 13, skąd następnie zostaliśmy wysiedleni na ulicę Rzeszowską. Tym razem przy przeprowadzce pozbawiono nas całej reszty posiadanych jeszcze rzeczy osobistych i stanowiących resztę wyposażenia mieszkania.

Mieszkający w sąsiedztwie volksdeutsch o nazwisku Balko obserwował ładowanie na­szych rzeczy na ciężarówkę, którą po zakończeniu ładowania skierował przy pomocy wezwanej żandarmerii do magazynu zwanego Treuhandstelle, skąd nie udało się już nic odzyskać. Przepadła nie tylko reszta mebli, antyków, ob­razów, porcelany i kryształów, ale również rzeczy osobiste, jak ubrania, bie­lizna i pościel, oraz wartościowy zbiór znaczków pocztowych i monet, które wraz z ojcem kolekcjonowaliśmy.

Uratowana została jedynie teczka z nie­którymi dokumentami (które następnie zostały ukryte u woźnego z fabryki, który wyraził chęć pomocy ojcu) i torebka matki z pieniędzmi i częścią kosz­towności, dzięki którym udało się przetrwać te okresy okupacji, kiedy ojciec nie miał możliwości zarabiania.

Ze względu na to, że w pustym mieszkaniu na ulicy Rzeszowskiej, która według przewidywań później miała wejść w teren getta – a mój ojciec był zdecydowany uniknąć zamknięcia w getcie – nie można było mieszkać, ojciec nawiązał kontakt ze swoim dawnym kolegą ze szkoły, księdzem Stanisławem Proszakiem, proboszczem we wsi Biały Kościół (18 km od Krako­ wa w kierunku Ojcowa).

Ksiądz ten okazał nam znaczącą pomoc, gwarantu­jąc za nas przy wynajmie izby w chałupie u miejscowego gospodarza, a nas­tępnie dokonując wpisu w księgach parafialnych fikcyjnego chrztu całej na­szej trójki (ojca, matki i mnie) i wydając nam metryki chrztu. P

rzy tej okazji dokonana została pierwsza zmiana imion: ojca na Stanisław Zygmunt, matki na Jadwiga Zofia, a mojego na Jerzy Alfred. Według ówczesnego, patrząc z późniejszej perspektywy, nieco naiwnego rozumowania, miało to wy­ starczyć do zdezorientowania Niemców w razie nakrycia przez nich naszej ucieczki z Krakowa.

Na podstawie tych dokumentów i protekcji księdza Proszaka dostaliśmy w gminie „zaświadczenia tożsamości osoby”, którymi przez krótki czas posługiwaliśmy się jako dowodami tożsamości. Przez pewien czas ojciec, nie mogąc zarobić na nasze utrzymanie na wsi, pracował w Krakowie, w prywatnej Odlewni Żelaza Władysław Klimek w Krakowie, której właściciel był znajomym ojca i dojeżdżał na niedziele do Białego Kościoła na rowerze. Stan ten trwał do wiosny 1941, kiedy ojciec – nie wiem, w jaki sposób i przez kogo – został ostrzeżony o konieczności dalszej ucieczki.

Następnym etapem były Słomniki koło Krakowa, gdzie pan Klimek miał mały domek, w którym udzielił nam schronienia. Mieszkaliśmy tam we troje w małej izdebce bez wygód – wodę trzeba było nosić ze źródełka odległego o mniej więcej pół kilometra. Było to szczególnie uciążliwe w zimie.

Ojciec mój zarabiał, pisząc okolicznym mieszkańcom po niemiecku i po polsku podania do wszelkich władz i instytucji, a resztę czasu poświęcał mojej edu­kacji, ucząc mnie języków, które dzięki wrodzonym zdolnościom doskonale znał (niemiecki, angielski, francuski i włoski), i w miarę swoich możliwości przerabiając ze mną materiał gimnazjum.

Tam przeżyliśmy eksterminację Żydów w Słomnikach, których pewnej nocy wypędzono z domów, zebrano na polach otaczających miasto i rano pognano do dworca kolejowego na wy­wiezienie. Nas uratowała stosowana wtedy naklejka na drzwiach mieszkania Arische Wohnung i ustne poświadczenie gospodarza domu, że tu nie miesz­kają Żydzi, co słyszeliśmy dokładnie przez drzwi z sieni.

Wiosną 1943 roku sława ojca jako piszącego podania w doskonałym ję­zyku niemieckim zatoczyła zbyt szerokie kręgi i ojciec został wezwany do Kreisleitera (starosty) w Miechowie, gdzie powiedziano mu, że z nazwiskiem Szancer i taką znajomością niemieckiego albo pochodzi z rodziny nie­mieckiej, albo jest Żydem.

W tym pierwszym przypadku powinien wypełnić wniosek o przyznanie volkslisty. Tego samego dnia, po powrocie ojca do Słomnik, zabierając znowu jedynie teczkę z aktualnymi dokumentami i torebkę matki z resztą posiadanych środków do życia, wyjechaliśmy do Krakowa i następnie tej samej nocy najbliższym pociągiem do Warszawy.

Tu ojciec udał się do swojego dawnego przyjaciela pana Jerzego Bieleckiego, który udzielił nam schronienia u siebie w mieszkaniu. Pan Bielecki okazał się bardzo aktywnym działaczem Armii Krajowej oraz „Żegoty”, mającym szerokie kontakty, dzięki którym załatwił nam fałszywe papiery na nazwisko Edmund Królikowski dla ojca, Joanna Królikowska z domu Kozłowska dla matki i Alfred Jerzy Królikowski dla mnie.

Załatwiono nam również tymcza­sowe miejsca zamieszkania. Ze względów bezpieczeństwa, szczególnie że w tym czasie wybuchło Powstanie w getcie warszawskim, umieszczono każ­ de z nas osobno. Rodziców rozlokowano w różnych kryjówkach na terenie Warszawy, ja zaś zostałem ukryty u rodziny członka organizacji, państwa Borysiewiczów w Radości koło Warszawy (ul. Kościelna 18).

Była to znowu mała izdebka, służbówka dozorcy bez żadnych wygód. Za możliwość miesz­kania tam i jedzenie pomagałem w różnych pracach domowych i w ogro­dzie. Tam, razem z synem pastwa Borysiewiczów, Adamem, mimo zastrze­żonych ograniczeń w opuszczaniu kryjówki uczyłem się na tajnych komple­tach, prowadzonych przez kilkoro nauczycieli, pod kierunkiem pana Adama Tatomira, na których przerabialiśmy materiał klas gimnazjalnych.

Nauka od­ bywała się nieregularnie w różnych pomieszczeniach , udostępnianych przez rodziców uczestników kursów, głównie państwa Borysiewiczów i niektórych innych zaufanych, dobranych wśród znajomych, przeważnie zaanga­żowanych w AK.

Ja zresztą, po kilku groźnych sytuacjach stworzonych spotkaniami z polską policją i niemieckimi patrolami, jakie miały miejsce już wcześniej w Słomnikach i potem w Radości, rzadko i niechętnie byłem w ogóle wypuszczany z domu.

W Radości przetrwałem do nadejścia, w ostatnim dniu lipca 1944 roku, Armii Radzieckiej i I Armii LWP. Gdy we wrześniu 1944 front przeniósł się na Pragę, nasze komplety zostały zamienione na Prywatne Gimnazjum i Liceum w Radości, w którym ukończyłem III klasę gimnazjum.

Po wyzwoleniu powróciłem do Krakowa, gdzie spotkałem się z rodzi­cami. Ojciec próbował wrócić do pracy w Fabryce Kabli i odzyskać nasze mieszkanie na ul. Szopena. Powróciliśmy również do nazwiska Szancer. Jed­nakowoż sytuacja przedwojenna nie dała się odtworzyć, a ojciec spotkał się z wyjątkową niechęcią starych znajomych, szczególnie nowego kierownic­twa fabryki, złożonego z przedwojennych pracowników niższego szczebla, awansowanych w czasie okupacji lub natychmiast po wojnie na stanowiska kierownicze, a także ze strony aktualnych lokatorów naszego mieszkania, za­jętego natychmiast po wyzwoleniu miasta przez jednego z profesorów Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.

Nie udało się również, mimo procesu i skazania volksdeutscha Balki, odzyskać niczego ze zrabowanych nam rzeczy, a władze miasta nie spieszyły z okazaniem nam jakiejkolwiek pomocy w urządzaniu od nowa życia.

Po znanych pogromach kieleckich ojciec postanowił powrócić do konspiracyjnego nazwiska Królikowski i przenieść się na Śląsk, gdzie w Katowicach objął posadę dyrektora Zjed­noczenia Przemysłu Cynkowego, a następnie dyrektora Centrali Złomu. Po kilkakrotnej zmianie posady, wielu szykanach i przeżyciach w latach pięćdziesiątych, związanych z jego inteligenckim pochodzeniem, umarł w Katowicach 6 listopada 1953.

W Katowicach w przyspieszonym trybie ukończyłem IV klasę gimnaz­jum i liceum ogólnokształcące i w czerwcu 1947 roku zdałem maturę.
W 1949 roku w trybie uproszczonym uzyskałem wraz z rodzicami legalizację zmiany nazwiska.

Od października 1947 do grudnia 1952 studiowałem na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego im. B. Bieruta, gdzie otrzymałem dyplom magistra fizyki, chociaż ze względu na nieregularną naukę w zakresie szkoły średniej nigdy nie udało mi się uzupełnić luk w wy­ kształceniu i wiedzy ogólnej, które nadrabiałem jedynie znajomością języ­ków obcych. Nie pozwoliło mi to na podjęcie jakiejkolwiek bardziej zaawansowanej pracy zawodowej i stąd późniejsze zawirowania w moim życiorysie zawodowym między szkolnictwem a administracją.

W dniu 28 marca 1950 roku ożeniłem się z koleżanką z Uniwersytetu, Haliną Antonowicz, urodzoną 5 lipca 1929 w Białymstoku, Aryjką -filose­mitką, z którą pozostaję do dziś w szczęśliwym małżeństwie. Mimo młodego wieku żona moja była w czasie wojny w partyzantce i jest kombatantką AK. Przejścia z tym związane nie zostały oczywiście bez wpływu na jej zdrowie i obecnie jest inwalidką I grupy. Mamy dwie córki, Ewę i Annę, oraz troje dorosłych wnuków. (…)

W wyniku czystek po 1968 roku zostałem wyrzucony z Biura Pełnomoc­nika Rządu do spraw Wykorzystania Energii Jądrowej i powróciłem do pracy w szkolnictwie średnim(…)

W 1956 roku matka moja wyjechała do swego brata Henryka Habera, który wraz z żoną Ireną i synem Ryszardem zaraz po wojnie wyjechał do Australii i osiedlił się w Sydney. Matka moja mieszkała tam i pracowała do sierpnia 1990 roku, kiedy to ciężko chora wróciła do Polski i zamieszkała u nas w Warszawie. Zmarła 12 czerwca 1991 roku.

Brat matki, jego żona i syn byli jedynymi członkami naszej rodziny, którzy przetrwali okupację, ukrywając się początkowo w podobny sposób jak my w Polsce, a następnie internowani w obozie na Węgrzech.

Ocalała również młodsza siostra ojca z mężem i synem (Rittigstein-Rapaczyńscy), która po śmierci wuja i relegowaniu jej syna z Uniwersytetu w 1968 roku wyjechała do USA, gdzie zmarła.

W czasie wojny z najbliższej rodziny zginęli natomiast:
matka ojca – zmarła na serce, w dniu 2 września 1939 na wiadomość o wybuchu wojny,stryj ojca, Eugeniusz Szancer, zabrany w łapance w listopadzie 1939, zginął w Oświęcimiu, brat matki, lekarz Marek Haber, padł w walkach w partyzantce; jego żona Maryla i syn Wilhelm wraz z matką matki zginęli w czasie akcji likwidacji Żydów w Limanowej.

do góry

Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce

ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl

Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu