audio: 1

Roman Lewin, urodzony w 1931 r.

Uciekałem z siostrą, trzymaliśmy się za ręce

Wspomnienie czyta Sławomir Holland

Urodziłem się w Sąsiadowicach (powiat Sambor, województwo Lwów), z rodziców Izydora i Klary Lewin, nazwisko panieńskie matki Erdman (w 1946 r. przez pomyłkę zmieniono na Malwin).

Dziadkowie ze strony matki również zamieszkiwali w tej miejscowości. Rodzice moi zajmowali się drobnym handlem, który stanowił główne źródło utrzyma­nia.

Oprócz mnie były jeszcze dwie siostry: Berta Lewin urodzona dnia 2 maja 1923 r. w Sąsiadowicach i Pelagia Lewin urodzona w 1926 r. (dnia i miesiąca nie pamiętam). Siostra Berta (obecnie – Alicja Huńka) w 1939 r. ukończyła Gimnazjum Handlowe w Samborze, zaś siostra Pelagia wstąpi­ła w tymże roku do I klasy Państwowego Gimnazjum i Liceum w Sam­borze.

W miejscowości Sąsiadowice zamieszkiwało jeszcze kilka rodzin narodowości żydowskiej, które zostały wymordowane latem 1942 r., tj. w pierwszej akcji masowej eksterminacji polskich Żydów.

W 1940 r. ukończyłem 4 klasę szkoły powszechnej w Sąsiadowicach i na tym ja i moje siostry zakończyły karierę szkolną, gdyż z końcem czerwca 1941 r. wkroczyły wojska niemiecko -hitlerowskie.

W okresie od połowy września 1939 do końca czerwca 1941 r. nasze tereny były zajęte przez Armię Czerwoną. W tym okresie, tj. przebywania wojsk sowieckich, nie doznaliśmy żadnych krzywd, z wyjątkiem tego, iż znaleźliśmy się na liście do wywiezienia na Sybir. Jednak ojcu udało się w jakiś sposób przekupić „organizatorów” wyjazdu na Sybir, czego w czasie okupacji hitlerowskiej żałowaliśmy, gdyż lepszy był Sybir niż prześladowania hitlerowców.

Po wkroczeniu hitlerowskich wojsk na tereny wschodnie, tj. gdzieś na przełomie lipca 1942 r., wszystkich Żydów z naszych okolic pędzono do pracy w pobliskim folwarku (niemiecki Liegenschaft), należącym przed 1939 r. do hrabiego Okęckiego. Pracowaliśmy w stajniach, na polach. Ja na przykład, jako małoletni, pasłem kilkadziesiąt sztuk bydła wspólnie z Jankiem Erdmanem (kuzynem mojej matki i Janem Osiurakiem [katolikiem]).

Niezależnie od tego, każdego dnia miałem obowiązek zanosić pięciolitrową bańkę mleka do szefa tego Liegenschaftu, który mieszkał w Felsztynie oddalonym od folwarku (folwark znajdował się w miejscowo­ści Głęboka) o około pięć kilometrów.Praca dla Żydów była przymusowa i nieodpłatna, z tym że władze obiecywały, że zatrudnieni Żydzi nie będą zabierani ze swoich miejsc zamieszkania, co w naszym odczuciu oznaczać miało darowanie życia.

Tuż po wkroczeniu Niemców, mimo że nie było jeszcze „oficjalnych akcji” maltretowania Żydów, to jednak systematycznie nocowaliśmy poza naszym domem (w stodołach folwarcznych lub chłopskich), na polach, w lasach, gdyż obawialiśmy się mordów. W lipcu lub sierpniu 1942 r. w miejscowości Janów (cztery kilometry od naszego folwarku) Ukraińcy w sposób okrutny wymordowali dwie bardzo biedne rodziny żydowskie, w tym kilkanaścioro dzieci. Dwójce dzieci udało się ukryć, a obecnie przybywają w Izraelu.

Latem 1942 r. zostaliśmy powiadomieni przez Włodzimierza Huńkę (późniejszego męża mojej siostry Berty), że w nocy ma nastąpić masowy wywóz Żydów w niewiadomym kierunku. Ta informacja uratowała nam życie w pierwszej akcji likwidacji Żydów, gdyż dzięki Włodzimierzowi Huńce ukrywaliśmy się przez kilka dni, po czym znowu rozpoczęliśmy „zatrudnienie” we wspomnianym folwarku.

Po tej pierwszej akcji lik­widacji Żydów z pięciu rodzin żydowskich w Sąsiadowicach pozostaliśmy tylko my. W pobliskiej miejscowości Felsztyn, w której zamieszkiwało kilkadziesiąt rodzin żydowskich, pozostało tylko troje. W tę tragiczną czerwcową lub lipcową noc 1942 r. wszyscy Żydzi zostali wywiezieni i wymordowani w lesie koło Sambora lub w Bełżcu.

Starsza siostra Berta Lewin zaczęła się ukrywać wcześniej od nas, tj. gdzieś przed pierwszą akcją latem 1942 r. Ukrywał ją od początku aż do wyzwolenia Włodzimierz Huńka, jej późniejszy mąż.

W listopadzie 1942 r. nastąpiła ostateczna likwidacja Żydów wojewódz­twa lwowskiego. Znaleźliśmy się w getcie w Samborze, jednak dzięki pomocy Włodzimierza Huńki udało nam się wymknąć i ukrywać w okoli­cach miejscowości Głęboka, Sąsiadowice, Nadyby w powiecie sambors­kim.

Przez kilka dni zimą 1943 r.cała moja rodzina (wespół z kilkunastoma jeszcze osobami) ukrywała się w piwnicy pod Pałacem w folwarku w Głęboce. W celu zamaskowania nas zostaliśmy zamurowani, a jedynie był mały lufcik do podawania wyżywienia. Ponieważ pobyt tam stawał się nie do zniesienia (załatwianie czynności fizjologicznych, brak dostatecznej ilości powietrza), błagaliśmy o litość, na skutek czego odmurowano nas.

Zostaliśmy wraz z Rodzicami umieszczeni przez Włodzimierza Huńkę w kryjówce z siana w stodole mieszczącej się w folwarku w Głęboce. Kryjówka ta została zbudowana przez Włodzimierza Huńkę i jego brata Bogdana Huńkę w ten sposób, aby można było tam leżeć i siedzieć, bez możliwości jednak wyprostowania się. Cały czas panowała ciemność. Na zewnątrz wychodziliśmy z kryjówki tylko nocą, a to w celach załatwiania czynności fizjologicznych.

W pewnym okresie zimy 1943 r. zostaliśmy zauważeni przez pracow­nika folwarku, w związku z czym Włodzimierz Huńka zdecydował się przenieść nas do innej kryjówki. Znajdowała się ona pod piwnicą w Pałacu tegoż folwarku, a zbudowano ją w ten sposób, że pod posadzką wybrano ziemię, nad posadzką były kafelki ceramiczne i właz z tych kafelków, przez który schodziliśmy do tej kryjówki. Przebywało tam kilkanaście osób, mianowicie: ja, siostra Pelagia, ojciec, matka, rodzina Korenblitów składająca się z czterech osób, rodzina Milradów –trzy osoby i szwagier Milrada z żoną, których nazwiska niestety nie pamiętam już.

Dla naszej rodziny żywność była dostarczana raz dziennie przez Włodzimierza Huńkę. Żywność ta kładała się z chleba i ziemniaków o porcjach głodowych, bez jakiegokolwiek tłuszczu.

Z tej kryjówki zostaliśmy przeniesieni na dwie doby do gorzelni w tej samej miejscowości i umieszczeni w nieczynnym zbiorniku produkcyjnym. Żona Korenblita, nie mogąc znieść tych niesamowitych warunków, podjęła decyzję, że wraz z dwiema pięknymi dziewczynkami w wieku lat pięciu i ośmiu uda się do getta w Samborze, od którego to samobójczego zamiaru usilnie ją odciągaliśmy. Niestety,jej mąż nie zajął zdecydowanego stanowiska i pozwolił jej wraz z dziećmi udać się do getta na niechybną śmierć.

Przed wyjazdem oświadczyła, że jeżeli oceni warunki w getcie jako znośne, to napisze list i poda go przez woźnicę, który wywiózł ją z dziećmi na saniach konnych załadowanych sianem. Ta biedna kobieta napisała rozpaczliwy list, że warunki są okrutne, że żałuje, iż tam pojechała, lecz nie ma dla nich odwrotu, zakazuje więc nam popełnienia z rozpaczy takiego samego błędu. Muszę stwierdzić, że winę za śmierć pani Korenblitowej z dwojgiem prześlicznych dzieci ponosi w dużym stopniu jej mąż, Izaak Korenblit, gdyż jego obowiązkiem było nie dopuścić do tego, ażeby ona wraz z dziećmi udała się do getta na niechybną śmierć, a on pozostał w ukryciu, dzięki czemu przeżył wojnę, a w 1946 r. wyjechał do USA.

Jakkolwiek ja wraz z rodziną przeszedłem piekło hitlerowskie, to jednak dręczy mnie ta właśnie myśl, że Izaak Korenblit jako mąż i ojciec dwojga małych, niewinnych dzieci zaakceptował udanie się żony i dzieci na śmierć, a sam pozostał. Jego obowiązkiem było powstrzymać żonę i dzieci albo też udać się razem z nimi do getta.

Wczesną wiosną 1944 r. rodzice, ja i moja siostra Pelagia oraz p. Milrad i ten nieszczęsny Korenblit, opuściliśmy stodołę, udając się do pobliskiego lasu w miejscowości Sąsiadowice. Milrad i Korenblit przebywali w tym lesie tylko jeden dzień, tj. od świtu do zmierzchu, po czym udali się w niewiadomym dla nas kierunku, a myśmy pozostali w lesie.

W lesie tym ukrywaliśmy się bez jakiegokolwiek zamaskowania, tj. na powierzchni, między krzakami drzew, jednakże po kilku tygodniach zauważono nas. Wykopaliśmy wobec tego kryjówkę w takim leśnym nasypie i tam przebywaliśmy przez jakiś czas, aż nas znowu zauważono, w związku z czym opuściliśmy las, przenosząc się do pól zbożowych.

Warunki na polach ze zbożem były wyjątkowo trudne do zniesienia, bo albo były upały, albo (najczęściej) padały deszcze. Zmuszeni byliśmy leżeć plackiem na twardej, gołej ziemi, ażeby nas nie zauważono. Gdy zbliżały się żniwa, ukrywaliśmy się w rzędach kartofli, przez cały czas w pozycji leżącej.

Następnie udaliśmy się do nieczynnej tzw. budki kolejowej położonej przy samym torze kolejowym na trasie Sąsiadowice – Sambor. W tym budynku kolejowym ukrywaliśmy się na strychu, który tylko częściowo posiadał zadaszenie z dachówek. Pobyt na tym strychu był dla nas istnym „rajem” w porównaniu z poprzednio wymienionymi kryjówkami, gdyż deszcz na nas nie padał, słońce nie przypiekało.

Zbliżała się późna jesień 1943 r. Dalszy pobyt był tam niemożliwy, tym bardziej, że zostaliśmy znowu zauważeni. Z tych przyczyn, za poradą Włodzimierza Huńki, udaliśmy się do stodoły położonej przy kościele w Sąsiadowicach. Była to stodoła zbudowana tylko ze słupów i dachu, bez ścian. W tej stodole zrobiliśmy dołek w sianie i leżeliśmy na wierzchu.

W dniu 30 grudnia 1943 r. około godziny dziesiątej wszedł do tej stodoły Ukrainiec Antoni Łoziński, zauważył nas i szybkim krokiem począł biec do dyrekcji folwarku w Głęboce, ażeby zameldować o tym fakcie. Ówczesny szef Liegenschaftu, niejaki Buszkiewicz, sprowadził ukraińską policję. Zanim zdążyliśmy opuścić tę stodołę, policja podjechała sankami pod stodołę (dzieliło nas około pięćdziesięciu metrów), co widząc ze­ skoczyliśmy z tego siana i poczęliśmy uciekać w kierunku lasu.

Uciekałem razem z siostrą Pelagią; trzymaliśmy się za ręce; ojciec i matka uciekając pozostali w tyle. Podczas ucieczki ojciec, postrzelony dwukrotnie w lewe ramię, upadł. Matka też wpadła w rów napełniony śniegiem. Policjanci pozostawili ojca, myśląc, że został zabity na miejscu, pobiegli za mną i siostrą.

W pewnym momencie rozluźniliśmy z siostrą ręce, ja poleciałem osobno wydeptaną ścieżką, siostra zaś z niewiadomych przyczyn pobiegła w kierunku lasu, tworząc świeży ślad, za którym popędzili policjanci. Dopadli ją siedzącą pod lasem i tam na miejscu zastrzelili. Liczyła biedna siostra szesnaście lat.

Dotychczas mam wyrzuty sumienia, i chyba tak pozostanie do końca mojego życia, że ja pobiegłem w innym kierunku, a ona, biedna, w innym i, o ile pamiętam, to ja w pewnym momencie puściłem siostry rękę i powiedziałem: „biegnij tam, a ja tutaj pobiegnę, na co ona odpowiedziała: „dlaczego ja mam tam biec?”, i to było ostatnie słowo, które usłyszałem od mojej najukochańszej siostry.

Ja schowałem się w rowie, w którym uprzednio nogami rozbiłem lód i położyłem się w wodzie, mając ponad poziom wody tylko głowę, i tak przeleżałem aż do zmroku. Gdy wstałem i wykonałem kilkanaście kroków, cały mój nędzny ubiór (podarte spodnie typu pumpki, kurteczka, beret, trzewiki) stał się blachą, tzn. od razu zamarzł, gdyż mróz wynosił ponad 35 stopni.

Udałem się na miejsce, na którym ojciec padł, zastałem tylko kałużę krwi. Okazało się, że ojciec, ranny, począł uciekać w kierunku Sąsiadowic. Tam na początku wsi został obandażowany, a następnie szedł dalej. Jednakże został schwytany przez młodego drania, niestety, Polaka, i doprowadzony do Urzędu Gminy. Został zabrany przez policję ukraińs­ką w Felsztynie i następnego dnia rano, tj. 31 grudnia 1943 r., rozstrzelany pod gmachem policyjnym na oczach sąsiadów.

Ja udałem się do Włodzimierza Huńki, który radził mi schować się w stercie słomy znajdującej się na pustych polach Liegenschaftu. Zmarz­nięty nie byłem w stanie wygrzebać większej dziury w stercie, wobec czego położyłem się pod stertą, nakrywając się cienką warstwą słomy. Tak przeleżałem noc z 30 na 31 grudnia i cały dzień 31 grudzień 1943 r., następnie pół nocy, i czując, że nie wytrzymam dłużej zimna, zaryzykowa­łem i poszedłem do pobliskich stodół folwarcznych, niezauważony przez stróży. Wdarłem się przez lukę w drzwiach od strony szosy i, o dziwo, natrafiłem na ukrywającego się adwokata, Żyda ze Lwowa, niejakiego Kienigsberga.

Już w dniu 30 grudnia 1943 r., będąc u Huńki na podwórzu, dowiedziałem się, że ojciec został ranny i znajduje się na policji w Felsztynie oraz że jedna kobieta zginęła, tylko nie wiadomo, czy to mama czy siostra. Jak się okazało, była to siostra Pelagia. Po upływie dwu tygodni udałem się do znajomych w Sąsiadowicach w poszukiwaniu matki. Za pierwszym razem nie udało mi się ustalić pobytu mamy, lecz następnym razem odnalazłem matkę w stodole.

Po kilku dniach zaczęliśmy się ukrywać razem, ponownie w tej stodole, co wczesną wiosną 1943 r., lecz tam nas wykryto. Udało nam się jednak w porę przenieść do sterty słomy w folwarku w Głęboce koło rafinerii nafty. Tam też w kryjówce (ciemnej) przebywał z nami adwokat Kienigs­berg. W dniu 24 kwietnia 1944 r. zostaliśmy wykryci przez bawiące się tam dzieci, które pobiegły zameldować o tym fakcie do dyrekcji Liegenschaftu.

Był to piękny, słoneczny dzień około godziny szesnastej, gdy wyszliśmy z tej sterty, naprzeciwko nas biegło dwu esesmanów z krótką bronią oraz szef folwarku Buśkiewicz. Ponieważ Kienigsberg począł uciekać, ja z mamą podjęliśmy decyzję, że idziemy wprost na Niemców. Ci pobiegli za Kienigsbergiem, polecając Buśkiewiczowi nas zatrzymać. Ubłagaliśmy Buśkiewicza, i ten nas pozostawił.

Zaczęliśmy uciekać w przeciwnym kierunku. Matka, nie mając sił, schowała się pod kanałem kolejowym, i tam ją schwytano. Mnie udało się po raz drugi uniknąć pojmania. Matkę z Kienigsbergiem odwieziono na policję w Felsztynie, następnego dnia do więzienia w Samborze, stamtąd do obozu w Drohobyczu, skąd podczas transportu do Majdanka uciekła.

Od miesiąca kwietnia do czerwca 1944 r. przebywałem sam, ukrywając się w okolicznych lasach, zbożach, krzakach. Z końcem czerwca lub lipca matka odnalazła mnie w zbożu w Sąsiadowica ch, zabrała mnie stamtąd do wsi Biskowice koło Sambora, gdzie doczekaliśmy się wyzwolenia przez Armię Sowiecką.

Wrocław, 1992 r.

do góry

Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce

ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl

Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu