audio: 1

Henoch Rafael Lisak, urodzony w 1930 r.

Ciągle żyłem w strachu

Wspomnienie czyta Sławomir Holland

Urodziłem się w Kaliszu jako syn Icka i Frajdli z domu Dessauer. Na początku II wojny światowej moja rodzina, tj. mama, ojciec, brat i ja, zostaliśmy wywiezieni z Kalisza do Warszawy.

W Warszawie zamieszkaliśmy u znajomych lub krewnych (dokładnie nie pamiętam) przy ulicy Ludwika Zamenhofa 22. Po przyjeździe do Warszawy ojciec zajął się handlem, pomagała mu w tym cała rodzina. Po krótkim pobycie w War­szawie ojciec wyjechał do miejscowości Włodawa, gdzie przebywała duża część naszej dalszej rodziny z Kalisza. Celem wyjazdu ojca było zbadanie możliwości przedostania się do Rosjan.

W krótkim czasie ojciec powinien był wrócić do Warszawy, i wszyscy razem mieliśmy wyjechać w kierunku granicy wschodniej, by tam ją przekroczyć. Tymczasem w Warszawie zamknięto getto. Znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji. Ojciec poza gettem, matka z dziećmi zamknięta w getcie, bez mieszkania i środków utrzymania.

W tych warunkach ja i brat kontynuowaliśmy handel chlebem i innymi produktami żywnościowymi, które przenosiliśmy do getta ze strony polskiej. W tym celu prześlizgiwaliśmy się pod murem (ryn­sztokiem) na tzw. „stronę aryjską”, dokonywaliśmy zakupów i tą samą drogą wracaliśmy. Podczas kolejnego forsowania muru zostaliśmy złapani z chlebem na stronie polskiej przez niemieckiego tajniaka. Zaprowadził nas do strażnika stojącego trochę dalej od mu ru. Zbito nas dokładnie, zabrano worek z chlebem i kazano nam z powrotem prześliznąć się pod murem do getta. Zdarzenie to Niemcy fotografowali.

Utworzenie getta w Warszawie przekreśliło nasze rodzinne zamierzenia. Zmuszeni byliśmy opuścić mieszkanie przy ulicy Zamenhofa (nie pamiętam z jakich powodów). Zamieszkaliśmy u kolejnych znajomych przy ulicy Pawiej 9 (naprzeciwko więzienia „Pawiak” ). Na początku, gdy zamknięto getto, nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy, jakie to będzie piekło. Kwitł jeszcze handel, sklepy zapraszały przechodniów, ludzie chodzili do pracy, zmarłych uroczyście grzebano. W sobotnie święto panował jeszcze nastrój uroczysty.

Bardzo szybko to się zmieniło. Zaczęły szerzyć się choroby(tyfus). Zniknęły produkty żywnościowe z wystaw sklepowych, ponieważ były one rozbijane przez głodny tłum, a jedzenie zabierano. Obok trupów ludzie leżeli potokiem na chodnikach, udając chorych i zemdlałych, by w ten sposób wzbudzić litość przechodniów i otrzymać jakieś pożywienie. Z takiej możliwości otrzymania pożywienia korzystałem również i ja.

Pewnego razu, gdy leżałem na chodniku, zostałem zabrany przez nieznanego mężczyznę. Zaprowadził mnie do pomieszczeń piwnicznych w zbombardowanym domu. Nie pamiętam, na jakiej to było ulicy, ale był to sierociniec, którym opiekował się pan Korczak. Było tam bardzo dużo dzieci w moim wieku oraz młodsze i starsze. Otrzymywaliśmy posiłki, opiekowano się nami w porze dziennej, na noc wracaliśmy do domu, ale nie zawsze było to możliwe.

Bardzo rygorystycznie była przestrzegana w getcie godzina policyjna ogłaszana za pomocą syren. Oznaczało to, że każdy, kto znalazł się w tym momencie na ulicy, musiał z niej zniknąć. W takiej sytuacji policja żydowska kierowała ludzi do zbiorowych noclegów, do bram, na klatki schodowe i innych pomieszczeń, gdzie można się było schować na czas trwania godziny. Nie było mowy o dotarciu do swoich rodzin i miejsc zamieszkania. Bardzo często z tego powodu zmuszeni byliśmy z bratem nocować we wspomnianych pomieszczeniach. Rano wracaliśmy do przytułku lub do mamy.

Długo w tym sierocińcu nie przebywałem. Podczas kolejnego wyjścia z sierocińca szedłem piwnicami spalonego domu i niespodziewanie znalaz­łem się na polskiej stronie. Gdy ujrzałem „normalne” życie, zdecydowałem się nie wrócić do getta. Chciałem koniecznie dostać się do Włodawy, gdzie przebywał mój ojciec, by mu powiedzieć, co stało się w Warszawie. Szedłem bocznymi ulicami Warszawy w kierunku Otwocka. W Otwocku getta jeszcze nie było.

Dotarłem do znajomych rodziców, którzy otoczyli mnie opieką. Niedługo się jednak u nich zatrzymałem. Szedłem dalej od wioski do wioski, od miejscowości do miejscowości nocując w gospodarstwach rolnych. Bywało, że gospodarze proponowali mi zatrzymanie się i podjęcie pracy przy pasieniu bydła, co też często czyniłem. Mówiłem, że rodzice moi zginęli podczas bombardowania Warszawy, a ja szukam przytułku.

Po kilkutygodniowej tułaczce dotarłem do Włodawy. W miasteczku tym życie jeszcze toczyło się „normalnie”, rodzina żyła w nędzy, dokuczał chłód i głód. Żyli w nadziei przedostania się na stronę rosyjską. Krewni oznajmili mi, że ojciec mój był, ale wrócił do Warszawy, ponieważ otrzymał wiadomość, że mama moja umarła z głodu w getcie warszaws­kim. Pamiętam, że na tę wiadomość zareagowałem histerycznym płaczem i przez kilka godzin nie mogli mnie uspokoić. Do dnia dzisiejszego nie wiem, kto ojcu mógł przekazać lub napisać taką wiadomość.

Wybuch wojny niemiecko-rosyjskiej, która mnie zastała we Włodawie, przekreślił moje i rodziny nadzieje przekroczenia granicy i dostania się do Rosjan. We Włodawie, mając jedenaście lat, zachorowałem na tyfus, musiałem się leczyć we własnym zakresie, ponieważ chorych pochodzenia żydowskiego nie przyjmowali do szpitali. W tym czasie do krewnych we Włodawie dotarła pocztówka od mojego brata; wynikało z niej, że brat stara się dostać do Włodawy, a kartka pisana była z okolic Lublina. Brata nie doczekałem się. Mając doświadczenie z tułaczki po ucieczce z getta, po wyzdrowieniu udałem się w dalszą drogę.

Dotarłem do miejscowości Sławatycze nad Bugiem. Tam również społecz­ność żydowska żyła jeszcze „normalnie”. Przyjęli mnie jak bohatera, gdy opowiedziałem im, jaka gehenna panuje w getcie warszawskim. Zostałem otoczony opieką, otrzymałem pożywienie i chwilowy przytułek. Po kilku dniach wyczułem, że jestem ciężarem, że nie starcza żywności dla wszystkich.

Postanowiłem udać się na wieś do gospodarzy celem zdobycia żywności. Gospodarze zaproponowali mi zostanie u nich do pasienia krów i zostałem do końca lata. Wioska, której nazwy nie pamiętam, znajdowała się około dziesięciu kilometrów od Sławatycz i około piętnastu kilometrów od miejscowości Wiśnia. Pamiętam, że w wolne niedziele odwiedzałem rodziny żydowskie w Sławatyczach. Gospodarzom byłem potrzebny od wiosny do jesieni celem pasienia krów. W pozostałych miesiącach byłem zbyteczny.

W okresie jesienno-zimowym 1941-42 wróciłem do Włodawy, by dowiedzieć się o losie brata. Rodzina żyła na krawędzi wycieńczenia, a brat do Włodawy nie dotarł. Wróciłem z powrotem do Sławatycz. Wymienione przeze mnie podróże (od piętnastu do trzydziestu kilometrów) odbywałem pieszo korzystając czasami z furmanek konnych.

Wiosną 1942 r. znalazłem się w wiosce przylegającej bezpośrednio do Sławatycz. Pasłem u jednego z gospodarzy w wiosce krowy i wykonywałem inne prace gospodarskie. Gospodarz był kołodziejem i posiadał wiatrak czy też młyn. Mieli jedną córkę zamężną, która była volksdeutschką. Musieli podejrzewać, że jestem Żydem, ponieważ pewnego razu usłyszałem rozmowę prowadzoną pomię­dzy matką a córką, z której wynikało, że córka chce mnie zgłosić do Gestapo, czemu matka sprzeciwiła się.

Rozmowa miała miejsce w 1942 r., gdy Niemcy wywieźli ze Sławatycz, Włodawy i innych miejscowości wszystkich Żydów. Ludzie opowiadali, że zostali oni wywiezieni do pobliskich lasów i tam zamordowani.

Po tych faktach zostawiłem krowy na pastwisku i uciekłem o kilkanaście wiosek dalej. Tu również przyjęli mnie następni gospodarze (nazwisk nie pamiętam) do pasienia bydła. Na jesieni 1942 r., gdy byłem zbyteczny, ten sam gospodarz, u którego przebywałem przez okres letni, przewiózł mnie nocą furmanką o około trzydziestu kilometrów dalej do miejscowości Piszczac (obecnie woj. Biała Podlaska) i zostawił mnie jako pastucha u bogatego gospodarza.

Było to trzydziestohektarowe gospodarstwo rolno-przemysłowe z własną cegielnią i rzeźnią miejską. Mieli jednego syna, który był pilotem i zginął w bitwie powietrznej. Posiadali znaczną służbę: służąca (miała być ich spadkobierczynią), parobek – przesiedleniec z Żywca oraz chłopak w moim wieku i ja. Wraz z wymienioną służbą wykonywałem różne prace gospodars­kie. Pracowałem u nich do 1945 r.

Zostaliśmy wyzwoleni w lipcu 1944 r. Byłem świadkiem ucieczki Niemców i wkroczenia wojsk rosyjskich. Po wyzwoleniu zacząłem już czuć się pewniej, bardziej wartościowy i potrzebny. Zacząłem zmieniać swoich chlebodawców i szukać pracy zarobkowej. W Piszczacu kolegowałem się ze swoimi rówieśnikami. Byłem analfabetą. Po wyzwoleniu zacząłem chodzić w Pisz­czacu do podstawowej szkoły wieczorowej.

W 1946 r. pojechałem do Kalisza zobaczyć swoje rodzinne miasto. Zobaczyłem dawniejsze podwórko zabaw – podwórko tragedii – obcych ludzi i wróciłem do Piszczaca, mimo że pracownicy magistratu w Kaliszu radzili mi, kiedy próbowałem się dowiedzieć, czy ktoś z rodziny nie pojawił się, bym zgłosił się „do swoich”. Nie przeszło mi przez myśl, że mogą jeszcze żyć Żydzi po takim piekle.

Z upływem czasu dorastałem i zacząłem odczuwać swoje młodzieńcze potrzeby: ubrania, samodzielności i nauki. Panowała wówczas moda wyjazdu do pracy na Ziemie Odzyskane. Idąc z tym prądem moi znajomi wyjechali. Odczułem wielką pustkę. W 1948 r. podjąłem decyzję wyjazdu. W tym celu pojechałem do pośrednictwa pracy w Warszawie i otrzymałem bilet na przejazd do Wrocławia. Zostałem zaangażowany do pracy w firmie budowlanej we Wrocławiu.

Po wyzwoleniu nie przyszło mi do głowy, by przeprowadzić jakąś analizę zdarzeń pod kątem tego, co się stało? Co się stało ze mną? I kim ja jestem? Nie myślałem, że można zaczynać poszukiwania najbliższych. Ciągle żyłem w strachu, by nie ujawnić się, że jestem Żydem. Pewnego razu idąc ulicami Wrocławia usłyszałem, jak grupka ludzi rozmawia po żydowsku. Podszedłem do nich i zapytałem, czy tu we Wrocławiu są Żydzi. Zamiast odpowiedzi otrzyma­łem pytanie, dlaczego się pytam –przedstawiłem się więc, kim jestem. Wówczas oni się mną zaopiekowali.

Okazało się, że trafiłem na kaliszan znających moich rodziców. Wkrótce znalazł się również w Wałbrzychu mój wujek Abram Patt, a w Belgii moja ciotka, siostra mojego ojca Regina Salomonowicz. Należałoby zaznaczyć, że podczas mojego pierwszego pobytu w 1946 r. w Kaliszu ciotka moja była jeszcze w Kaliszu, ale ja o tym nie wiedziałem.

Zacząłem nowe życie. Zostałem umieszczony w żydowskiej bursie, przyjęto mnie do szkoły organizowanej przez działające pod egidą Komitetu Żydowskiego Towarzystwo Szerzenia Pracy Zawodowej znane pod skrótem ORT (Organizacja Rozwoju Twórczości) we Wrocławiu. Takich, jak ja, w bursie było więcej. W osiemnastym roku życia zaczęło się moje naturalne i normalne życie – tylko z wielką tragedią przeżytą w przeszłości.

W 1950 r. ukończyłem zawodową szkołę ORT. W tym samym roku tuż przed końcowymi egzaminami podjąłem starania o wyjazd do Izraela. Za ten fakt zostałem usunięty z żydowskiej bursy. Znalazłem się ponownie w trudnej sytuacji, bez środków do życia i dachu nad głową, a zależało mi bardzo na otrzymaniu świadectwa ukończenia szkoły ORT. Mając tak bogate doświadczenie życiowe z okresu Holokau­stu poradzenie sobie z nowymi problemami życiowymi nie nastręczało mi większych trudności.

Wrocław, 1992 r.

do góry

Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce

ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl

Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu