audio: 1
zdjęcia: 4

Elżbieta Jadwiga Keiferowicz, urodzona w 1924 r., siostra zakonna
(Służebniczka starowiejska)

Historia dobroci ludzkiej ze szmalcownikiem w tle

Wspomnienie czyta Dorota Liliental

Jestem siostrą zakonną w Zgromadzeniu s.s. Służebniczek N.M.P. w Starej Wsi. Urodzona w 1924 roku, obecnie mam osiemdziesiąt pięć lat. W Zgromadzeniu jestem pięćdziesiąt lat. Z zawodu jestem lekarzem internistą. Po czterech latach pracy lekarskiej w Tarnowie wstąpiłam do zakonu.

Matka moja, urodzona w 1900 r., była od 1933 r. wdową, wychowywała mnie i siostrę moją Teresę, młodszą ode mnie o rok. Mieszkałyśmy w Lublinie, gdzie pracował brat rodzony mojej Matki. Wszyscy czworo przyjęliśmy Chrzest święty w r. 1936.

Gdy wybuchła wojna, do końca roku 1939 i przez cały rok 1940 byłyśmy w Lublinie. Wujek nasz wyjechał ostatnim pociągiem do Lwowa, do pozostałej tam rodziny. My zostałyśmy w Lublinie. W pierwszym roku wojny, w listopadzie 1939 r., zamknięto szkoły ponad podstawowe (z wyjątkiem zawodowych). Po zamknięciu gimnazjum, do którego uczęszczałam w Lublinie, w klasztorze s.s. Urszulanek Unii Rzymskiej, otwarto tzw. ochronkę dla dzieci.

Miała ona przedszkole i oddział dzieci szkolnych. Ochronka podlegała Radzie Głównej Opiekuńczej (RGO) w mieście. Moja wychowawczyni szkolna poleciła mnie do pracy z dziećmi i tam przepracowałam cały 1940 rok. Ale w 1941 roku radzono nam wyjechać, gdyż tworzyło się getto w Lublinie, a my byłyśmy tam znane.

Gdy zaczęły się prześladowania Żydów, powstało getto w Lublinie, wyjechałyśmy z Mamą i siostrą moją Teresą do Warszawy, otrzymując listy od mojej wychowawczyni Matki Stanisławy Manowardy do sióstr Urszulanek Szarych na ul. Gęstą (obecnie ul. Wiślana) oraz od kierowniczki RGO w Lublinie, pani Antoniny Łopatyńskiej list polecający mnie do pracy z dziećmi do Józefowa koło Warszawy. W liście moja wychowawczyni prosiła siostry Urszulanki, aby nam pomogły gdzieś się zatrzymać, bo inaczej musiałybyśmy pójść do getta.

Matka Generalna sióstr Urszulanek, Matka Maria Leśniewska przyjęła moją matkę i siostrę do domu, prowadzonego przez siostry na ul. Tamka 40. Był tam internat dla dziewcząt uczęszczających do szkół zawodowych. Moja Matka i Siostra zamieszkały w maleńkim pokoiku na II piętrze tego domu, dotąd nie zamieszkałym. Były tam strychy i magazyny.

Ja otrzymałam pracę (za utrzymanie i mieszkanie) w zakładzie dla zagrożonych gruźlicą dzieci rodzin, których ojcowie znajdowali się w Oflagach i Stalagach w Niemczech. W tym prewentorium pracowałam przez rok, po czym zostałam skierowana do zakładu dla ociemniałych w Laskach, do pracy z dziećmi zdrowymi i ociemniałymi.

Matka moja mogła zostać z siostrą w internacie Sióstr Urszulanek Szarych do 1943. Z powodu donosu przeciwko nim musiały odejść. Było to bardzo bolesne odejście. Ale gdyby zostały, cały dom zakonny z przełożoną jego, s. Szczepańską i zakonnicami, byłby narażony na śmierć. W domu tym była też postulantka żydowskiego pochodzenia, niedawno ochrzczona (imienia nie pamiętam), już w habicie.

Matka moja zaczęła żyć jak bezdomna. W ciągu dnia chodziła od kościoła do kościoła, a noc, zamknięta w kościele św. Krzyża, przesypiała na ławce, bez wiedzy kościelnego. Udało się, że jej nie zauważał i zamykał kościół.

Teraz, kiedy nie żyje moja Matka i Siostra, trudno mi ustalić chronologię zdarzeń z okresu ich okupacyjnej walki o życie.
Była ważna w ich życiu noc w roku 1943. Na jedną noc zostały przyjęte do mieszkania księdza Jana Zieji, kapelana sióstr na Gęstej. Ksiądz mieszkał poza klauzulą.

Gdy siostra wyszła na ulicę kupić chleb, została zatrzymana przez dwóch osobników o podejrzanym wyglądzie. Byli pewni, że jest Żydówką, pytali, gdzie mieszka, zabrali jej złoty zegarek (jedyną wartościowa rzecz, jaka jej jeszcze została). Zażądali kosztowności
i pieniędzy, grożąc, że doniosą Niemcom. Siostra moja płakała, prosząc, by ją puścili wolno, bo nie ma niczego, co mogłaby im dać. Oddalili się mówiąc, że idą po Niemców.

Matka i siostra w nocy wcale nie spały; ksiądz Zieja czuwał z nimi całą noc. Uspokajał je mówiąc, że „szmalcownicy” obawiają się wyroków śmierci wydawanych przez AK i dlatego nie przyjdą, ani nie zawiadomią Niemców. I tak było. Wczesnym rankiem obie zostały zabrane przez siostrę zakonną, która zaopiekowała się nimi i znalazła bezpieczne miejsca dla obu. Bezpieczne na jakiś czas.

Po wojnie moja siostra, Teresa, pracowała w Urzędzie Wojewódzkim w Lublinie i w pobliżu Urzędu spotykała osobnika, który był jednym z szantażujących ją w Warszawie mężczyzn. Zmieniał się na twarzy, spotykając siostrę, bladł i szukał sposobu, by ją wyminąć. Wreszcie siostra zatrzymała go i powiedziała, że go poznaje, wie kim jest i co robił w czasie okupacji. Daruje mu jednak, czyni to ze względu na Chrystusa, który polecił wybaczać zło. Chyba nie podziękował, bo tym samym przyznałby się do winy.

Gdy zaczęły się zimna jesienne, Matka podeszła na ul. Gęstą do sióstr Urszulanek i prosiła o pomoc. Wysłano do niej siostrę Popiel, która miała znajomości w Warszawie. Umieściła matkę w domu emerytowanego urzędnika państwowego. Była to rodzina bardzo szlachetna, radosna i pełna wiary w Opatrzność Bożą. Mamusia prowadziła gospodarstwo domowe. Wszyscy domownicy byli dobrzy i serdeczni. A trzeba nadmienić, że pochodzenie żydowskie mojej matki było widoczne, gdyż wskazywała na to jej fizjonomia. Matka moja nie wychodziła z domu w ogóle, ani nie pokazywała się gościom.

Gdy był jakiś donos na całą dzielnicę Żoliborz, Niemcy niespodzianie przyszli do domu. Wtedy pies, duży wilczur, chwycił mamę za suknię i wyciągnął do ogrodu, tylnym wyjściem z kuchni. Tam stanęła za kolumną, których było kilka koło domu, a pies stanął przed nią i warczał, szczerząc zęby. Niemcy wyszli z domu, kierując się do wozu na ulicy. Pies warczał, Niemcy psa zobaczyli, ale mamy za kolumną nie spostrzegli i wsiedli do wozu. Z tego miejsca Mamusia musiała odejść.

Znalazła się na parę tygodni u emerytowanej pracownicy w Laskach pod Warszawą, w Zakładzie dla Ociemniałych, a potem u p. Korneckiej we wsi Izabelin. Była to kobieta o gołębim sercu. Mieszkała w kurnej niemal chacie, sama. Moja Mama była u niej około pół roku. Gdy „na donos” przyszli Niemcy do tej chaty, Mama siedziała przy piecu i obierała ziemniaki, a pani Kornecka na pytanie, kto to jest, powiedziała: to jest moja stara babka, ślepa i głucha. Niemcy odeszli, ale Mamusia wtedy już musiała opuścić ten dom.

Zawiadomiona siostra Popiel przyjechała po Mamusię i zwiozła ją do Radości pod Warszawę, do domu profesora Mariana Dąbrowskiego. Prowadził on Instytut Higieny Psychicznej. Był to duży dom, ciągle pełen gości. Matka prowadziła tam kuchnię i sprzątała. Gdy było niebezpiecznie, została przeprowadzona do Sióstr Urszulanek, do domu sióstr chorych na gruźlicę. W lecie mieszkała w pustej szopie, stojącej koło budynku chorych sióstr, a w zimie razem z siostrami, posługując im.

Tu Ją znalazłam i zabrałam do Zakładu, gdzie pracowałam. Tutaj też wróciła moja siostra, wywieziona do Niemiec, do obozu pracy, po Powstaniu Warszawskim. Siostra moja, Teresa, po opuszczeniu domu na Tamce, błąkała się po Warszawie, szukając pracy. Było to już po likwidacji getta w Warszawie i było bardzo niebezpiecznie. Znowu trafiła na ul. Gęstą do Sióstr, i znowu siostra Popiel się nią zaopiekowała. Wywiozła ją z Warszawy do Skolimowa, do Zakładu RGO dla osieroconych dzieci. Tam zatrudniono ją w charakterze intendentki.

Po kilku miesiącach wróciła do Warszawy. Na chybił trafił weszła do jakiegoś domu, gdzie została przyjęta do pracy domowej. Właścicielka mieszkania polubiła ją, gdyż uważała, że jest podobna do jej córki, niedawno zmarłej. Rzeczywiście córka tej Pani była do mojej Siostry podobna. Wisiał jej portret i matka zmarłej porównywała osobę z portretu z wyglądem mojej Siostry. Tak Siostra dotrwała do Powstania Warszawskiego.

List polecający mnie od Matki Manowardy z Lublina nie zawierał wzmianki o tym, że jestem Żydówką, a ja nie „przyznałam się” do tego, stosując się do zalecenia mojego spowiednika, księdza Śliwińskiego, jezuity, który znając miejsce mego urodzenia (Lwów), radził by podawać się za Ormiankę. I zobowiązał mnie do stanowczego zaprzeczania w wypadku podejrzenia o żydowskie pochodzenie.

Pracowałam w Laskach osiem miesięcy, po czym ostrzeżono władze zakonne i świeckie, że Niemcy zostali powiadomieni o obecności Żydów na terenie Zakładu. Zaraz po mym wyjeździe Gestapo zabiło w Laskach nauczycielkę żydowskiego pochodzenia, zostawiając przy życiu osobę, z którą zabita mieszkała i nie pociągając do odpowiedzialności władz Zakładu!

Miesiąc wcześniej, jeszcze w czasie pracy w Laskach w 1942 r., jadąc do Warszawy tramwajem, wysiadłam na placu Żelaznej Bramy. Wysiadł za mną policjant „granatowy”. Od razu świadomy, z kim ma do czynienia, prowadził mnie na komisariat. Ale w drodze ze spokojem, który nie pochodził ode mnie, lecz od Boga, tłumaczyłam mu, że jestem Ormianką, urodzoną we Lwowie itd. Obejrzał książeczkę ubezpieczalni społecznej, gdzie przypadkowo miałam fotografię szkolną z całą naszą klasą i wychowawczynią Matką Urszulanką. Dał
sobie wmówić, a ja podziękowałam mu za zwolnienie. Nie sprawdzono więc mojej tożsamości w komisariacie na Powiślu. Wolna, dziękowałam Bogu za opiekę, za to, że uniknęłam nieszczęścia.

Po wyjeździe z Zakładu w Laskach i krótkim pobycie razem z moją Matką i siostrą w Warszawie u sióstr Szarytek na Tamce, wróciłam do Józefowa. Była tam kilka miesięcy wcześniej osoba, która orientowała się, kim jestem i obawiałam się, ze doniesie Niemcom lub granatowej policji. Nie miałam jednak innego wyjścia i zaryzykowałam powrót. Okazało się, że kobieta, która mogła być dla mnie niebezpieczna, zwolniła się z pracy w Zakładzie i wyjechała.

Kierowniczka Zakładu w Józefowie przyjęła mnie, nie pytała wiele, zawsze serdeczna i życzliwa. W Zakładzie pracowało kilka nauczycielek, dawnych harcerek o wysokim morale. Jedna z nich, starsza wiekiem, była żydowskiego pochodzenia. Przez Zakład przewijały się osoby, które przebywały tam dłużej lub krócej, ze względu na zagrożenie nasilające się w Warszawie (represje, aresztowania). Wśród dzieci było kilkoro pochodzenia żydowskiego. Ponadto bywali tu młodzi ludzie zaangażowani w AK, którym groziło aresztowanie. Na krótki okres czasu bywali zatrudnieni jako wychowawcy chłopców, a młode dziewczęta jako „przejściowe” wychowawczynie dziewczynek.

W grudniu 1943 roku bandyci, zamaskowani i uzbrojeni w pistolety, napadli na dom w Józefowie. W domu nie było telefonu; oddalenie od miasta; wieś; duże odległości domów od Zakładu; były to skądinąd bezpieczne okoliczności, ale tym razem byłyśmy bezbronne. Bandyci okradli spiżarnię, zabrali cenne rzeczy (własność mieszkanek) i zapowiedzieli następną „wizytę”. Ani za pierwszym, ani za drugim razem nie było na miejscu kierowniczki Zakładu.

Drugi raz bandyci przyszli po godzinie dwunastej w nocy, pogasły lampy karbidowe (w Zakładzie nie było światła elektrycznego), zagrozili, że spalą dom, jeśli woźny im nie otworzy. Po wypiciu wódki zaatakowali nas, młode dziewczęta. Prawdopodobnie broń mieli zawilgoconą, bo do nikogo nie strzelali. Młode dziewczęta z Warszawy zaczęły w nich rzucać butelkami. Porozbijały im głowy, jednemu zraniły oko. Napastnicy w zasadzie nikomu nic złego nie zrobili. Część dziewcząt uciekła tylnym wyjściem do odległego domu gospodarza. Udało się go sprowadzić, gdy bandyci już uciekli.
Wyszłyśmy zwycięsko z tej przygody, ale bandyci zapowiedzieli, że spalą dom.

Kierowniczka bała się sprowadzać granatową policję z uwagi na ludzi przebywających w Zakładzie nielegalnie. Zakład został zlikwidowany, dzieci – sieroty oddane do innych domów dziecka, personel wyjechał do Warszawy. Wszystkie wychowawczynie zginęły w czasie Powstania Warszawskiego. Nie mam dokładnych wiadomości, w jakich okolicznościach, w pożarze czy wskutek ostrzału.Po wojnie nie miałam komu dziękować za ich życzliwość i szlachetność.

Ja zostałam wysłana do Konstancina, do Domu Małych Dzieci, który po Powstaniu Warszawskim został zamieniony na Dom dla Dzieci z Warszawy.

Podsumowując: Siostry Urszulanki Szare uratowały życie mojej Matce i mojej Siostrze. Mimo zagrożeń, niebezpieczeństw poruszania się po mieście z osobami żydowskiego pochodzenia, siostra Popiel, zwłaszcza ona, okazywała bohaterstwo i dzięki niej moja Mama i Siostra zdołały uratować życie.

Siostra Popiel zginęła w czasie Powstanie Warszawskiego. Gdy szła z posługą do potrzebujących, trafił ją pocisk i stanęła w ogniu, uległa spaleniu całkowitemu, tak, że nic po Niej nie zostało, nawet garstka prochu. Tak zginęła ta bohaterska Siostra, której nawet nie można było, bo się nie zdążyło, podziękować za jej wydajną i skuteczną pomoc.

W latach 1950-51 spotykałam się w Lublinie z Siostrą Szczepańską, która w czasie okupacji była przełożoną i kierowniczką Zakładu na Tamce, gdzie ukrywały się moja Matka i moja Siostra. Dziękowałam jej za bohaterstwo, za ufność pokładaną w Bogu, za znoszenie wszelkich zagrożeń w czasie pobytu moich bliskich w domu, za który odpowiadała. Dom ten ocalał, nie było kontroli Niemców, ani zniszczeń w czasie działań wojennych, w czasie powstania. Bóg ocalił ten dom i jego mieszkanki.

Ja ocalałam dzięki życzliwości otoczenia, w którym się znalazłam. Była to nie tylko życzliwość, było to ciche bohaterstwo, o którym się nie mówiło. Raz tylko musiałam odejść z domu, bo było ostrzeżenie, że będzie niemiecka kontrola. Były to trzy godziny, które spędziłam w dość odległym kościele i wróciłam wieczorem. Obawy okazały się płonne. Niemcy nie przyszli. Tak dotrwałam do końca wojny.

Nigdy nie zdoła człowiek podziękować wystarczająco – ludziom szlachetnym i odważnym za dobro, które przez nich stało się naszym udziałem. Modlę się codziennie za ich dusze i liczę na to, że spotkam się z nimi w przyszłym życiu.

Ś.p. Matka moja, Elżbieta, zmarła w roku 1985. Ś.p. Siostra moja, Teresa, zmarła 2004 roku.

Stara Wieś 2006 r. i 2009 r.

Fotografie i pamiątki
do góry

Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce

ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl

Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu