Juliusz Jerzy (Piotr) Tober , urodzony w 1942 r.
Koszmar trwa
[Publikujemy trzy wspomnienia Juliusza Jerzego Tobera. Inne można przeczytać wybierając „Juliusz Jerzy (Piotr) Tober – listy w zakładce „wyszukaj wspomnienie”]
ŻYCIORYS
Rodzice moi, których nie znałem, bo zginęli w getcie warszawskim, gdy ja miałem pół roku, byli wyznania mojżeszowego.J
W ostatniej chwili, widząc zbliżającą się śmierć z rąk nazistów, oddali mnie rodzinie Toberów. Pani Toberowa, odtąd mój anioł stróż i opiekunka, usynowiła mnie.
Jak później powiedziała, korzystając z pomocy podziemia, udało jej się załatwić wpis w Urzędzie Miasta w Sochaczewie z datą 15 stycznia 1942 roku, zbieżną z datą urodzenia jej syna Piotra, który zmarł jako niemowlę, co ułatwiło jej usynowienie mnie.
W związku z tym, że byłem obrzezany, pani Toberowa ochrzciła mnie w kościele ewangelicko-augsburskim w Żyrardowie w 1942 roku.
W życiorysie moim przewija się nazwisko Doński. Pan Doński był pośrednikiem między moimi rodzicami, a przybraną matką (on był również wyznania mojżeszowego). On też jako jedyna osoba opisał wygląd mojego ojca. Również powiedział pani Toberowej w latach późniejszych, że rodzice moi zginęli w getcie warszawskim.
Pan Doński prawdopodobnie otrzymał od moich rodziców pokaźną sumę pieniędzy, która przekazana miała być na moje „przechowanie”. Wnioski takie mają potwierdzenie w korespondencji z lat pięćdziesiątych, którą prowadził mój opiekun – nauczyciel, pan Michał Cubert. On też był moim jedynym wsparciem i pomocą w najtrudniejszym okresie wczesnej młodości.
Pan Tober był zdecydowanym Niemcem. Zginął w 1942 roku w niewyjaśnionych okolicznościach. Przybrane rodzeństwo (dwóch braci i siostra) dało mi boleśnie odczuć, że jestem dzieckiem przygarniętym, bez rodowodu, pochodzenia żydowskiego.
Pani Toberowa z racji pochodzenia męża miała volkslistę, która ułatwiła jej niesienie pomocy z narażeniem życia innym Żydom i działaczom AK. Pod koniec wojny ze względu na pochodzenie i działalność męża, córki i synów (hitlerowców) zmuszona była uciec do Niemiec.
Szukając tam schronienia, zabrała mnie ze sobą. Na terenie Niemiec zamieszkaliśmy w Boyen, okręg Donauworth. Ten okres dość dobrze pamiętam, miałem wówczas sześć lat. Jednak i tam byłem bity i szykanowany przez starszego (przybranego) brata.
Moja opiekunka, kobieta z wyższym wykształceniem, człowiek o wrażliwym sercu, niosła pomoc każdemu, kto jej potrzebował. Lecz sama będąc w skrajnej biedzie,jaka panowała w Niemczech zaraz po wojnie, musiała żebrać na ulicy, chcąc nam dać kawałek chleba.
Mimo tych ciężkich warunków umożliwiła mi pójście tam do szkoły, gdzie skończyłem pierwszą klasę. W krytycznej sytuacji nawiązała kontakt listowny z panem Dońskim i swą przyjaciółką z lat szkolnych, panią Barbarą Święcicką. Oni też domagali się, by mnie wysłała do Polski, zobowiązując się do opieki nade mną i wykształcenia mnie. Moja opiekunka zaufała tym ludziom, uwierzyła, że mój los zmieni się na lepsze, i wyraziła zgodę na mój wyjazd do Polski.
W 1949 roku wróciłem transportem do Warszawy. Pamiętam chwilę, gdy
dworzec opustoszał i stałem sam jak żywa, niczyja paczka. Wreszcie zjawił się po kilku godzinach pseudoopiekun, pan Doński, i przekazał mnie do Domu Dziecka w Chylicach.
W tym czasie byłem już chłopcem, na którego zdrowiu psychofizycznym odcisnęły się bolesne przeżycia. Opieka pana Dońskiego ograniczała się do znikomych wpłat na rzecz domu dziecka. Tam ukończyłem pięć klas. Częste choroby, bunt młodego serca, spragnionego życzliwości i ciepła, w miejsce którego spotkały mnie ciosy cielesne i zastraszanie, spowodowały, że zapadałem w coraz większą apatię, zamykając się w bólu choroby sierocej.
W 1955 roku dom dziecka został zlikwidowany, a dzieci przeniesione do Domu Dziecka w Ząbkowicach. Przyjacielem i opiekunem Domu Dziecka w Ząbkowicach był wspomniany już pan Cubert. On też był częstym gościem w naszym ośrodku.
Kierownictwo prowadzące ten dom sprowokowało pana Cuberta, który był wyznania mojżeszowego, aby potwierdził ich przy puszczenie, że jestem obrzezany. Gdy to stwierdził, rozmawiał ze mną długo i serdecznie o moich losach wojennych i powojennych. Obiecał mi, że zrobi wszystko, aby nawiązać kontakt z moją opiekunką, panią Tober, i uzupełnić luki mojego życiorysu, szukając pana Dońskiego, który tak bardzo zawiódł zaufanie moich rodziców (których nazwiska do dziś nie znam).
Pan Cubert z wielkim ciepłem, którego mi tak brakowało, podkreślał zawsze, że Żydzi to wielka rodzina, z której powinniśmy być dumni. A kompleksy, które na byłem w przytułkach, były owocem głupich i złośliwych języków. Lecz mimo to ciążyło na mnie piętno, że jestem dzieckiem znikąd.
Pan Cubert widząc moją zaawansowaną chorobę sierocą (jak mi powiedział), wywiązał się z te go, co obiecał. Starał się z wielkim trudem odszukać dokumenty, że nie jestem człowiekiem znikąd. W 1956 roku nawiązał kontakt listowny z moim aniołem stróżem – panią Toberową.
Radość jej z pierwszych wiadomości o mnie była wielka, bo sama mnie bezskutecznie już długo szukała. Poinformowała, że dane dotyczące moich rodziców posiadał pan Doński, ale nigdy ich nie ujawnił. Mimo usilnych starań pani Toberowej i pana Cuberta, bym do niej wrócił, kierownictwo domu dziecka stanowczo się sprzeciwiło temu wyjazdowi.
W tym czasie pani Toberowa przekazywała mi paczuszki, które nie zawsze do mnie trafiały. Ten bolesny zawód, że perspektywa innego losu u boku opiekunki, której warunki się zmieniły na lepsze i bardzo mnie pragnęła mieć przy sobie, spełzła na niczym, spowodował pogorszenie moich wyników w nauce i zmiany w zachowaniu. Tak wyrażałem swój ból, oddalałem się od pozytywnych wzorców, które widziałem w otoczeniu szczęśliwych u boku rodziców kolegów szkolnych.
Zostałem skierowany do szkoły zawodowej – murarskiej, wbrew moim zainteresowaniom i zdolnościom. Po rozwiązaniu Domu Dziecka w Ząbkowicach, a było to w czasie bardzo mroźnej zimy 1962 roku, nie miałem gdzie i do kogo się udać.
Początek mojego samodzielnego życia był bardzo trudny. O własnych siłach zacząłem budować moje „pseudożycie”. Wielu decyzji z tego czasu – żałuję.
Wyjściem z tej pustki było powołanie do wojska. Tam, po gruntownym przebadaniu, stwierdzono zaburzenia statyczne, zmiany w kręgosłupie (skutek noszenia ciężkich worków ziemi w domu dziecka) wrzody żołądkowe i nerwicę maniakalną.
Po wyjściu z wojska, szukając dachu nad głową, ożeniłem się z osobą, która nie umiała mnie zrozumieć, a jej rodzina od początku traktowała mnie jak znajdę obdartą z własnej osobowości. Zaś w 1981 roku, ze względu na pogarszającą się atmosferę w małżeństwie, żona wyjechała do USA, a synów zabrała teściowa. Nastąpił rozwód, zostałem znów sam.
Próbowałem podjąć pracę, ale w okresie depresji szukałem zapomnienia w złym towarzystwie. Z załamania i pociągu do alkoholu otrząsałem się sam. W tym dołku psychicznym znów były przygodne i krótkie znajomości z kobietami, wódka i to, co z sobą ona niesie.
Zacząłem zupełnie upadać na du chu. Straciłem dach nad głową. W tym krytycznym momencie, gdy często bywałem zziębnięty i głodny, spotkałem kolegę z domu dziecka, który pora ził mi, bym pojechał do Dzięgielowa do Domu Sióstr „Diakonis”.
Była jesień 1983 roku, tam pozostałem do grudnia. Ale nie potrafiłem się zaaklimatyzować i wówczas znalazłem życzliwe serca u państwa Breullów, rodziny państwa Wojnarów i Grossów. Następnie, szukając pracy z możliwością zamieszkania, opuściłem Cieszyn, przeniosłem się do Ustronia.
Jednak choroba i częste pobyty w szpitalu spowodowały konieczność przejścia na rentę specjalną z opieki społecznej.Opieka też przydzieliła mi pokój – 1O metrów kwadratowych.
Dzień do dnia jest podobny, nie wierzę, że kiedyś jeszcze zaświeci dla mnie słońce. Nie oczekuję wiele, tylko namiastki rodziny i serca, może dobry Bóg pozwoli dowiedzieć się, kim naprawdę jestem.
Do dziś bez skutku szukam swoich. Stało się to moją obsesją. Mając pięćdziesiąt siedem lat, dowiedziałem się, że należę do wielkiej rodziny dzieci Holocaustu, ten fakt stał się jasnym promieniem na ciemnym horyzoncie mojego życia.Może naprawdę będzie lepiej?
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl