Zofia Lubińska ▶️

Zofia Lubińska, urodzona w 1933 r.

Więzień polityczny nr 79393

Filmowe wspomnienie Zofii Lubińskiej jest dostępne na stronie USC Shoah Foundation, kliknij żeby zobaczyć.

Urodziłam się w Łodzi jako jedyne dziecko niemłodych już Rodziców. Mama moja Chaja (po wojnie – Halina) z domu Menkes, Ojciec Juda Leon (po wojnie – Józef) nie należeli do ludzi bogatych, ale w domu było dostatnio. Oboje Rodzice pracowali w prywatnych firmach jako urzęd­nicy, a mną opiekowała się niania.

Wojna zaczęła się dla mnie bardzo wcześnie. W końcu sierpnia wracałam z Zakopanego, gdzie wraz z synem przyjaciół mych Rodziców Jurkiem Weltrfreidem kurowaliśmy koklusz. Pociągi były wypełnione żołnierzami, przyćmione niebieskie światła, długie postoje na stacjach. Na łódzkim Dworcu Fabrycznym czekał na nas Ojciec szczęśliwy, że wróciliśmy.

Później już wszystko potoczyło się bardzo szybko: pobity dotkliwie przez oficera niemieckiego za odmowę oczyszczenia mu butów Ojciec i na początku 1940 r. pospieszna przeprowadzka do getta.

Zamieszkaliśmy w jednym małym pokoju bez żadnych wygód, a w dodatku spełniał on również funkcję kuchni. Niewiele z naszych mebli się tu zmieściło: połowa małżeńskiego łoża moich Rodziców, moje łóżeczko, okrągły stół i parę krzeseł.

Po zamknięciu getta przez bardzo krótki czas (chyba dwa tygodnie) chodziłam do szkoły. Tam jednak mówiono wyłącznie po żydowsku, a ja dotąd nigdy tego języka nie słyszałam. Zaczęła więc nas uczyć Mama Jurka (mieszkali na tym samym piętrze w tym domu co i my), ale nauka odbywała się bardzo nieregularnie i tylko do 1942 r. – wtedy to Jurka i jego Mamę wywieziono do Oświęcimia, gdzie oboje zginęli.

Gdy rozeszła się wiadomość, że dzieci poniżej dziesiątego roku życia będą wysiedlane, zmieniono mi metrykę: dodano półtora roku. Dzięki temu mogłam rozpocząć pracę, początkowo jako robotnica w resorcie słomianym. Szyło się tam buty ochronne ze słomy dla żołnierzy niemiec­kich, było to jednak zajęcie ponad moje siły. Jakaś litościwa dusza przeniosła mnie do biura, gdzie pełniłam obowiązki gońca. Gdy i tam okazałam się mało przydatna, Rodzice postarali się dla mnie o miejsce w resorcie krawieckim.

W czasie szpery w 1942 r. chorowałam na odrę, miałam gorączkę czterdzieści stopni , kaszel, światłowstręt. A tu właśnie zabierano wszystkie dzieci, zwłaszcza te poniżej dziesiątego roku życia. O dokumenty nikt nie pytał. Byłam mała, drobna, chora, a zatem – do za brania. Gdy weszli do naszego mieszkania żydowscy policjanci, Mama zasłoniła sobą wystający zza szafy kawałek mego łóżka i stwierdziła kategorycznie – tu żadnych dzieci nie ma. Do dziś nie wiem , czy policjant mnie nie widział czy widzieć nie chciał. Dość, że oświadczył nadzorującemu Niemcowi, iż żadnych dzieci nie znalazł.

Przez cały czas naszego pobytu w łódzkim getcie oboje Rodzice pracowali imając się różnych zajęć. Czym zajmowała się Mama, nie wiem , Ojciec natomiast był kolejno urzędnikiem w Gminie w Wydziale Aprowizacji, w piekarni i w straży pożarnej.

Tak dotrwaliśmy do końca lata 1944 r., kiedy to zostałam wywieziona wraz z Matką do obozu koncentracyjnego w Ravensbriick. Tu pierwszy okres spędziłam w słynnym obozie-namiocie wraz z grupą Cyganów, a później wraz z nimi przebywałam na bloku 23 jako więzień polityczny nr 79393.

Matka moja ciężko pracowała, często poza obozem przy wyrębie lasu. Wygłodniała i chora na jakiś czas trafiła do rewiru (izby chorych). Zostałam sama – na szczęście krótko.

W grudniu 1944 r. na Wigilię Bożego Narodzenia zabrano nas, dzieci, do Jugenlagru. Zobaczyłam pięknie nakryte stoły, uginające się – jak mi się wydawało – pod ciężarem jedzenia. Przyniosłam Mamie jabłko, które zresztą później sama zjadłam. Było to moje jedyne jabłko w czasie wojny.

W miarę zbliżania się frontu rozpoczęto likwidację obozu. W ten sposób znalazłam się w następnym obozie: Loenigswusterhausen. Był to obóz o mniejszych rygorach niż Ravensbriick. Ale chorować i tu nie należało. Aja miałam wysoką temperaturę, zapalenie pęcherza i na dodatek świnkę. Powikłania choroby z tego czasu dają mi się we znaki jeszcze dziś.Mimo to okres ten wspominam lepiej niż inne. Może zbliżający się koniec wojny spowodował, że nasi nadzorcy byli mniej okrutni. W każdym bądź razie nie pamiętam, by się w tym czasie znęcali nad więźniami lub do nich strzelali.

Wkrótce nastąpiła dalsza ewakuacja w głąb Niemiec do obozu Oranienburg-Sachsenhausen. Tu panował już zupełny chaos. Obóz był likwidowany i codziennie odchodziły transporty więźniów. Przyszła kolej i na nas. Pewnej nocy przebyliśmy pieszo około czterdziestu kilometrów. W tej olbrzymiej masie ludzkiej Mama w jakimś momencie zobaczyła Ojca.

Był krańcowo wyczerpany, ciągle odstawał od grupy, co groziło roz­strzelaniem. Jak zwykle przypadek – ale też i życzliwość ludzka – pozwoliły Mu tę drogę odbyć razem z nami. Dotarliśmy do jakiegoś majątku niemieckiego (chyba miejscowość nazywała się Lotarghof, ale nie jestem pewna), gdzie umieszczono nas w olbrzymich stajniach, a konie rozp­ędzono po polach.

Po kilku godzinach pojawił się żołnierz niemiecki i oświadczył, że wszyscy pozostali Niemcy uciekli. Radził, byśmy też uciekali, bo mogą wrócić. Poszliśmy więc, a raczej powlekliśmy się dalej sami. Noc spędziliś­my w jakiejś opuszczonej stodole, potem w polu pod obstrzałem rosyjskim i niemieckim. Rano o godzinie czwartej 1 maja 1945 r. byliśmy wolni. Do dziś pamiętam zapach grochówki (z radzieckiej kuchni polowej), której Mama nie pozwoliła mi jeść. Ci wszyscy wygłodniali, których nikt od jedzenia nie powstrzymał, do domów chyba nie wrócili.

Po dwóch tygodniach, 15 maja, po wielu trudnych chwilach odnaleźliś­my się wszyscy troje znowu w Łodzi. Ojciec mój, wycieńczony, schorowa­ny, nigdy nie wrócił już do pełnego zdrowia. Zmarł w 1958 r. Mama przeżyła go o dziesięć lat.

Z bardzo licznej rodziny Mamy ostała się tylko jedna siostra (również w getcie łódzkim) oraz siostrzenica, która po likwidacji getta w Stanisławowie znalazła się w klasztorze. Obiecała swojej matce, że nigdy nie przyzna się do swego pochodzenia i słowa dotrzymała. Mimo wielu starań moich Rodziców, którzy ją odnaleźli, nie chciała ze swoją żydowską rodziną mieć nic wspólnego. Ze strony Ojca uratowało się kilku kuzynów – wszyscy mieszkali w Warszawie i całą okupację przeżyli na „aryjskiej stronie”.

A ja dwa tygodnie po powrocie z obozu zaczęłam się uczyć w czwartej klasie szkoły podstawowej. Ze względu jednak na zmiany gruźlicze w płucach musiałam przerwać naukę i przez ponad pół roku leczona byłam w sanatorium w Łagiewnikach koło Łodzi. Od szóstej klasy uczęszczałam do I Ogólnokształcącej Szkoły Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, gdzie w 1952 r. otrzymałam świadectwo dojrzałości.

Po zdaniu obowiązujących egzaminów zostałam przyjęta na studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Łodzi. W grudniu 1958 r. uzyskałam dyplom lekarza. Pracę zawodową rozpoczęłam w styczniu 1959 r. w Poradni dla Dzieci, a od 1961 r. kolejno jako asystent, starszy asystent i adiunkt w Oddziale Noworodków Instytutu Ginekologii i Położnictwa tejże Akademii w Łodzi. W 1986 r. odeszłam z pracy na własną prośbę i przebywałam na rencie inwalidzkiej do grudnia 1987 r. Wówczas podjęłam ponownie pracę w Centrum Zdrowia Matki Polki, gdzie pracuję do chwili obecnej na stanowisku zastępcy Ordynatora Oddziału Noworod­ków.

Specjalizację z pediatrii uzyskałam: pierwszą w 1967 r., a drugą w 1973
r. W 1972 r. obroniłam pracę na stopień doktora medycyny. Jestem zamężna od 1961 r. Mam dwóch synów (28 i 23 lata) oraz wspaniałego dwuletniego wnuka.

Lódź, 1992 r.

do góry

Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce

ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl

Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu