Halina Gur
filmy:

Halina Gur (z d. Lautenberg), urodzona w 1934 roku

Zostawiliśmy za sobą dużo miłości i dużo bólu

[Tekst jest transkryptem nagrania wideo, zawiera wyjaśnienia pochodzące od redaktora]

Małgorzata Brama: Poproszę, aby pani się przedstawiła.

Halina Anita z domu Lautenberg, po mężu Gur.

Pani się urodziła w 34. roku przed wojną. Jak pani pamięta swoje dzieciństwo, czym zajmowali się rodzice?

Mój ojciec był właścicielem fabryki skór „Korona” w Radomiu. Matka była… Jak to się nazywa…? Ja to nazywam pigularz… Robiąca lekarstwa…

Farmaceutką?

Farmaceutką… To słowo mi zawsze ucieka.

W Radomiu?

Nie, bo mama nie pracowała zawodowo.

Pani rodzina pochodzi z…

To jest bardzo stara rodzina, która właściwie pochodzi z Hiszpanii. Za czasów Izabeli i Carlosa została… wydostała się z Hiszpanii. Około 200 lat żyli w Holandii. Potem miasto, w którym żyli, zostało przekazane Niemcom. Do dziś dnia to miasto nazywa się Lautenberg.

Izabela I Katolicka lub Kastylijska (1451-1504). Królowa Kastylii, Leonu i  Aragonii. Przyczyniła się do ustanowienia Inkwizycji, a w 1492 r. wydała wraz z mężem, Ferdynandem Aragońskim, edykt nakazujący Żydom, pod groźbą kary śmierci, opuszczenie Hiszpanii w ciągu trzech miesięcy lub przejście na katolicyzm.  

Kiedy zaczęły się pogromy w Niemczech i zmuszanie do zmiany wiary, część rodziny została w Niemczech i przyjęła protestantyzm, natomiast większość rodziny przez Królewiec  przeniosła się do Polski. Jakimi drogami, tego ja nie pamiętam. W każdym razie osiedlili się w Płocku. To były trzy rodziny, które bardzo trzymały się razem, prawdopodobnie dla nierozpraszania majątku rodzinnego. Były to rodziny Jerozolimskich, z nich się wywodzą Niedźwiedziowie i Lautenbergowie.

Pani urodziła się w Radomiu, ale mieszkała w Warszawie?

Tak, na Wilczej 43.

A ma pani jakieś wspomnienia? Pani była jedynym dzieckiem?

Tak, ja jestem jedynaczką. Wspomnienia z dzieciństwa? Ja miałam królewskie dzieciństwo. Byłam ukochaną wnuczką i ukochanym dzieckiem. Cała rodzina mnie bardzo rozpieszczała i pokładano wielkie nadzieje… Niestety, nie ziściły się. Los chciał inaczej. Ale wygrałam wielką wojnę. Ja żyję – Hitler nie. A to moja zasługa (śmiech). Po prostu wymknęłam się ze szponów śmierci. Wielokrotnie. W czasie okupacji…

Właśnie, jak wybuchła wojna, to pani miała wtedy…

Pięć i pół roku.

Myśmy byli wtedy przejazdem w Radomiu i żeśmy się schowali – nie wiem, dlaczego – w biurach fabryki. Pamiętam, jak leciały bomby na fabrykę… szesnaście bomb, liczyliśmy. Potem, gdy Niemcy weszli do Radomia, ojca zatrzymano jako specjalistę w swojej dziedzinie. Naturalnie, kradł swoje własne dobra (śmiech), bo inaczej nie można było żyć. Po dwóch latach, kiedy na jego miejsce znaleźli kogoś „lepszego”, przenieśliśmy się do Warszawy i od razu zaprowadzono nas za rączkę do getta.

W getcie mieszkaliśmy u ciotki, siostry mojego ojca, Pauliny Bauman, żony znanego skrzypka Józefa Baumana. Na własne oczy widziałam jej śmierć i śmierć jej syna. To było coś strasznego! Niemcy kazali postawić na placu kaźni fortepian i rozkazali mu grać. To był genialny chłopiec, mówiono, że się urodził nowy Mozart. Już w wieku pięciu lat koncertował. Strzelili mu w tył głowy. Miał wtedy 16 lat. Ciotkę też zastrzelili… (długie milczenie).

Plac kaźni – Umschlagplatz (z niem. plac przeładunkowy), rampa kolejowa przy ulicy Stawki, skąd w latach 1942-1943 Niemcy wywieźli do obozu zagłady w Treblince i obozów w dystrykcie lubelskim ponad 300 tys. Żydów z warszawskiego getta.  

A potem były różne przypadki; widziałam egzekucje, widziałam trupy… wszystko widziałam. Myśmy mieszkali naprzeciwko Pawiaka. Nie ma śladu tego domu, nie ma śladu niczego…(długie milczenie).

Mieszkaliśmy tam rok. Z getta wyszłam pod koniec 42… Proszę nie zwracać uwagi, nie zawsze pamiętam daty. Byłam dzieckiem… Przeszłam przez dziurę w murze, tą samą dziurę, w której zginęło tyle dzieci. Między nogami gestapowca, którego nazywano Złoty ząbek. On polował na przemytników żydowskich, na dzieci żydowskie.

Wyprowadzono mnie z getta. Czekała na mnie pani, która pracowała u państwa Jaroszyńskich. Profesorstwo Jaroszyńscy mają na sumieniu wiele żyć ludzkich, ale na tej dobrej stronie sumienia… Mój ojciec miał pieniądze, był bardzo zamożnym człowiekiem. Chciał panu profesorowi Jaroszyńskiemu pomóc. Bo zdobyć papiery, znaleźć miejsce ukrycia i utrzymać ludzi, to były kosztowne rzeczy. Państwo Jaroszyńscy nie pracowali, nie było już szkół takich jak trzeba. Pan profesor Jaroszyński był przed wojną dyrektorem gimnazjum Reytana. Pani Jaroszyńska pracowała na uniwersytecie, czy na politechnice. Też profesor. Ludzie wielkiego serca. Ich córka, zakonnica w Laskach, wyszukiwała miejsc ukrycia. Z tego co ja wiem, i pamiętam z rozmów w domu, siostra Klara uratowała 18. dzieci. Ma dowody na dwoje, jakąś dziewczynkę – której ja nie znałam – i na mnie.

Niedawno w telewizji był wywiad z nią i zdjęcie z pierwszej strony izraelskiej gazety. Fetowano siostrę Klarę jak bohaterkę, dostała honorowe obywatelstwo izraelskie. Jej się to należało.

Ona ma teraz 96 lat.

Tak, jest na wózku na pół sparaliżowana i nie widzi. To była bardzo dzielna kobieta. Bardzo. Nie wiem, czy jako matka dziecka, potrafiłabym zrobić to, co ta rodzina zrobiła dla Żydów. Im się należą złote pałace. Im się należy wszystko.

Zapomniałam dodać, że w czasie z jednej akcji, którą Niemcy przeprowadzali, zostałam pobita, skopana przez gestapowca. Znaleziono mnie pod stosami trupów, mnie i mojego ukochanego psa, którego Niemcy zabrali mi. Jak tylko weszli, to pierwsze, co nam zabrano, to był ten pies. Ponieważ to hańba dla psa być u Żydów… Czego im nigdy nie zapomnę.

Ale to było jeszcze na Wilczej, po aryjskiej stronie? 

Nie, to było w getcie.

A oni przyszli wyrzucać wszystkich?

Nie, to była akcja. Wszyscy mieli się zgromadzić na Umschlagplatzu. I tam był incydent z moim kuzynem, którego zastrzelono. Takich wypadków było dużo. Ja opowiadam tylko to, co widziałam. Że wyrwano z rąk matki dziecko, kilkumiesięczne czy ledwo narodzone, i roztrzaskiwano główką o mur. To nie są opowiadania, ja to widziałam, pamiętam to. Tego nigdy nie zapomnę.

A oni, ci esesmani, zabrali psa i…

Zabrali psa i tresowali go tak, jak kiedyś tresowano psy do pogoni za Murzynami, tak teraz tresowali do pogoni za Żydami.

Gdy przyszli ci esesmani, to była pani z rodzicami?

Nie, byłam sama. Ojciec był w AK na aryjskiej stronie. Był dzielnym człowiekiem. Dużo zrobił, dla Polaków również.

To znaczy, że tata nie poszedł do getta?

Tata właściwie „krążył”, przemycał jakąś broń, jakieś coś… Starał się, jak mógł.

A tata jak się nazywał?

Jakub Jerzy Lautenberg.

I on zaczął już od początku wojny działać w podziemiu?

Tak.

A nie wie pani, jaki miał pseudonim?

Nie. Tego się dziecku nie mówiło.

A mama gdzie wtedy była?

Mama też była zamieszana w to.

Ale była razem z panią w getcie?

Oficjalnie tak, ale praktycznie nie zawsze. Mama całą wojnę chodziła jako kobieta ciężarna. I przenosiła ulotki, przenosiła… Robiła to, co mogła robić kobieta.

Po prostu była łączność między gettem a stroną aryjską?

Tak.

A pani była pod czyją opieką?

W mieszkaniu ciotki zebrali się wszyscy znajomi z tego klanu i ludzie zaprzyjaźnieni. Ciotka miała olbrzymie mieszkanie i żeby nie dokwaterowano obcych, to się zbiegli ci, którzy nie mogli dostać jakiegoś lokum i tam mieszkaliśmy całym szczepem (śmiech).

… I ci esesmani zaczęli panią kopać?

Tak, właściciel tego psa, pseudowłaściciel. Skopał mnie, upadłam. Pies się rzucił na niego. Jego pies, którego on dwa lata tresował. Zastrzelił psa.

Pani straciła przytomność i później się obudziła…

Kiedy ojciec wtedy wszedł do getta, zabrał się do szukania i znalazł mnie pod psem i pod stertą trupów, które tam leżały. Oni strzelali na oślep. To było straszne!

Operowali mnie zaprzyjaźnieni lekarze, znowuż z tego klanu (uśmiech). Jak pani wiadomo, jak lekarze szli do getta, to pierwszą rzeczą, którą Niemcy im zabierali, to były narzędzia chirurgiczne. Więc mnie operowano… Generalnie to, że jestem tu teraz dzisiaj, że mogę z panią rozmawiać i nie bredzę – to cud boży. Widocznie tak mi było pisane.

Powiedziała pani, że dopiero w 42. tam, w getcie, usłyszała pani słowo Żyd.

Tak, ja nie wiedziałam, skąd się wzięliśmy tam, skąd tyle martwych ludzi. I wtedy mi to wytłumaczono.

Bo pani rodzina była zasymilowana?

Zupełnie, kompletnie. To była rodzina osiadła od więcej niż 200. lat w Polsce, bardzo z nią związana. Mój ojciec strasznie tęsknił za Polską. Nie dawali mu wizy wjazdowej. Dopiero w 84. przyjechał pierwszy raz. Właściwie dla niego jedyny, bo on parę lat później zmarł.

… Rodzice jednak zdecydowali, że pani będzie musiała to getto opuścić, żeby przeżyć?

Tak, żeby przeżyć… Po wyjściu z getta byłam jakiś czas u państwa Jaroszyńskich, nie pamiętam, jak długo. Siostra Klara załatwiła, że mnie przyjęto do internatu Sióstr Nazaretanek na Czerniakowskiej. To był bardzo ekskluzywny internat dla „panien z dobrych domów”. Tam wyrosłam.

A czy oprócz pani były w tym internacie jeszcze jakieś inne dzieci żydowskie?

Tam było razem siedem dziewcząt, ja o tym wtedy nie wiedziałam. Dopiero jak przyjechałam do Polski, zaczęłam szukać różnych faktów z mojego życia. Poszłam do Nazaretanek i okazało się, że przełożona znalazła w archiwum karteczkę z nazwiskami siedmiu dziewczynek i między innymi z moim. Nie spodziewałam się tego, dla mnie to był szok. Bo przecież nikt mi nigdy nie zarzucił żydostwa. Moim najlepszym paszportem jest właściwie mój język polski. Czytam tylko po polsku, pisze po polsku. Mickiewicz w rozmowie Hrabiego i Telimeny w „Panu Tadeuszu” powiedział, że bliższa jest mu brzoza i chmury… Nie pamiętam dokładnie wiersza na pamięć, ale to mi utkwiło. Gdy byłam w Kanadzie z mężem – już nie pamiętam kiedy –  jechaliśmy autem i w pewnym momencie zobaczyłam brzozę. Zatrzymałam się, doszłam do tej brzozy, nie mogłam się od niej oderwać. Bo ta brzoza, to było coś, co mnie… I wtedy, to był taki, jak to powiedzieć… Że ja muszę walczyć o to, żeby móc wrócić do Polski. Do mojego dzieciństwa. Jeśli moi przodkowie mogli kilkaset lat mieszkać tu, to…

Ktoś, nie wiem kto, ale ktoś bardzo mądry, powiedział… Po hebrajsku na Polskę mówi się Polin, więc ktoś rozczłonował to słowo i powiedział, że to jest ziemia, na której Żydzi powinni mieszkać. Bo tu spał Bóg. Ha- Elohim. Polin.

„Ktoś bardzo mądry” – Mojżesz Isserles, Remu (1520-1572), naczelny rabin gminy żydowskiej w Kazimierzu (obecnie dzielnica Krakowa), któremu przypisuje się tłumaczenie słowa Polin jako „tutaj spocznij”.
„Ha-Elohim” – jeden z tytułów, imion Boga w Biblii hebrajskiej.

A wracając jeszcze do pani pobytu w internacie na Czerniakowskiej – Pani rodzina była religijna?

Ależ skąd! Kompletnie.

Więc pani musiała się jak gdyby nauczyć… po katolicku?

Naturalnie, tak. Ale mi to bardzo odpowiadało. Bardzo szybko wchłonęłam to. Ja do dziś używam zwrotów „O Jezu!”, „Matko Boska!”. To są rzeczy, których już nie można wykorzenić. Bo tym nasiąkłam w dzieciństwie. Oprócz tego, w domu była polska służba. Dom zupełnie niereligijny. Mimo że dziadek był bardzo szczodry i zawsze na różne organizacje dla młodzieży, dla dzieci przekazywał datki. Ja nigdy nie umiałam jidysz, do dziś rozumiem tylko te słowa, które są z niemieckiego. Ale one są zniekształcone i ja tego języka nie używam.

A gdy pani była w internacie, to miała pani świadomość, że mogą wejść Niemcy? Czy to było takie życie w strachu? I czy w ogóle zdarzyło się, że przyszli tam?

Tak, zdarzyło się parokrotnie. Siostry Nazaretanki prowadziły dwa zakłady, dwa domy. W jednym domu był sierociniec, a w drugim domu była ta pensja dla dziewcząt. W owym czasie to się nazywało pensja. Pamiętam, że kiedyś w nocy było straszne larum. Niemcy żądali wydania żydowskich dzieci. Naturalnie przełożona, która zdaje się była z pochodzenia Niemką, powiedziała, że nie ma takich dzieci w naszym internacie. Natomiast w sierocińcu były dzieci żydowskie. Goral? Prawdopodobnie jeden Bóg wie. Bo Niemcy grozili zlikwidowaniem wszystkich. W każdej wojnie są ofiary. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.

„Goral” – z hebr. los, dola, przeznaczenie.

A czy pamięta pani, czy te siostry zakonne próbowały jakoś wpłynąć na pani wiarę? Czy ingerowały jakoś, żeby pani była katoliczką?

Nie, nigdy. Tylko pytały, czy ja chcę brać udział. Jestem ochrzczona, przystąpiłam do pierwszej komunii. Byłam bardzo, bardzo związana z religią katolicką. To trochę „wychudło”, ale ja jestem związana z Polską, ze wszystkim złym i dobrym. Mam dwie ojczyzny. Bo nie mogę powiedzieć, że zrezygnowałam zupełnie z Izraela. Nie, ja tam rosłam, ja tam przeżyłam wszystkie moje wzloty i upadki… Tak że każda wiadomość o tym, co się tam dzieje, jest dla mnie bardzo ważna. Tak samo, jak ważnym jest wszystko, co się dzieje w Polsce.

Nie mogę dostać tego nagrania, ale pięknie śpiewała kiedyś Sława Przybylska o bocianach. Że bociany mówią, że ojczyzny mamy dwie. Każdy chrześcijanin powinien uważać też Izrael za swoją ojczyznę. Dlatego, że jakby nie było, wiara chrześcijańska jest oparta na judaizmie.

Sława Przybylska śpiewała piosenkę „Hava Nagila” ze słowami Oli Obarskiej (Olimpii Obarskiej-Forkasiewicz), Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu 1964.

Bo Żydzi są naszymi starszymi braćmi.

Tak, jak powiedział Jan Paweł II.

Jak wybuchło powstanie, pani była wtedy…

Jak wybuchło powstanie, myśmy pojechali na wakacje do Soplicowa, nie Soplicowa z „Pana Tadeusza”, tylko do Soplicowa koło Otwocka, koło Śródborowa. I tam nas zastało powstanie. Mama już była wtedy w szpitalu w Krakowie, a ojciec mnie odnalazł i przywiózł do Krakowa.

Jak była pani tam, w internacie, to rodzice panią odwiedzali, mogli przychodzić?

O, nie… To było niemożliwe! Ojciec chodził w mundurze tramwajarza, bo jak pani wiadomo, tramwajarze i kolejarze bardzo byli lojalni, oddani w sprawy ludzi zamieszanych w podziemie, bardzo im pomagali. Dużo z nich uratowało Żydów. Ja zawsze mówię, że podziwiam tych ludzi. Mam dla nich pełen szacunek, chapeau bas! Nie wiem, czy ja, która przeżyła to wszystko, byłabym zdolna narazić moją rodzinę, moich bliskich. Bo przecież ukrywanie Żyda, to był wyrok śmierci… Tak że to byli prawdziwi bohaterowie; nie ci, o których piszą w gazetach i których lansują. To byli prawdziwi bohaterowie. Szkoda, że nikt o nich nie pamięta.

Jak tata panią tam odnalazł, na wakacjach, to wojna jeszcze trwała?

Nie, to już było po wojnie.

Czyli wyzwolenie, koniec wojny zastał panią koło Otwocka?

Tak.

Czy nie pamięta pani, czy nie czuła jakąś ulgę, że już nie przyjdzie Niemiec, że nie będzie…?

Ja jakoś bardzo nie przeszłam przez to. To była kontynuacja mojego dotychczasowego życia. Byłam w Krakowie, od razu poszłam do szkoły u Urszulanek. Właściwie było tak, jak przedtem.

Mówiła pani, że mama była w Krakowie w szpitalu. To znaczy, że pracowała tam, czy…

Nie, mama była bardzo chora. Miała raka. Umarła w Krakowie, leży na cmentarzu Rakowickim.

A jak był ten 47. rok (wyjazd z Polski – przyp. red.), to mama już nie żyła?

Tak, mama umarła w 45. roku. Ósmego września 45. roku.

Ósmy września 45. roku? A pani mówiła, że miała pani 11 lat w 47.?

Tak.

Niezrozumienie pytania; bohaterka w 1947.r miała 13, a w 1945 – 11 lat.

I wyjazd z Polski. Tata chciał wyjechać z panią, czy zostali państwo zmuszeni do wyjazdu?

Myśmy zostali zmuszeni do wyjazdu. Ojca gonił wyrok śmierci.

Za co, kto?

Za działalność w AK. Wtedy AK było na indeksie.

Szukało go UB?

Tak, tak.

Ale on wiedział, że UB go szuka?

Tak, on wiedział. Nie wiem, czy te rzeczy zostały gdzieś zapisane, ale z tego, co ja wiem od ojca, AK nie przestało działać od razu. Nie zgodziło się z tym nowym reżimem. Dla AK nie istniał… Nie chcę wchodzić w politykę, bo… jeszcze mnie ktoś zabije za to (śmiech). A ja jeszcze chcę żyć.

I dostali państwo bilet w jedną stronę?

Bilet w jedną stronę, naturalnie. Bez papierów, bez niczego. Mnie ojciec wysłał przed tym zanim sam uciekł. On jeszcze został w Polsce, ukrywał się jakieś dwa miesiące. Mnie ojciec wysłał transportem rabina Herzoga, 500 dzieci. Zwrócił się do Herzoga i powiedział, że ma u siebie żydowskie dziecko. Nie przyznał się, że jest Żydem… Ma u siebie żydowską dziewczynkę i chce, żeby ta dziewczynka wyjechała. Załatwił mu paszporty dla tych 500. dzieci, z tym że albo Herzog weźmie z tej grupy 499. dzieci i tę dziewczynkę, albo 501. I faktycznie tak zrobił.

Czy to znaczy, że tata jakoś przez zieloną granicę uciekł?

Naturalnie (śmiech). Tak jak wtedy wielu. Zostawiliśmy za sobą dużo miłości i dużo bólu. Ja zawsze marzyłam; moim marzeniem było tylko oddychać polskim powietrzem. I tak długo mi odmawiano, czuję żal do tych ludzi. Bo mi się to nie należało. Ja byłam dzieckiem i nic złego nie zrobiłam. I nie mogłam nic na to poradzić jako dorosła.

Bo pani też walczyła o odzyskanie obywatelstwa polskiego?

Tak. Ja chciałam otrzymać pewnego rodzaju zadośćuczynienie. Bo mi się to należało. Ludzie nie mieli prawa mi tego zabrać. To jest tak samo, jakby każdemu Polakowi zabrano to. Ja jestem Polką. Urodzona tu, w rodzinie od setek lat mieszkających w Polsce. Jakim prawem? Wystarczająco wycierpieliśmy…

I dopiero w 84. roku? 37 lat musiała pani czekać…

Tak. Co roku jeździłam do Wiednia, bo tylko tam mogłam składać prośbę o wizę i tylko tam mogłam ją dostać. Nie dostawałam jej, nikt mi nie powiedział dlaczego, bo ja zawsze pytałam dlaczego. Nie było odpowiedzi. Za co mnie chciano ukarać? Ja rozumiem, że ojciec, że nie chcieli go, że miał powiązania z AK. Ok, ale ja? Dziecko, które… Ja żyłam literaturą polską, piszę tylko po polsku. Mój ojciec też pisał poezję. U nas mówiło się po polsku, polski to był język… to był mother language.

A wtedy, jak zobaczyła pani Polskę w 84. roku, to była ta sama Polska?

Ja byłam wtedy pijana ze szczęścia, tak że moje wrażenia… Chodziłam ulicami, których nie pamiętałam. Wiedziałam, że one były, ale one były inne. Już nie było tych dorożek, były dorożki ładniejsze, lepsze, na gumach. Były inne, niż te, które turkotały. Ta Polska była inna. Zobaczyłam te szare domy, ale mnie się zdawało, że one wcale nie były szare…

A uważa pani, że teraz w Polsce jest antysemityzm?

Tak, niestety tak. Jest antysemityzm i szczególnie w kręgu młodych ludzi, którzy w ogóle nie wiedzą, o czym mowa. Którzy w życiu nie widzieli Żyda. Jeśli mogę opowiedzieć maleńki wypadek, który mi się zdarzył… Czy mogę?

Proszę.

Jechałam pociągiem do Torunia. W wagonie siedziało dwóch panów koło mnie. Prawdopodobnie to byli prawnicy, bo widziałam, że oni jakieś papiery między sobą wymieniali. Jeden z nich miał tygodnik „Nie”. Ja miałam to samo, więc pomyślałam, że jak oni mają, to ja też mogę wyciągnąć i czytać. Chciałam zobaczyć o… (przerwane wpół słowo). Tak się przeklina w pewnych kręgach. No i zaczęła się rozmowa a propos tego „Nie”. I jeden z tych panów powiedział: No tak, ten brudny Żyd. Ja się na niego spojrzałam i mówię (a to byli ludzie maksimum 40 – letni), pytam się: Czy pan w ogóle wie, co to jest Żyd? On mówi: No, proszę pani, rozpoznać można na kilometr. A ja pytam: Po czym? Ach, to jest intuicja, to jest w ogóle styl, coś… – odpowiada. Coś, nie ktoś, jak jakaś rzecz. A ja: Jest pan pewny, że pan potrafi rozróżnić Polaka od Żyda? I Żyda od Polaka. On odpowiada: Naturalnie. Pytam: Założy się pan ze mną? On: Naturalnie. O co? O głowę – odpowiada. Mówię: Stracił pan głowę. I wyciągam mój paszport izraelski. I mówię: Proszę, pańska głowa należy do mnie (śmiech).

I jaka była jego reakcja?

Był zupełnie oszołomiony. On mówi: Ależ przecież pani mówi po polsku… Mówię: Tak, to jest mój drugi paszport.

Przed wywiadem pani mówiła, że jak ktoś pani zarzuca, że jest pani Żydówką, to pani mu odpowiada…

Tak, mam… Brzydko powiedzieć tak. Chciałam to ominąć, bo to nieładnie. Pewna osoba zarzuciła mi, że wyłazi ze mnie moje pochodzenie… Bo na dwoje babka… Można myśleć pozytywnie i negatywnie. Negatywnie, to znaczy, że ma się żydowskie pochodzenie. Ale ja się nie wstydzę, że jestem Żydówką. Jestem dumna z tego. Ja jestem, tak jak pani powiedziałam, spowinowacona… Więc powiedziałam tej pani, że kiedy pani przodkowie wisieli na ogonach na drzewach, to moi skończyli już pisać Biblię. A drugie, to już nie powiem…

Z pani rodziny, z dalszej czy bliższej, ile osób przeżyło?

Przeżyła ciotka z dwojgiem dzieci, niestety już nikt z nich nie żyje. Przeżyłam ja, mama, to wszystko.

Z niezrozumiałych względów pani Halina nie wspomniała o ojcu.

A jak liczna była rodzina?

O, bardzo liczna. Byłam w Płocku i przeglądałam księgi. Tam albo są Jerozolimscy, albo Niedźwiedziowie, albo Lautenbergowie.

Gdzieś ok. 100 osób można by powiedzieć?

O, więcej! To były trzy rodziny, trzy klany takie. Tylko między sobą… Żeby, Boże drogi, nikt obcy do tej rodziny się nie dostał.

Dziękuję pani za rozmowę. 

 

Rozmawiała: Małgorzata Brama
22 czerwca 2007 r., Jastrzębia Góra
Transkrypcja nagrania wideo i przypisy – Zdzisława Rokwisz

do góry

Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce

ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl

Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu