Barbara Schmid ▶️
filmy:

Barbara Schmid, urodzona w 1942 r.

Basiu, ty musisz żyć

Filmowe nagranie wspomnienia Barbary Schmid jest dostępne po kliknięciu w liczbę odnośnika „filmy” powyżej nazwiska, albo pod zakładką „Wideo” w menu głównym.

POLIN: Proszę się przedstawić i opowiedzieć o swoim życiu– gdzie się pani urodziła, w jakiej rodzinie pani dorastała?

BARBARA SCHMID: Nazywam się Barbara Schmid, moje panieńskie nazwisko  – Guz. Urodziłam się w Mińsku Mazowieckim, w 1942 roku, w listopadzie. Już po likwidacji tamtejszego getta  – makabrycznej likwidacji. 

Mój tatuś ze swoim bratem i z ojcem byli w pociągu do Treblinki. Czekali całą noc na transport. Tatuś uciekł i schował się w rowie przy jakiejś fabryce. Tam znalazł go Polak. Jak go tata zobaczył, był przekonany, że jest zgubiony, bo to był jeden z większych antysemitów w Mińsku Mazowieckim. Mężczyzna  przyniósł ojcu jedzenie i poradził żeby następnego dnia  zgłosił do pracy w fabryce. 

Mamie udało się uniknąć transportu  – znała jakiegoś policjanta i on ją wypuścił. Ukrywała ze mną w ciąży się po aryjskiej stronie i tam spotkała  się  z mężem. Tata zachorował na tyfus – polski lekarz, który go leczył podał mamie adres kliniki gdzie gdzie rodziły Niemki. I tamprzyszłam na świat. Pozostając w ukryciu rodzice nie mogli zatrzymać mnie  przy sobie i postanowili umieścić  mnie w Domu Boduena.  Gdy miałam kilka dni, może tydzień, mama zawiozła mnie do Warszawy.

Pojechała na Pragę i zostawiła mnie  pod drzwiami znajomej Apolonii Przybojewskiej, w domu przy ulicy Brzeskiej. Kobieta zawiadomiła granatową policję o podrzutku. W ten sposób trafiłam do Domu Boduena. Tam zostałam ochrzczona i zarejestrowana jako Barbara Helena Bawarska  i otrzymałam dokumenty wystawione na nowe nazwisko. Nikt nie wiedział, że jestem żydowskim dzieckiem. 

Moja mama nie wyglądała na Żydówkę, mówiła perfekt po polsku i miała aryjskie dokumenty. Dzięki temu mogła wynająć mieszkanie na ulicy Targowej 64, w którym przechowywała swojego męża, brata i trójkę  zamożnych Żydów, którzy to  finansowali. W mieszkaniu zbudowali kryjówkę, w której można było się schować, a mama zajmowała się  dostarczaniem żywności i wynoszeniem nieczystości, bo w mieszkaniu nie było toalety.

W  sierpniu 1944 r. Dom Boduena został ewakuowany do fabryki jedwabiu w Milanówku. Dzieci przebywały tam do końca listopada, a potem pojechały pociągiem do Kowańca koło Nowego Targu.W sierocińcu w Kowańcu, który prowadziły siostry zakonne przebywałam do wyzwolenia. Byłam ulubienicą siostry przełożonej. Tam odnalazła mnie mama – byłam wtedy ciężko chora. Gdy siostra, dowiedziała się, że ma mnie oddać Żydówce powiedziała, że jestem dla niej jak córka i mnie nie odda. 

Zakonnica kazała mojej mamie rozpoznać mnie pośród innych dzieci. Wprowadzono ją do sali, w której stało wiele łóżeczek, mama biegała od jednego do drugiego jak nieprzytomna. Ktoś z personelu dyskretnie mnie wskazał, poza tym mama pamiętała, że mam na głowie znamię. W końcu spór rozsądził staruszek-ksiądz – powiedział, że były straszne czasy, że ludzie chwytali się wszystkich możliwych sposobów, i że dziecko należy oddać matce. 

A czy pani coś z tego pamięta?

W zasadzie nic nie pamiętam. Tylko drobiazgi, na przykład wydawało mi się, że kąpaliśmy się w jednej wannie. W ubiegłym roku pojechałam do Kowańca i spotkałam mężczyznę, który był opiekunem w sierocińcu, bo przez wiele lat po wojnie był tam sierociniec. Zapytałam go czy możliwe, że dzieci były kąpane po kilkoro? Odpowiedział: „Tak, proszę pani, były takie olbrzymie kamienne wanny i tam kąpano dzieci”.

Powrotu do Mińska Mazowieckiego nie pamiętam, bo ja byłam śmiertelnie chora – w sierocińcu przeszłam  operację, do dzisiaj mam bliznę.Wróciliśmy z Mińska do Warszawy. Najpierw mieszkaliśmy w jednym pokoju, później dostaliśmy drugi pokój, a potem trzeci. Ojciec pracował najpierw w Komitecie Wojewódzkim, później przeszedł do „Trybuny Ludu” – tam pracował do końca.

Gdy  pojechałam do Wiednia, potrzebowałam zaświadczenia do tamtejszej Gminy Żydowskiej, że jestem Żydówką, że byłam ukrywana. To było w latach siedemdziesiątych. Poszłyśmy mamą do domu dziecka na Nowogrodzkiej. Źle nas tam przyjęto, ale wydano zaświadczenie, że Barbara Bawarska była dzieckiem znalezionym. 

KIlka lat temu dostałam e-mail z ambasady Izraela w Wiedniu, że Yad Vashem postanowił przyznać  pośmiertnie dyrektorce Domu Boduena  Marii Wierzbowskiej medal Sprawiedliwej wśród Narodów Świata za ratowanie żydowskich dzieci. Później dostałam zaproszenie na uroczystość. Przyjechałam do Warszawy i wtedy dowiedziałam jak ukrywano w Domu Boduena żydowskie dzieci. Wyprowadzone z getta dzieci trafiały do sierocińca i tam dostawały nową tożsamość. Żeby po wojnie bliscy mogli je odnaleźć notowano jak były ubrane i co miały przy sobie.Poznałam kobietę z Kanady, której matka, w ostatnich tygodniach ciąży, tuż wybuchem powstania w getcie wyszła na aryjską stronę. Przyjęto ją  do Domu Boduena i zatrudniono w kuchni.Tam urodziła dziewczynkę – Ewę. Obie przeżyły wojnę.

W sierocińcu została pani ochrzczona. Czy to miało dla pani znaczenie?

Nigdy nie miało dla mnie znaczenia, że  jestem ochrzczona. Im  jestem starsza,  tym bardziej  jestem przeciwna jakiejkolwiek religii: żydowskiej, nieżydowskiej, każdej, bo te religie prowadzą do wojen, do nieporozumień ludzkich. Poza tym nie wierzę w Boga, bo gdyby Bóg istniał, to by nie dopuścił do takiej strasznej tragedii, która się zdarzyła w czasie II wojny światowej. 

Skąd pochodzili pani rodzice?

Tatuś urodził się w Kowlu. Mój dziadek  miał taki stosunek do żydostwa, jak ja, jego wnuczka. „Nawet czapki nie nosił”, jak mówił  tata i do interesów w ogóle nie miał głowy. Babcia powiadała, że gdyby dziadek zaczął produkować całuny dla zmarłych, to ludzie przestali by umierać. Brat dziadka Maks Guz, który miał małą fabryczkę, ściągnął go  do Warszawy, ale firma splajtowała i Maks wyjechał do Belgii. Nie wiem co się z nim później stało.

Tatuś miał dwóch braci – starszy Szymon zginął w 1939 r. podczas bombardowania Warszawy, młodszy Zelik, który nie chciał uciec z transportu został zamordowany w Treblince. 

Przed wojną rodzice mieszkali przy ulicy Zamenhofa. Tatuś pracował w sklepie futrzarskim. Jeżeli chodzi o religię, to nie był to religijny dom – tylko babcia zapalała świece w piątek.Tata, chodził co prawda do chederu, ale  w wywiadzie dla „ Allgemeine Frankfurter Zeitung” powiedział, że: „Prawdziwą Żydówką  w naszej rodzinie  jest tylko moja córka”. To znaczy się ja.

W jakim sensie?

Gdy  wyjechałam  z Polski w 1972 roku  to mnie bardzo ciągnęło do żydostwa. Miałam przyjaciół, którzy mnie wprowadzali. Nie wiedziałam wtedy  co to jest żydowski Nowy Rok, Jom Kipur, Pesach, Sukkot. Zaczęłam chodzić do synagogi, ale nie umiałam się modlić. Gdy poszłam pierwszy raz byłam zszokowana –  żadnej powagi – udzie chodzili podczas nabożeństwa, witali się, omawiali interesy. Byłam oburzona. Dzięki pracy społecznej w Wiedniu poznałam  religijną rodzinę żydowską, naprawdę religijną. I im bardziej ich poznawałam, tym bardziej oddalałam się od religii. 

Jak wyglądało  pani dzieciństwo w Warszawie?Co pani wtedy myślała  o swojej  żydowskiej tożsamości? W jakim środowisku pani dorastała? 

Nie umiem określić, ile ja miałam lat, gdy dowiedziałam, że  jestem Żydówką. Mój wujek, który ocalał, miał konkubinę. Ja byłam bardzo niesfornym dzieckiem i kiedyś u nich w domu powiedziałam do niej, że jej obetnę spódnicę. Ona, wiedząc, że po mnie można się wszystkiego spodziewać zagroziła: „Jak obetniesz mi spódnicę, to trafisz znowu do sierocińca”. Zbaraniałam. Poszłam do wujka, bo on bardziej interesował się mną niż ojciec, dla którego ważne były tylko partia i praca.  Wujeknie wiedział co ma mi powiedzieć i odesłał do mamy. I mama wtedy mi powiedziała, że jestem Żydówką. Z początku nie przejmowałam się tym. Aż  do czasu gdy na koloniach ktoś mnie nazwał „parszywą Żydówką”. Strasznie się rozpłakałam i powiedziałam wychowawczynim,  że chcę wrócić do rodziców. I  tatuś przyjechał i mnie zabrał do domu.

Z wiekiem uświadamiałam sobie, że jestem Żydówką. Moi rodzice mieli głównie towarzystwo żydowskie. Robiło się czulent, karpia po żydowsku, mama kupowała macę,  wiedzieliśmy, że to są żydowskie potrawy. Później, już jako taka dorastająca dziewczynka, gdy poznałam chłopaka, to od razu mówiłam, że jestem Żydówką. Później miałam raczej towarzystwo nieżydowskie. Tylko Iza, moja przyjaciółka serdeczna, była Żydówką i  co roku rok jeździłyśmy razem pod pomnik w rocznice powstania w getcie warszawskim. 

W 1966 roku chciałam wyjechać, mama chciała wyjechać, brat był zdecydowany wyjechać, ale mój tata, który pracował w „Trybunie Ludu” powiedział „Nie”. Oświadczył, że dopóki go nie zwolnią z pracy, nie wyjedzie. I mój mąż, który nie był Żydem, też powiedział, że nie wyjedzie. (Wyszłam za mąż w roku 1967 roku, a trzy lata później rozwiodłam się).

Wtedy zaczęły się moje pierwsze próby wyjazdu z Polski. Pojechałam do Szwecji, chciałam poprosić tam o azyl, ale mama powiedziała, że nie mogę tego zrobić, bo ojca wyrzucą z pracy. W 1972 roku, pracując nadal  w telewizji, poznałam Włocha, który był zatrudniony we Włoskiej Izbie Handlowej. Zaczęliśmy się spotykać  i Massimo przychodził po mnie do pracy. Pewnego dnia wezwał mnie dyrektor techniczny i zaczął w ten sposób  rozmowę: „Tolerowałem panią pomimo, że pani jest Żydówką”. Następnie dowiedziałam się, że jestem posądzona o szpiegostwo i odebrano mi pozwolenie na na prace w innych programach. Został mi tylko „Miś w okienku”. Wtedy  zdecydowałam, że muszę wyjechać. Poprosiłam koleżankę, która jechała do Austrii, żeby mi przesłała zaproszenie.

Gdy zdecydowałam się na wyjazd mój brat już był żonaty, a bratowa nie chciała zostawić swojej matki. To był bardzo skomplikowany problem. Bardzo dużo młodych ludzi wyjeżdżało, bo rodzice mówili „wyjeżdżajcie”, a sami zostawali  w Polsce.

Bałam się, że nie dostanę paszportu, że oni mnie nie wypuszczą. Jednak paszport dostałam. Nikomu nic nie mówiłam i od razu wyjechałam. Obiecałam rodzicom, że zrobię wszystko, żeby im nie zaszkodzić. Przy pierwszej lepszej okazji udało mi się zawrzeć fikcyjne małżeństwo. Wtedy jeszcze  w Austrii się dostawało od razu obywatelstwo. Chciałam zatrzymać obywatelstwo polskie, ale mi je odebrano.  Później dostałam wiadomość, że mogę, się o nie ubiegać, ale ja powiedziałam, że dziękuję. 

Pracowała pani w telewizji w latach 1967-68, co tam się wtedy działo? 

Mm techniczne wykształcenie, kończyłam Technikum Radiowo-Telewizyjne  i u nas, „w technice”, w ogóle się tego nie czuło.  Ale W 1968 roku wyrzucono moją mamę z partii i zwolniono z pracy. Po kilku dniach dostała zawału serca. Wiedziałam co się dzieje, bo ludzie zaczęli wyjeżdżać – chodziliśmy żegnać ich na na Dworzec Gdański. Wyjechała moja najlepsza przyjaciółka, była mowa o wyjeździe w naszej rodzinie. Moja mama pojechała nawet do Szwecji zbadać grunt. W telewizji wszyscy nabrali  wody w usta, nie mówiło się o tych sprawach. Ja też byłam raczej skoncentrowana na pracy i na moich kłopotach rodzinnych.

Gdzie pracowała pani mama ?

Mama była kadrową  w centrali Ministerstwa Rolnictwa, to  nazywało się chyba Instytut Użytków Zielonych. Pracowała tam bardzo długo i  była bardzo lubiana.  „Marzec” był dla niej strasznym szokiem. Przypomniało mi się, że w 1946-47 roku przyszły papiery z Ameryki, że mój tata odziedziczył hotel w Nowym Jorku, czy gdzieś w Ameryce. Żeby odebrać spadek musiał by pojechać do Stanów. Ale się nie zgodził. Później  się zorientował w jakim szambie siedzi, ale to już było za późno.

Jak pani myśli dlaczego w 1946 roku ojciec nie chciał wyjechać?

Po wojnie Żydzi myśleli, że wreszcie skończą się różnice rasowe, że wszyscy będą równi. Po pogromie kieleckim zmienili zdanie. 

Wyjechała pani do Austrii  jak pani wspomina ten czas?

Jak się przyjeżdża do obcego kraju, nie znając słowa poza „Guten Tag” i „Danke”, to jest to bardzo trudno. Musiałam od razu podjąć pracę i zacząć uczyć się języka niemieckiego – wyjechałam z 25 dolarami, nie miałam miałam nic, tylko jedną walizeczkę.  

Na początku mieszkałam kątem u koleżanki, pomogli mi znajomi – Polak ożeniony z  z Austriaczką. I ona znalazła mi pracę w firmie ITT, która produkowała centrale telefoniczne. Poszłam na rozmowę – kazali mi narysować wzmacniacz. To było jedyne co pamiętałam ze szkoły. Narysowałam i mnie  mnie przyjęli.

Miałam kłopoty z mieszkaniem – wynajmowałam mieszkanie u polskiego Żyda, w centrum miasta, płaciłam duże pieniądze. Właściciel ciągle się do mnie  dobijał, a ja nie otwierałam.  Więc musiałam się wynieść. Znalazłam mieszkanie  w starym budownictwie – pokój, kuchnia, zlew i ubikacja na korytarzu. Nawet prysznica nie było. Wiedziałam, że muszę to wziąć, bo na inne nie było mnie stać.  I tak mieszkałam dziewięć lat.

Najpierw pracowałam w tym ITT, później u Philipsa. I tu nagle kryzys naftowy w 1975 roku i  zwolniono 500 osób, między innymi mnie. Dla mnie to był szok, bo nie wiedziałam co to jest Arbeitslos, co to jest bezrobocie. Dostawałam zasiłek dla bezrobotnych i szukałam na gwałt pracy. Znalazłam ogłoszenie, że potrzebny jest ktoś z językiem polskim, żeby jeździć do Polski. Już miałam pojechać po umowę, gdy  dostałam telefon z kadr z telewizji, że szukają kogoś na zastępstwo na rok. Zostałam dłużej i w 1982 roku przeszłam do pracy redakcyjnej. Pracowałam 20 lat aż do emerytury. 

Jak wyglądał  po wyjeździe  pani kontakt z rodzicami?

Gdy  już miałam paszport austriacki, to jeździłam do Rumunii odwiedzać rodziców, bo tata pracował tam jako korespondent.  W 1974 roku dostałam paszport austriacki i w grudniu pojechałam do Polski–  bałam się bardzo, ale pojechałam. Dziwnie się czułam, bo wszyscy dookoła mówili po polsku

Tata przeszedł na emeryturę w wieku 65 lat i rodzice wrócili do Polski. Był bardzo rozgoryczony, bo bardzo nieładnie się w stosunku do niego zachowali. Później nie chciał z nikim się kontaktować. Spotykał się tylko z panem Pajdzińskim, z którym grał w brydża. Po śmierci mamy ojciec   poznał panią, która mieszkała we Frankfurcie i tak krążył  między Frankfurtem, Wiedniem i Warszawą. 

Kontynuując wątek taty,  jak reagował  na wydarzenia w latach 1967-68? 

Mnie jest trudno źle mówić o rodzicach, ale  uważam, że mój tatuś popełnił bardzo duży błąd. Uważam,  że po pogromie kieleckim rodzice powinni byli wyjechać z Polski. Ojciec zdecydował  inaczej, a mama robiła wszystko to, co chciał tatuś.Miała dwoje dzieci, męża, którego bardzo kochała.I to małżeństwo się jakoś tak trzymało.

Pani mówi,  że ojciec popełnił błąd. Ale jego decyzja decyzja o pozostaniu w Polsce  świadczy o tym, zechciał budować od nowa coś lepszego?

Zgadzam się z panem, ale w 1956 roku już wiedzieli na czym stoi. Ale może mój ojciec się bał? On praktycznie nie miał żadnego wykształcenia. Skończył cheder i może cztery klasy szkoły podstawowej. I jeszcze szkołę partyjną, bo go moja mama naciskała. Mama była bardzo silną kobietą. Bardzo wiele przeszła i  po czwartym zawale serca zmarła.

Czy pani czuła się w Polsce dobrze jako Żydówka? 

Ja po prostu tu żyłam. Miałam wspaniałą pracę, co prawda zarabiałam mało, ale wszyscy tak zarabiali. Czułam polską Żydówką. Tak się czuję do dnia dzisiejszego. Byłam na jakimś spotkaniu w Wiedniu – przedstawialiśmy się i powiedziałam, że jestem polską Żydówką. Ktoś mnie poprawił: „Nie, pani nie jest polską Żydówką, pani jest Żydówką”. Odpowiedziałam: „Nie, jestem polską Żydówką”. I im bardziej na to tym myślę, to wiem, że jestem właśnie polską Żydówką

Przyjechała pani do Austrii w na początku lat siedemdziesiątych, jak pani się tam czuła ? 

W Austrii nigdy nie ukrywałam, że jestem Żydówką. Nawet na początku nosiłam na szyi Davidstern (gwiazdę Dawida), moja mama była przerażona. Powiedziała: „Po co ty to nosisz, czyś ty oszalała?!”  Dzisiaj już jej nie noszę, bo ja mam żydostwo w sobie. Jestem holocaustową Żydówką, tak to nazywam. I może dlatego, że nie wierzę w Boga, nie ze wszystkim się zgadzam co Żydzi tutaj robią.Te ciągłe kłótnie bardzo  mi przeszkadzają. Potwierdza się powiedzenie mojej mamy: „Gdzie trzech Żydów, tam cztery partie”.

Pytałem, jak pani się czuła w kontekście swojej tożsamości wtedy, w Austrii? 

Ne miałam z tego powodu żadnych łopotów, wprost przeciwnie. Ludzie, którzy wynajmowali mi mieszkanie – bardzo prości ludzie –  zachowywali się bardzo sympatycznie. Raz w telewizji coś było, ale się tym nie przejęłam. Natomiast miałam problemy z moim przyjacielem, z którym byłam 17 lat, i w końcu się rozstaliśmy. On ciągle twierdził, że  nie jest antysemitą, ale moje żydostwo stanowiło dla niego problem i dochodziło między nami do ostrych starć. 

We mnie jest lęk, lęk poholocaustowy, Jestem przekonana, że moja depresja  jest wynikiem tego co przeżyła moja mam. Jej lęki przeszły na mnie – co do tego to nie mam żadnych wątpliwości. Każdy psychoterapeuta mi mówi. Jestem szczęśliwa, że potrafię żyć z tymi lękami. 

Tatuś umierając   powiedział do mnie: „Basiu, myśmy tyle sił i tyle energii włożyli w to, żebyś ty żyła – nie rób głupstw, ty musisz żyć”. Bo on mnie znał. I te słowa są dla mnie, jak, jak pacierz.

Bardzo go kochałam,  jest mi go brak. A najbardziej tęsknię za mamą.  Czasami, jak mam problemy, to zastanawiam się jak oni by się zachowali, co by mi poradzili. 

Gdzie rodzice  są pochowani – tutaj w Warszawie?

W Warszawie na Cmentarzu Komunalnym. Tatuś nawet chciał przenieść mamę na Cmentarz Żydowski, ale myśmy się nie zgodzili, Na łożu śmierci tata powiedział do mnie: „Basiu, kadisz, Basiu, kadisz”. Mój brat zadzwonił do rabina Schudricha i rabin zgodził wziąć udział w ceremonii. Na pogrzebie było bardzo dużo ludzi – rabin Schudrich pożegnał tatę psalmem, a Jerzyk odmówił kadisz.

Kadisz – jedna z najważniejszych żydowskich modlitw wysławiająca Imię Boże i wyrażająca poddanie się jego woli. Może być odmawiana jedynie w obecności minjanu (dziesięciu Żydów). Kadisz szalem jest odmawiany na zakończenie nabożeństwa. Kadisz jatom (sierocy) od XV w. odmawiany jest codziennie przez 11 miesięcy przez syna zmarłego rodzica. Kadisz leitchadeta (odnowienia) odmawiany jest przez syna nad grobem rodziców podczas pogrzebu.   

Proszę mi opowiedzieć o pani pracy społecznej.

Po przejściu na emeryturę nie chciałam siedzieć bezczynnie. Wiedziałam, że  chcę pracować społecznie i zajmować się sprawami, które dotyczą żydostwa. W Polsce spisywałam groby na żydowskim  cmentarzu. To była bardzo ciekawa praca, dużo się dowiedziałam. W Wiedniu pomagałam w żydowskim domu starców. Tam zaprzyjaźniłam się z przeuroczą panią,  Niemką, która wyszła za austriackiego Żyda, który wyjechał w 1938 roku i więcej nie wrócił. Gdy umarła, to uż nie mogłam tam chodzić. To było dla mnie za trudne.

Pomyślałam, że chciałabym  pracować z dziećmi. Trafiłam na kolonie w mieście  dla żydowskich dzieci z Buchary i  Gruzji. Zajmowałam się tym trzy lata. Potem robiłam niemieckie streszczenia polskich książek. To było interesujące zajęcie – dowiedziałam się m. inn. jaki był udział Austriaków w zbrodniach hitlerowskich, o losach żołnierzy i jeńców rosyjskich. 

Grywam także w brydża ze starszymi ludźmi – sama nie gram dobrze, ale wiem, że ci ludzie mnie potrzebują, i że to jest dla nich przyjemność.

Teraz mam nową pracę – raz w tygodniu chodzę do szkoły i czytam z dziećmi uchodźców, które mają problemy z nauką niemieckiego. Mam też austriackie dzieci, które źle czytają.  To zajęcie sprawia mi naprawdę dużą przyjemność. 

Nie tęskni pani za Polską?

Przyjeżdżam do Polski, ale nie wyobrażam sobie, żebym tu mogła żyć. Kocham Warszawę, mam tu całą swoją rodzinę całą. Mój brat został w Polsce, ma dwóch synów, mamy wnuki. Ale nie chcę tu żyć, wiem to na pewno. Mogę tu przyjeżdżać często, zostać miesiąc, dwa i to jest maksimum, bo ja nie ufam… 

Wie pan, jaka różnica jest między antysemityzmem w Polsce i w Austrii?  Antysemityzm w Austrii jest w rękawiczkach, a tutaj jest taki dziki antysemityzm. W Austrii jest nie do pomyślenia żeby grupa nacjonalistów z ONR szła ulic i krzyczała antysemickie i rasistowskie hasła. 

Ja się boję tego antysemityzmu, ja się boję w ogóle antysemityzmu.

W ubiegłym roku, w grudniu, jechałam metrem i odruchowo odezwałam się  po niemiecku do jakiegoś pana: „Entschuldigung, ich mochte weiter” (Przepraszam, czy mogę wejść dalej). Mężczyzna spojrzał na mnie i powiedział: „Tutaj się mówi po polsku”. Przeprosiłam i już potem mówiłam po polsku. W Austrii jest „Wieża Babel”, Jak pan wejdzie do metra, czy tramwaju, czy na ulicy, słychać turecki, rosyjski, arabski…

W Austrii też jest antysemityzm, tylko ma inny charakter. Ja ciągle prowadzę  jakieś wojny z telewizją.Moje koleżanki śmieją się, że ja ciągle gdzieś piszę. Ja w zasadzie oglądam tylko niemieckie stacje CDF i ARD, bo oni są neutralni i oni mówią prawdę. A o wielu wydarzeniach w Izraelu Austriacy nie mówią, albo mówią na samym końcu programu.

Trzeba zacząć od tego, że stosunek Niemców do Holocaustu i do zbrodni hitlerowskich jest zupełnie inny niż Austriaków. Niemcy przepracowali ten temat. Austriacy do dnia dzisiejszego tego nie zrobili. Przedstawiają  się jako ofiary, a oni nie są ofiarami, oni korzystali z III Rzeszy i mordowali w imieniu III Rzeszy.

Pani Barbaro, czy chciałaby pani  coś jeszcze  dodać na na zakończenie naszej rozmowy?

Zapomniałam powiedzieć, że moi rodzice najpierw byli w getcie warszawskim. Moja mama wychodziła z getta, zdejmowała opaskę i jechała do Mińska Mazowieckiego po żywność. Mama, pracowała w Warszawie w getcie w jakiejś takiej fabryczce. W 1942 roku wyszli z getta  i przenieśli  się do Mińska Mazowieckiego, bo uważali, że tam  jest bezpieczniej. I tam zastała ich likwidacja getta.

Mińsk Mazowiecki był miastem rodzinnym mojej mamy. Cała rodzina tam mieszkała. Mama miała pięcioro, czy sześcioro rodzeństwa. Poza wujkiem i nią wszyscy zginęli. Jeden z braci zginął w Auschwitz – zabrali  go z Francji, do której uciekł przed wojną bo był komunistą. Pozostali zginęli w Treblince. Najmłodszy miał 14 lat i nazywał się Szlomo. Długo łudziłam się, że może udało  mu się przeżyć. Pisałam do Yad Vashem w nadziei, że może się zgłosi. 

Na koniec chciałabym  powiedzieć, że moim jedynym życzeniem jest żeby  taka tragedia się nie powtórzyła. Żeby ludzie na całym świecie  mogli żyć w spokoju. 

Bardzo dziękuję.   

Na podstawie nagrania wideo z 20 kwietnia 2018 roku zrealizowanego w muzeum POLIN. Tekst transkrypcji zredagowała Anna Kołacińska-Gałązka

do góry

Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce

ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl

Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu