Stella Zylbersztajn-Tzur ▶️
filmy:

Stella Zylbersztajn-Tzur, urodzona w 1925 r.

Wszędzie można znaleźć człowieka

Filmowe nagranie wspomnienia Stelli Zylbersztajn-Tzur jest dostępne po kliknięciu w liczbę odnośnika „filmy” powyżej nazwiska, albo pod zakładką „Wideo” w menu głównym.

ANNA KOŁACIŃSKA-GAŁĄZKA: Mieszkająca w Izraelu Pani Stella Zylbersztajn-Tzur, podczas pobytu wPolsce, przyjęła moje zaproszenie i zgodziła się opowiedzieć swoją historię.

STELLA ZYLBERSZTAJN-TZUR: Jestem wysoko urodzona, na czwartym piętrze, w Łodzi na ulicy Śródmiejskiej 6. Rdzice moi uważali się za niepraktykujących. Tata, w miarę jak rósł antysemityzm, stawał się coraz bardziej lewicowy. Ja nic z tego jeszcze nie rozumiałam, ale posłali mnie do polskiej szkoły  im. Elizy Orzeszkowej dla żydowskich dzieci.

To była szkoła podstawowa czy gimnazjum?

To była szkoła i podstawowa i gimnazjum, mieściła się w pięknym budynku przy  Alei Kościuszki 21.  Z początku ojciec pracował na dwóch posadach żeby móc mnie tam posłać. Potem, gdy zwolnili  go z jednej posady nie chciał zabierać  mi  tej szkoły. Musiałam korzystać z ulgowego czesnego i to było dla mnie upokarzające,  ale szkoła była naprawdę wspaniała – do dzisiaj ją kocham. 

Czy może pani powiedzieć, jak nazywali się  pani rodzice?

Mama – Haja Gitla, a ojciec – Seweryn, albo… Sewek, jak kto chciał Nie mówiło się u nas w domu o żadnej religii, chcieli mi zaoszczędzić walki religijnej z rodzicami. Pamiętam, że w czwartej klasie nauczycielka religii mówiła o wszechobecności Boga. Potraktowałam to poważnie i zapytałam: „Czy Pan Bóg może być tu, w kałamarzu?” Nauczycielka myślała, że chcę z niej zadrwić, a ja naprawdę chciałam wiedzieć. Zbyła mnie i machnęła ręką.

Sewek – Ojciec Stelli Zylbersztajn  miał na imię Salomon.

Z początku nie brakowało mi religii. Brakło mi sprawiedliwości społecznej. Bardzo rzadko, ale  czułam, że jestem jedną z najbiedniejszych w tej szkole. Ale byłam tak, jak wszystkie uczennice, polską patriotką i kochałam moje nauczycielki.

Gdy wybuchła wojna, pani Gundlachowa, Niemka, potrafiła powiedzieć w klasie do 30 dziewczynek: „Ja się wstydzę, że należę do tego narodu.” I to mnie tak oczarowało, że ona to potrafiła powiedzieć…

Potem trzeba było wyjeżdżać z Łodzi. Znalazłyśmy się z mamą na Podlasiu. Nie udało nam się przedostać do ojca. 

A tata wyjechał do Rosji, na wschód?

Tata wyjechał do Rosji. Myślał, że tam przeżyje i wróci po nas – tymczasem nie udało się.  

Gitla i Stella udały się śladami ojca do Sarnaków, oddalonych kilka kilometrów od granicy. Miały przedostać się przez zamarznięty Bug. Przeprawę tę trzeba było jednak przełożyć po tym, jak Stella ciężko rozchorowała się na grypę lub anginę. Kiedy doszła już do siebie, lód na rzece się stopił. Po tym jak szanse ewakuacji do ZSRS spadły do minimum, wyjechały do Łosic na Podlasie, gdzie zamieszkiwali ich krewni. Ostatnia wiadomość od ojca skierowana ze Lwowa pochodziła sprzed niemieckiej inwazji na ZSRS 22 czerwca 1941 r. Prawdopodobnie padł on ofiarą jednej z niezliczonych akcji likwidacyjnych na tyłach frontu wschodniego.” (Szymon Pietrzykowski, „Stella czyli gwiazda. O Stelli Zylbersztajn-Tzur”), https://ipn.gov.pl/pl/historia-z-ipn/125477,Szymon-Pietrzykowski-Stella-czyli-gwiazda-O-Stelli-Zylbersztajn-Tzur.html

Zostałyśmy zamknięte w getcie, w Łosicach. Byłam już dorastającą dziewczynką. I czułam, że brak mi przyczyny, dla której warto żyć. Z mamą miałyśmy wspólny język, doskonale rozumiałyśmy się. Ale wiedziałam, że mama nie potrafi mnie nauczyć czegoś, co sprawi, że moje życie będzie pełne. Myślała raczej, że przyszedł czas  na moje zamążpójście.

Proszę mi jeszcze powiedzieć z czego panie żyły w getcie? 

Robiłyśmy na drutach, to była świetna praca, bo nie trzeba było się nigdzie się ruszać. Miałyśmy malutki pokoik, w którym mieściło  się  jedno łóżko, na którym obie spałyśmy, mały stolik i ławka, na której siedziały dziewczynki, które robiły na drutach razem z nami. I dzięki temu, pamiętam do dziś, że 16 dużych jajek wchodzi na kilo mąki – robiłam zacierki, suszyłam w piecu po chlebie i posyłałam do Warszawy. W Warszawie była rodzina mojego ojca. Póki mogłam posyłać, to oni mieli z czego żyć. Skończyła się poczta i wtedy już uciął się mój kontakt z gettem.

Ale z tego, co czytałam, to pani zajmowała się  też aprowizacją. Jeździła ze szmuglem.

No trzy razy byłam  w getcie w Warszawie. Moja przyjaciółka, córka doktora Zajda, poprosiła by odwiedzić  w Warszawie jej matkę, która była współwłaścicielką kawiarni na Lesznie. Do kawiarni prowadziły trzy schodki i pod nimi leżał człowiek umierający z głodu. Nigdy w życiu nie zapomnę jego spojrzenia. Do śmierci chyba, zostanie ze mną ten obraz.

Jako dziewczynka Stella, kilkukrotnie, nie wzbudzając żadnych podejrzeń, przedostawała się do Warszawy. Przemycała jedzenie i odwiedzała rodzinę ojca w getcie warszawskim. – Do getta bardzo łatwo było wejść – wspomina. – Była tam taka dziura w murze, a ja byłam mała, zwinna. Po jednej stronie stał Polak i mnie przerzucał, a pod drugiej Żyd, który mnie odbierał. Jednemu i drugiemu dawałam po 10 złotych. Nie było to skomplikowane.(…) Stella wynosiła z getta przedmioty przekazywane jej przez rodzinę i sprzedawała je, przynosząc im potem pieniądze. Wizyty w getcie warszawskim wywarły na niej ogromny wpływ. Przeraził ją ogrom cierpienia, widok niepogrzebanych ciał, żebrzących na ulicach ludzi. Podczas jednej z takich eskapad została wydana Niemcom przez polskiego szmalcownika. Uszła jednak z życiem. Innym razem złapał ją granatowy policjant. „Żydówka?” – zapytał. „Jestem z Zamościa” – odpowiedziała i poszła dalej, bo jej słów nie miał on jak zweryfikować.”(Cytat pochodzi z testu autorstwa Łukasza Kałużnego https://kalejdoskop.co.il/article/stella-od-ubogich/ z dnia 18.12.2022)

Wróciłam do domu, ale nic mamie nie opowiadałam, co widziałam  w getcie  ale to było we mnie. Wiedziałam, mam taką naturę, że ja jestem szczęśliwa tylko wtedy, kiedy kocham. 

Zobaczyłam z okna chłopca i pomyślałam: „Tego chłopca mogłabym pokochać”.  I wtedy strzeliła  mi taka myśl, że ten chłopak umrze, tak jak każdy naturalnie umrze. Jeszcze nie myślałam o tym, że Niemcy będą wszystkich Żydów zabijać. I jak ja mogę kochać kogoś, kto umrze, kto będzie gnił w ziemi. Gorączkowo szukałam, kogo mogę pokochać, kto nie umrze, nie zniszczeje. Aż doszłam do tego, że musi być Pan Bóg.

Miała pani niespełna 17 lat, kiedy podjęła pani taką decyzję.

Wiedziałam, że Pan Bóg jest, musi być, bo inaczej życie nie miałoby sensu. I wtedy spytałam mamę dlaczego nie nauczyła mnie kochać Boga? Mama starała się mi wytłumaczyć swoje życie. Ja ją rozumiałam, ale…

A potem była ucieczka z getta  i nie można było zajmować się takimi sprawami. 

Ucieczka z getta – w dniu likwidacji  getta w Łosicach Stelli udało się uciec. 22 sierpnia 1942 roku 5 tysięcy żydowskich mieszkańców Łosic popędzono pieszo do Siedlec, a z tamtąd przewieziono do obozy zagłady w Treblince i zamordowano.    

Getto w Łosicach chyba nie było ogrodzone, prawda? 

– Nie, nie. Po prostu się wychodziło. Ale ludzie nie wychodzili, bo  nie mieli gdzie pójść. Dookoła byli Niemcy, była żandarmeria. Ja miałam przepustkę, mogłam wychodzić. Ale to nie było istotne, to nie getto mnie dusiło, tylko ten głód w Warszawie. Ja wiedziałam, że oni tam są i ja nie mogę  im pomóc.

Czy pani uciekła razem z mamą czy osobno?

Ja uciekłam pierwsza. Jak tylko usłyszałam, że to nie żadna akcja, tylko wiozą nas na śmierć, to od razu powiedziałam: „To ja nie idę, ja ucieknę.” W pewnej chwili zobaczyłam, że mogę zejść z wozu i powiedziałam do mamy: „Ja uciekam”. Odpowiedziała, że chcę zostawić ją samą. Powiedziałam: „Ty też uciekaj”. I jak gdy mama zobaczyła, że ja zeszłam, to ona potem też.

Wskoczyłam w konopie do sąsiadki, a pod wieczór poszłam do naszej klientki w innej wsi. Tam przenocowałam, potem stamtąd poszłam w drugą stronę – powiedzieli mi, jak iść. Mieliśmy dużo znajomych po wsiach.

Te panie, które kupowały pani wełniane wyroby ? 

Przynosiły nam wełnę a myśmy robiły – wszyscy dookoła byli naszymi klientami. Przez trzy lata, chyba. Ludzie byli naprawdę kochani. Zostałam u klientki, która miała córki w moim wieku. Pomagałam im w lekcjach, dyktowałam „Odę do młodości. Mama chciała, żebym chodziła do kościoła, żeby ludzie się przyzwyczaili, że jestem. Jedna z naszych klientek, zobaczyła mnie tam, narobiła szumu i musiałam stamtąd odejść.

Z tego wynika, że panie się spotkały – pani i mama.

Po kilku tygodniach mama mnie znalazła. Dowiedziała się gdzie jestem od sołtysa, dla którego robiłyśmy na drutach. Ja uciekając potem przed złodziejami też do niego trafiłam. I było mi tam bardzo dobrze. Córki mieli w moim wieku, byłyśmy jak siostry. Trzeba jednak było iść dalej, nieraz z domu do domu, aż się dowiedziałam, że zabili moją mamę. 

To było straszne, bo już nie miałam nikogo bliskiego, absolutnie nikogo. Z resztą mama zawsze była dla mnie  autorytetem i…dobrą duszą. 

Potem już chodziłam ze wsi do wsi, aż w jednej – już miałam zdjęcie – gospodarz pomógł mi wyrobić kennkartę w gminie. Nie chciałam fałszywej, bo moją mamę, jak złapali z fałszywą kennkartą, to ją wzięli na posterunek, sprawdzili, i po trzech dniach zabili. Wierzę, że szła, jak bohater na śmierć, bo już po dobrych kilku miesiącach ukrywania się nie wydała nikogo. Była u różnych ludzi. Zresztą wiedziała, że u tych ludzi ja też byłam.

Mama Stelli – Gitla Zylbersztajn nie przeżyła wojny – w marcu 1943 r. wydał ją Niemcom syn leśnika z miejscowości Bolesty. 

Jakie nazwisko było na tej kennkarcie? 

Marta Wysocka, urodzona w 1932 roku.

Po dwóch latach tułaczki, jesienią 1943 roku, trafiła pani do gospodarstwa Mariana i Rozalii Piechowiczów i tam poznała księdza Henryka Suleja, marianina z warszawskich Bielan, który prowadził rekolekcje.

Któregoś dnia dowiedziałam się, że że przyjadą zakonnicy z Warszawy, na rekolekcje. Nie wiedziałam, co to rekolekcje, żadnych nie widziałam, nie wiem co to zakonnik, ale  z ciekawości, po kilku dniach poszłam. To już była trzecia nauka: „O miłości rodziców”. Ksiądz opowiadał, jak Matka Boska zgubiła Jezusa w świątyni i szukała go. I mówił dosłownie  tak, jak moja mama opowiadała, że szukała mnie na polach. To mnie zaciekawiło i zaczęłam dalej chodzić na te nauki.

Ksiądz jak mówił o Bogu, to się rozpromieniał, jak mówił o piekle, to był smutny. I czułam, że on mówi prawdę, że on wierzy w to, co mówi. Pod koniec prosi o modlitwę za tych, którzy chcą i jeszcze nie mogą. I  gdy ten  kościół pełen polskich chłopów, tych z mocną wiarą, runął na kolana, to ja czułam, że oni wszyscy modlą się za mnie, bo przecież ja chcę, i nie mogę.

Gdy skończyły się rekolekcje, poszłam do niego  i  poprosiłam o chrzest.

Czy ksiądz wiedział, że pani jest Żydówką?

W tamtych czasach to było oczywiste.

Kiedy została pani ochrzczona i kim byli rodzice chrzestni?

Chrzest odbył się w sobotę przed Zielonymi Światkami w 1944 roku. Ojcem chrzestnym został mężczyzna, który zaprosił mnie na rekolekcje, matką –  siostra księdza Chojeckiego. Płakałam wtedy, że mamy nie ma przy mnie. Po chrzcie weszłam do zakrystii – chciałam być, jak pobożna chrześcijanka, i pocałować księdza w rękę i zobaczyłam wiadro z białym bzem. To był dla mnie był znak obecności mojej mamy, bo bardzo kochała biały bez. 

U państwa Piechowiczów spędziła pani rok. Proszę opowiedzieć o tej rodzinie.

Byłam tam bardzo szczęśliwa, że miałam samodzielny pokój [w specjalnie zaaranżowanym pomieszczeniu w spichlerzu – Sz.P] i czas do własnej dyspozycji. Czułam się tam jak w kochającej rodzinie …”.(Szymon Pietrzykowski, „Stella czyli gwiazda. O Stelli Zylbersztajn-Tzur”), https://ipn.gov.pl/pl/historia-z-ipn/125477,Szymon-Pietrzykowski-Stella-czyli-gwiazda-O-Stelli-Zylbersztajn-Tzur.html

Przeważnie pomagałam  w domu, albo w polu. Gdy moja gospodyni urodziła to był najgorszy okres, bo musiałam gotować. Do dzisiaj się nie nauczyłam, ale jeść umiem. Biegałam więc między kuchnią a łóżkiem gospodyni, i pytałam Ile tego, ile tamtego, ile dosypać, ile dołożyć? 

U Piechowiczów były jeszcze dwie dziewczynki, które bardzo kochałam i przygotowywałam je do Pierwszej Komunii Świętej. Do dzisiaj je kocham. Teraz też byłam u nich na Podlasiu, odnowić mój chrzest.Teraz byłam u Hani Piechowiczównej – ona już ma wnuczki. To są szalenie delikatni, dobrzy ludzie.

Była pani  u państwa Piechowiczów do wyzwolenia, tak?

Tak, ostatni miesiąc.

I co potem? Wróciła pani do Łodzi ? 

Wysłali mnie do Łodzi. Było mi tak dobrze wśród tych ludzi, że nie miałam zamiaru wracać, ale gospodyni Grejbusowa przekonała mnie, że przecież zostawiłam tam mieszkanie, meble, wszystko i powinnam wrócić, i może odnajdzie się ktoś z rodziny.

Więc wróciłam. Już ktoś był  zapisany na nasze mieszkanie, ale je odzyskałam. Mieszkałam w nim, zrobiłam maturę, ale w Łodzi po wojnie było strasznie.

A z czego wtedy pani żyła ?

Jeździłam na Podlasie, dawali mi zawsze trochę słoniny, trochę wędliny. Miałam duże mieszkanie, dwa pokoju, i mieszkały ze mną studentki, które  też przywoziły ze wsi coś do jedzenia.

Nie miała pani pomocy od żadnej organizacji żydowskiej?

Nie, nie chciałam się tam zwracać, bo przecież byłam ochrzczona.  Raz tylko poszłam do Komitetu, bo koleżanki z mojej klasy wróciły z obozu. Potem one pojechały do Anglii i już nie miałam dla kogo. Do Anglii, a potem do Ameryki.

Komitet – w wielu miastach działały po wyzwoleniu oddziały Centralnego Komitetu Żydów w Polsce (CKŻP), które zajmowały organizowaniem pomocy materialnej dla ocalałych.

Po maturze, w sierpniu 1948 roku wstąpiła pani do zakonu Karmelitanek Bosych w Poznaniu.

Chciałam zostać w Łodzi, ale  tam wzięli moją przyjaciółkę, a ja nie chciałam czekać, więc koniec końców trafiłam do Poznania.

Czy po wojnie używała  pani swojego rodowego nazwiska, czy tego wojennego?

Nadal byłam Wandą Wysocką, ale siostra Jadwiga powiedziała mi, że może moi rodzice nie byli by z tego zadowoleni. Więc postanowiłam postanowiłam wrócić do swojego nazwiska. Pani Dmochowska poszła po moją metrykę. Powiedzieli: „Jak się da, to się zrobi.” I dostała moją metrykę za 200 złotych. I jestem z powrotem Stella Zylbersztajn.

Czy przyjmując panią do zakonu siostry wiedziały, że pani jest Żydówką?

Oczywiście, dla nich to nie był problem. Ale Żydzi szukali dzieci  i siostry się bały, że będą komplikacje, będą chodzić, szukać. Po co im to?

Ale pani nikt nie szukał? 

Nie, nikt nie szukał. Bo nikt w Polsce nie przeżył. – Nie było komu mnie szukać.

Wiedziałam, że ciotka ojca mieszkała w Tel Awiwie. Pamiętałam, że  odwiedziła nas w Łodzi w 1934 roku. Więc gdy ojciec Daniel jechał do Izraela to poprosiłam, żeby dał ogłoszenie w radio, że szukam ciotki – żony doktora Przytyckiego. Ale ciotka go nie słyszała.

Ojciec Daniel – Daniel Rufeisen, ur. w 1922 roku jako Szmuel Oswald Rufeisen  – katolicki zakonnik żydowskiego pochodzenia, karmelita, misjonarz, tłumacz, politolog. Podczas wojny przez pewien czas ukrywał się w Mirze w klasztorze sióstr zmartwychwstanek i tam przyjął chrzest. Po wyzwoleniu wrócił do Polski i wstąpił do zakonu karmelitów, następnie przyjął święcenia kapłańskie. W maju 1959 wyemigrował do Izraela i wystąpił o obywatelstwo. Uważał, że Żydzi, którzy zmienili wyznanie powinni zostać uznani za obywateli państwa Izrael. Po przegranym procesie otrzymał  obywatelstwo, ale nie jako repatriowany Żyd, ale „według naturalizacji”. Prowadził aktywną działalność religijną – założył w Hajfie wspólnotę Żydów-katolików. Zmarł w 1998 roku w w karmelitańskim klasztorze Stella Maris na Górze Karmel w Hajfie.

Gdy już mieszkałam w Izraelu, jakaś pani, którą spytałam, moim bardzo słabym wtedy hebrajskim, o autobus  zainteresowała się skąd skąd jestem. Powiedziałam, że z Polski. Okazało się, że ona też i pochodzi z Przytyka. A Przytyk to takie miasto, że jak jest jeden lekarz w tym mieście i nazywa się Przytycki, to na pewno go wszyscy znają. Miałam rację – okazało się, że doktor Przytycki mieszkał w Hajfie.

Nie bardzo chciałam wierzyć, ale nazajutrz byłam u ojca Daniela  żeby tam zatelefonował, bo ja nie znam hebrajskiego. 

Zadzwonił  – odebrała kobieta i zapytał ją po żydowsku, czy zna Stellę Zylbersztajn. Potem oddał mi słuchawkę i przez dwie godziny mówiłam z ciotką. Wyciągnęła wszystkie albumy, jakie miała. O każdym zdjęciu musiała mi powiedzieć wszystko, co wiedziała. Pamiętała mnie jako dziewięcioletnia dziewczynkę , a teraz przyjechała kobita. I tak znalazłam ciotkę. Ale znów była tragedia, że  chcę iść do karmelu.

W 1969 roku wyjechała pani do Izraela. Czyli pani pojechała do Hajfy,  jeszcze będąc zakonnicą? 

W Betlejem zawsze brakuje sióstr. Wszystko było prawnie załatwione, że mam tam jechać, ale patriarcha, nie chciał się na to zgodzić. Więc wstąpiłam do klasztoru karmelitanek bosych na wzgórzach Karmelu w Hajfie. 

Jednak okazało się, że ten klasztor jest dla mnie za duży. To był prawdziwy pałac. Ja pół roku tam tylko kitowałam okna. Bo tam jest bardzo dużo okien. Wydawało mi się, że Najświętsza Maria Panna żyła zwyczajniej, nie w takim pałacu. 

Ale czy ja to dobrze rozumiem, że pani wystąpiła z zakonu? 

Tak, dlatego, że ojciec Daniel nalegał, miał hebrajską parafię, w której nie było ani jednego Żyda. Potrzebował mojej żydowskiej twarzy i stawał na głowie, żeby mnie wyciągnąć z klasztoru.  Wreszcie musiałam mu ulec.

Czy pani dostała obywatelstwo izraelskie? 

 Od razu – nazywam się przecież Stellla Zylbersztajn. Ale nic nie mówiłam, że ja jestem zakonnicą.

Pracowałam z początku w opiece społecznej. Posłali mnie do pracy do miasteczka Kiriat Tiwon. zajmowałam się kobietą, która przez trzy lata ukrywała się w Polsce  w lesie z dwuletnią córeczką. Nie bała się zwierząt, tylko ludzi. Ktoś pukał do drzwi – uciekała.

Po wyjściu z klasztoru aż do emerytury Stella Zylbesztajn pracowała w pomocy społecznej. Całym sercem zaangażowała się w pomoc ludziom: bezdomnym, biednym, chorym, uzależnionym. Wspierała przyjeżdżających do Izraela Polaków. Zakładała i kształtowała wraz z Danielem Rufeisenem wspólnoty katolików języka hebrajskiego.” (Cytat pochodzi z testu autorstwa Łukasza Kałużnego https://kalejdoskop.co.il/article/stella-od-ubogich/ z dnia 18.12.2022)

Rodziny osób, które pomagały pani podczas wojny odwiedzały panią w Izraelu?

W Polsce po wojnie było ciężko. Żeby przyjechać do Izraela, zarobić trochę, trzeba było mieć wizę, zaświadczenie, że się jest „Sprawiedliwym wśród narodów świata”. Dlatego starałam się, żeby jak najwięcej osób miało to zaświadczenie.I wszyscy przyjeżdżali do mnie. I było mi z nimi bardzo dobrze.

Z  tego, co wiem, dzięki dzięki Pani  23 osoby otrzymały medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.       

Gdy przyjechałam do Izraela, zaczęłam się starać o te świadectwa dla nich, żeby mogli przyjechać, posadzić te drzewka. To nie było proste, bo skąd miałam wziąć ich  dokładne dane. Musiałam jechać do Polski, zdobywać adresy i  namawiać żeby się zgodzili. Przez kilka lat nie rozumiałam dlaczego ci ludzie się wstydzą, że nas ratowali. Oni się bali,  że sąsiedzi ich ograbią. Bo Żydzi, to złoto, prawda? Dla mnie to było niepojęte.

Proszę mi teraz opowiedzieć o swojej pracy społecznej, bo z tego, co wiem to pani też należy do takiej organizacji…

Nie, to nie jest praca. W piątki między  godziną pierwszą a drugą, spotykamy się na małym placyku i każdy ma na ręku jakieś pokojowe hasło – ja mam  słowa  Ghandiego: „Oko za oko, aż wszyscy będziemy ślepi”. Bardzo logiczne.

„[Stella] Zaangażowała się w protesty Naszim be-szachor, Kobiet w czerni które w każdy piątek spotykają się na skrzyżowaniu ulic Ben Guriona oraz Ha-Gefen w Hajfie. Mówi, że protestuje w słusznej sprawie. I dla Palestyńczyków, i dla Izraelczyków, bo nie ma dla nich innej przyszłości niż pokój.” (Cytat pochodzi z testu autorstwa Łukasza Kałużnego https://kalejdoskop.co.il/article/stella-od-ubogich/ z dnia 18.12.2022)

Z początku uczyłam się Bliskiego Wschodu, bo przecież nie miałam o tym pojęcia. Wzięłam studentki arabskie, żeby mieszkały ze mną – do dzisiaj są, jak moja rodzina. To są najmilsi ludzie, tacy sami, jak my. Nie ma żadnych problemów między nami. Oni mają problemy u siebie, między sobą, bo jak dziewczynka pójdzie z kimś, ojciec może ją zabić. Póki nikt mu nic nie powie, to jest ok, a jak mu ktoś powie: „Twoja córka jest, jak prostytutka”, to on wtedy dla honoru rodziny ją zabija.

A  ksiądz Daniel jeszcze żyje? 

Dwadzieścia lat już nie żyje. Zrobił nam wielki kawał, bo rzeczywiście on był duszą wszystkiego, a bez niego jest bardzo trudno. Teraz mamy dobrych neokatechohumenów, którzy ładnie prowadzą parafię. Ale to nie jest w naszym stylu. Ojciec Daniel był taki bardzo soborowy i dbał o to, żeby to było prawdziwe ubóstwo i według wszystkich wskazań soboru. Oni tak nie potrafią, ale robią, co mogą.

Gdy przyjechałam do Izraela ojciec Daniel bał się, jak będzie wyglądało moje spotkanie z Żydami. Ale wszędzie można znaleźć człowieka.

Miałam sąsiadkę, która przyjechała z  Rosji – 65 lat, ateistka, komunistka. W piątki ubierała się w pobożną długą sukienkę i chusteczkę na głowę i chodziła do sąsiadki, która miała kilkoro małych dzieci.PIlnowała ich żeby ona mogła pójść do synagogi. To była taka piękna dusza – zawsze gotowa wszystkim pomagać.

Dom, w którym dziś mieszka, Stella kupiła za grosze, a potem dobudowała piętro. – Kiedyś nie była to dobra dzielnica. A teraz domy kosztują tu miliony. – Mam najwspanialszych sąsiadów na świecie. Tu na dole mieszkają Druzowie, a tu Arabka. Pamiętasz, że mój dom kiedyś spłonął, prawda? A ja wyjechałam, miałam rozładowany telefon. Dopiero następnego dnia rano się dowiedziałam. Sąsiedzi mi go odbudowali. ”(Cytat pochodzi z testu autorstwa Łukasza Kałużnego https://kalejdoskop.co.il/article/stella-od-ubogich/ z dnia 18.12.2022)

Jeśli dobrze rozumiem, to pani przyjeżdżając do Polski spotyka się z rodzinami osób, u których  pani przebywała podczas okupacji? 

Tak. Zwykle jadę tam odnawiać mój chrzest i nie tylko, i odwiedzać tych ludzi, bo to jest moja rodzina.

 Dziękujemy pani serdecznie.

Ja też.  

Rozmowę przeprowadziła Anna Kołacińska-Gałązka

Warszawa, 30 maja 2022 r. 

do góry

Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce

ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl

Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu