David Efrati, urodzony w 1926 roku
Ja tylko chce żyć
Filmowe nagranie wspomnienia Dawida Efrati jest dostępne w USC Shoah Foundation, kliknij, żeby zobaczyć.
ZOFIA ZAKS: Czy byłbyś łaskaw się przedstawić? Podaj swoje obecne imię i nazwisko.
DAVID EFRATI: Nazywam się Efrati David. Przed wojną nazywałem się Mendel David Efroimowicz.
Czyli nazwisko Efroimowicz zmieniono ci w Izraelu na Efrati?
Nie zmieniono mi, sam zmieniłem.
W zasadzie to twoje rodowe nazwisko, tylko troszkę skrócone i przysposobione do izraelskiego klimatu. Powiedz mi kiedy i gdzie się urodziłeś?
Urodziłem się 13 października 1926 roku, w Warszawie przy ulicy Stawki 9.
Czyli obecnie ile masz lat?
Siedemdziesiąt jeden.
A gdy wybuchła wojna?
Gdy wojna wybuchła miałem dwanaście i pół roku.
Czy oboje rodzice pochodzili z Warszawy?
Nie, ojciec był z Mszczonowa, a matka z Warszawy.
Pamiętasz swoich dziadków?
Nie, pamiętam tylko jedną babkę – ona umarła w 1939 roku.
Babcia była ze strony mamy czy ojca?
Mamusi. Nie pamiętam jak się nazywała.
Powiedz jak nazywali rodzice się?
Tatuś – Aron, matka – Chana.
Miałeś rodzeństwo?
Tak. Było nas ośmioro. Matka straciła męża mając czworo dzieci. Potem wyszła za mojego ojca.
Czyli pierwsza czwórka rodzeństwa miała innego ojca?
Tak. Potem urodził się jeden brat, potem drugi, który umarł. Ja byłem trzecim dzieckiem, i jeszcze dwie dziewczynki – młodsze ode mnie.
Czy pamiętasz imiona swojego rodzeństwa?
Tylko tego, który umarł dzieciństwie, nie pamiętam. Mój starszy brat (urodzony w 1922 r.) to Abram, moja siostra to…
Mówisz swoim rodzonym czy przyrodnim rodzeństwie?
O prawdziwym rodzeństwie. Między mną a Abramem był ten chłopak, który umarł, a potem dwie siostry – Maniusia i Fruma.
Która była młodsza?
Najmłodsza była Fruma. A Maniusia była między mną a Frumą.
Jaka różnica wieku była między tobą a siostrami?
Dokładnie nie wiem. Nie pamiętam.
Ile miała lat najmłodsza gdy wybuchła wojna?
Fruma wtedy miała jakieś siedem lat.
Z pierwszego małżeństwa mamy było jeszcze przyrodnie rodzeństwo?
Tak, też była czwórka. Jedna siostra to Sara, potem Batia, która jeszcze przed wojną wyemigrowała do Palestyny. Potem był brat, Heniek i Estusia.
Czy najstarsza, Sara, była już zamężna przed wojną?
Tak, wyszła za mąż w 1939 roku.
Czyli była ładna gromadka w domu.
Ojciec miał sklep „Skóry”, a matka – sklep przyborów szewskich. Oba na Wołówce.
A reszta rodziny, powiedzmy siostry, bracia – ojca, mamy?
Mama miała brata, nazywał się Turower. Mieszkał w Warszawie, na Nowolipkach. Jego żona, Estera, była krawcową. Szyła dla warszawskiej socjety i była bardzo znana. Mieli troje dzieci: Heńka, Dawida i Lusię.
W jakim wieku były dzieci?
Dawid był w moim wieku, Heniek był starszy – w wieku mojego brata. No i była jeszcze dziewczynka.
Mamusia miała jeszcze jednego brata, ale go nie pamiętam.
A twój ojciec miał miał dużą rodzinę?
Nie znam w ogóle rodziny tatusia, on przyjechał z Mszczonowa. Nie poznałem nikogo z jego rodziny. Tylko córka przyjechała z tatusiem, jego córka.
Czy pamiętasz kogoś z dalszej rodziny?
Nie, niestety.
A pamiętasz jak wyglądało wasze wasze mieszkanie?
Tak. To był wielki dom, Stawki 9, mieszkaliśmy naprzeciwko dozorcy, na trzecim piętrze. Mieszkanie składało się z przedpokoju, kuchni i salonu. Była jeszcze alkowa. Stały tam dwa łóżka i było małe okienko. Sytuacja sanitarna była bardzo kiepska – ubikacja podwórku. Pamiętam, że gdy schodziłem tam w nocy, to mama musiała ze mną rozmawiać, żeby było wiadomo, że nic mi nie stało. W zimie to było bardzo ryzykowne, bo w klozecie był lód i można było się poślizgnąć.
W domu, w który mieszkało 120 osób były tylko trzy małe klozety. Wyobrażasz to sobie? Śmietnik był też na ulicy.
Woda dochodziła na górę, czy trzeba było dźwigać wiadra?
Nie pamiętam dokładnie. Był jakiś kran, ale nie zawsze była tam woda.
Czy to był dom żydowski – to znaczy czy sami Żydzi tam mieszkali?
Tak, sami Żydzi.Tylko dozorca był Polakiem.
A pamiętasz może kogoś z twoich kolegów z tego domu?
Pamiętam bardzo dobrze. Miałem kolegę, w którego rodzinie dwie córki uciekły do Rosji i potem dostały się do Izraela. I jedna z nich urodziła Echuda Baraka (premier Izraela w latach 1999-2001).
Dwa piętra wyżej od nas, mieszkała rodzina o nazwisku Godin. Icze był moim kolegą, a jego mama przyjaźniła się z moją mamą.
Czy w tym domu mieszkali ortodoksyjni Żydzi?
Nasi znajomi byli wierzący, ale nie nosili pejsów. Tradycyjni, ale nie ortodoksyjni.
A jak sytuacja wyglądała w twojej rodzinie – rodzice byli religijni?
Ojciec był bardziej religijny, matka mniej, a dzieci należały do różnych organizacji. Przyrodni brat Harsz (Heniek), który uczył historii Żydów w szkole powszechnej był syjonistą – w domu zawsze była gazeta „Hajnt”. Batia, która potem wyjechała do Palestyny należała do lewicy Ha-Szomer ha-Cair. W ogóle to był taki więcej lewicowy dom. Ojciec i matka nie mieli z tym nic wspólnego. A ja jeszcze byłem dzieckiem.
Ale może byłeś obozie młodzieżowym?
Tak, byłem raz – w Puławach. W lesie z namiotami. Obóz był chyba zorganizowany przez Ha-Szomer ha-Cair – coś podobnego do harcerzy. Nie pamiętam dokładnie, ale było wspaniale.
Ha-Szomer ha-Cair (hebr., Młody Strażnik) – międzynarodowa żydowska organizacja młodzieżowa, powstała w 1916 w Wiedniu. Realizowała lewicowy i syjonistyczny program w oparciu o brytyjski model skautingu. Organizacja zajmowała się wychowaniem młodzieży oraz przygotowaniem jej do życia i pracy w kibucach w Palestynie.
Kto rządził w dom, mama czy ojciec?
Mama. Była energiczna, a ojciec – tak raczej dobroduszny. I to czuło się w domu.
Powiedziałeś, że ojciec był bardziej religijny. Czy często chodził do synagogi?
Częściej chodził do synagogi, matka mniej. Ona zezwalała dzieciom rozwijać się w świeckim kierunku.
A święta żydowskie, czy obchodziliście szabat?
Święta były stuprocentowo. W szabat wszystkie dzieci musiały być przy stole. Zasady były przestrzegane, bo ojciec bardzo na to uważał. Wtedy się bardzo szanowało rodziców.
To znaczy dom był koszerny ?
Oczywiście, tak.
Czy miałeś jakichś kolegów Polaków? Na przykład w szkole?
Ze szkołą to jest cała historia, bo ja chodziłem do chederu, a nie do szkoły.
Cheder – religijna szkoła żydowska utrzymywana przez gminę żydowską Chłopcy rozpoczynali naukę w wieku trzech – pięciu lat lat. W szkole uczniowie przygotowywali się do bar micwy, ucząc się pisać i czytać po hebrajsku.
Jak długo chodziłeś do chederu?
Do szóstego roku życia. Potem przeszedłem dd szkoły powszechnej przy ulicy Spokojnej.
Ile miałeś lat gdy poszedłeś do chederu?
Chyba miałem jakieś cztery lata.Uczyli nas tylko religii. Miałem tam wypadek, który zdecydował o moim późniejszym życiu.
Powiedz co tam się wydarzyło?
Zrobiłem coś złego w chederze. Melamed (nauczyciel) podszedł do mnie, kazał położyć mi rękę na stole i zaczął bić linijką. Zdenerwowałem się, wyskoczyłem przez okno i uciekłem do domu. Powiedziałem rodzicom, że więcej do chederu nie pójdę.
Dla nich to była tragedia – co to znaczy, że żydowskie dziecko nie idzie do chederu?
I nie poszedłeś?
Byłem uparty bardzo i nie poszedłem. Rodzice mieli z tym wielki problem i w końcu zapisali mnie do polskiej szkoły na Spokojnej (mieszkaliśmy na Stawkach).
Wyskakując z okna (na parterze) byłeś dobrze rozwinięty fizycznie i wygimnastykowany?
Nie, bardzo źle. Byłem mały i dopiero się rozwijałem. Uciekając z chederu nie myślałem czy dam radę wyskoczyć przez to okno.
Czy u was w domu rozmawiało się po żydowsku, czy po polsku?
Po żydowsku, tylko po żydowsku. W chederze także. Po polsku dopiero gdy zacząłem chodzić do polskiej szkoły. I to właściwie potem dało mi szansę przeżycia. No i miałem dobry wygląd. Bez tego nie siedziałbym tu z tobą. Na pewno. Dopiero w szkole trochę poznałem Polaków.
Ojciec czy matka była za tym, żeby cię zapisać do polskiej szkoły?
Nie pamiętam. Wiem, że ojciec bardziej się temu przeciwstawiał. Szkoła mieściła się przy ulicy Spokojnej, mogłem tam chodzić pieszo ze Stawek przez Cmentarz Powązkowski. (Ta szkoła istnieje jeszcze dzisiaj). To były jakieś dwa kilometry, ale mnie to nie przeszkadzało. Bardzo dobrze czułem się w polskiej szkole.
Jak zaadaptowałeś się w tej szkole – żydowski chłopak prosto z chederu?
Nie byłem tam jedynem Żydem. Było też kilku innych żydowskich chłopaków.
Szybko poznałeś język polski?
Nie pamiętam czy szybko, ale poznałem, bo musiałem się uczyć. Poznałem chłopaków i dziewczynki i razem łatwiej szło. Było zupełnie inaczej niż w chederze. (W chederze dziewczynek nie było w ogóle).
Pamiętasz może żydowskich kolegów, którzy chodzili z tobą?
Jedną sympatię pamiętam.
Dziewczynkę?
Tak, ale tylko jej nazwisko zapamiętałem. Nazywała się Diament i mieszkała na ulicy Zamenhofa.
Byłeś kiedyś u niej w domu?
Nie, skąd.
Nie przeżyła wojny pewnie?
Chyba nie.
Jakie wrażenie pozostawiło twoje pierwsze zetknięcie z polskimi dziećmi?
Obawiałem się w polskich chłopaków, bo czasami dochodziło do różnych scysji. Czasami rzucali kamieniami w drodze do szkoły. Ale to nie byli uczniowie, tylko dzieciaku z ulicy. Ale w gruncie rzeczy chciałem uczyć się polskiego i poznać Polaków.
Do tej szkoły to chodziła biedniejsze dzieci czy z różnych domów ?
Nie wiem. To była zupełnie nowa szkoła, wspaniała szkoła.
Czy któryś ze szkolnych kolegów pomógł ci w życiu?
Nie, nie było żadnej możliwości. Po tym, jak szkołę zamknięto w 1939 roku, nie mieliśmy żadnego kontaktu. Ja mieszkałem w dzielnicy żydowskiej, a polscy koledzy daleko ode mnie. I nie pamiętam właściwie imienia żadnego z nich. Bawiłem się z Polakami. Nic negatywnego nie pamiętam z tego czasu. Ale w domu panowało przekonanie, że z Żydem się porozumiesz, pogadasz, Żyd nie weźmie przeciw tobie noża, natomiast nie-Żyd – to coś nie bardzo dobrego.Taka była atmosfera. Żydzi uczyli się i nie zajmowali się rozwojem fizycznym.
Nie było klubu sportowego?
Była Gwiazda. Ale ja chodziłem na mecze piłki nożnej polskiej drużyny „Polonii”. Ne miałem pieniędzy na bilet, więc skakałem przez mur, a policja konna biła.
Klub Gwiazda (Sztern) powstał w 1023 r. Miał powiązania z Poalej Syjon-Lewica.PIłkarze najczęściej grali na boisku Skry przy ul. Okopowej. Występowali w klubowych barwach: czerwonym i czarnym. Gwiazda dwukrotnie zdobyła mistrzostwa Warszawy (w latach 1932 i 1934).
Czy ktoś z twojej rodzinie komunizował, czy lewicował?
Komunistą nikt nie był, ale darzono ich sympatią.W ramach solidarności chodzili na pochody 1 maja. Pamiętam bijatyki z policją.
Z czego wynikała ta sympatia?
Komuniści głosili, że wszystkie narody są równe, ale ze mną nikt nie rozmawiał na ten temat. Nie wiedziałem wtedy co to jest komunizm. Stosunek szkoły do komunizmu był bardzo negatywny, natomiast w domu myślano o nim pozytywnie. Czułem tę sprzeczność, ale nie potrafiłem stanąć po żadnej stronie.
Czy ty pamiętasz z domu jeszcze i tego środowiska jakichś ludzi, którzy byli przed wojną, a potem już ich nie było?
Większość nie przeżyła. Nie spotkałem nigdy nikogo z tego domu. Nikogo.
Czy wasza rodzina uchodziła za dobrze sytuowaną, średnio czy była biedna ?
Na Wołówce byliśmy uważani za dobrze sytuowanych, mieliśmy przecież dwa sklepy. Mogliśmy żyć lepiej, ale mama gromadziła pieniądze na posag dla sióstr.
Wołówka – żydowskie targowisko znajdujące się do 1944 w rejonie ulic Pokornej i Stawek w Warszawie. Jego nazwa pochodzi od pierwszej lokalizacji przy ulicy Wałowej. W 1940 Wołówka znalazła się poza gettem. Handlowano tam głównie szmuglowaną do miasta żywnością i używaną odzieżą.
A czy chcieliście w przyszłości wyjechać z Polski np. do Palestyny?
Nie.Rodzina uważała, że siostra, która wyjechała do Palestyny zrobiła głupstwo.
Czy ona wyjechała z narzeczonym, z chłopcem, czy sama?
Wyjechała do Palestyny z naszym wujkiem (bratem matki).Wyjechała nielegalnie, z ramienia Ha-Szomer ha-Cair. Była syjonistką, wujek chyba nie, bo poszedł pracować do miasta, a ona do kibucu.
Jak wspominasz swoje dzieciństwo? Byłeś szczęśliwy zanim wybuchła wojna?
Pamiętam, że marzyłem o podróży pociągiem do Legionowa (Wyjeżdżaliśmy do Legionowa na na wakacje). Podróż pociągiem to było dla mnie coś wspaniałego. Pamiętam też, jak ojciec czasami brał mnie na Nalewki – lubił słodkie rzeczy. Kupował je też dla mnie ale mówił: „Nie mów o tym Matce”. Zapamiętałem ojca jako dobrodusznego człowieka. A mama była taka energiczna, ostrzejsza. Miała tyle dzieci i musiała sobie radzić. Tak, ciężko było.
Powiedz, czy przed wojną bałeś się czegoś?
Raz poszedłem z ojcem do mykwy. Pamiętam, że gdy zobaczyłem tylu nagich ludzi – starych Żydów z brodami z pejsam – to się przestraszyłem. Jeszcze ten brud i smród – to było coś okropnego, więc uciekłem. Od tego czasu bałem się nagich ludzi. Ojciec chciał mnie zabierać do mykwy, ale nie było siły żeby mnie do tego zmusić. W Legionowie, na wakacjach miejscowe chłopaki złapali mnie i podtapiali – trzymali mi głowę pod wodą, gdy zaczynałem rzęzić wyciągali i znów do wody. Od tego czasu bałem się bardzo, uważałem się za coś niższego. Później chciałem bardzo być Polakiem.
Ile mogłeś mieć lat gdy to się wydarzyło?
Siedem albo osiem. Coś koło tego. Rzadko sobie to przypominam. Potem stałem się zupełnie innym człowiekiem – nie bałem się już.
Wspominałeś, że jedynym Polakiem w waszym domu był dozorca. Co możesz o nim powiedzieć?
On w nocy otwierał bramę i dostawał za parę groszy. Mieszkał w suterenie w pobliżu ustępu. Jak zaczęto tworzyć getto, to on musiał się wyprowadzić. Nic więcej o nim nie pamiętam.
Czy mieliście w domu radio?
Tak, było, ale dopiero w 1939 r. Radio, radio w domu – to było wielkie święto.
Czy spodziewaliście się, że wybuchnie wojna? Czy w domu rozmawiało się na ten temat?
Nie mogę powiedzieć – byłem wtedy dzieckiem. Na pewno mój brat nauczyciel wiedział o Hitlerze i Nocy Kryształowej, ale wiedział o tym. Brat, ten nauczyciel. Ale czy rozmawiam o tym z rodzicami? Nie wiem.
A pamiętasz pierwsze bomby, które spadły na Warszawę?
To pamiętam, bo jedna bomba trafiła w nasz dom, w ostatnie piętro i rozwaliła górną część. To było w nocy, w 1939 roku. Mama wzięła mnie i dwie moje siostry na ręce i zeszliśmy szybko na ulicę. Ludzie krzyczeli, płakali sądzili, że za chwilę zginą. Przeszliśmy do welodromu – tam na Stawki 13 był welodrom.
Welodrom – nie udało się znaleźć potwierdzenia, że przy ulicy Stawki 13 przed wojną znajdował się welodrom (tor do jazdy na rowerach).
Czy ktoś z rodziny uciekł na wschód,
Dwaj moi bracia – siedemnastoletni Abram i brat przyrodni Heniek, który był nauczycielem, zdecydowali, że uciekną na wschód i pojechali do Dubna. Abram raz przyjechał z powrotem do domu, nie mógł żyć z dala od rodziny, bardzo tęsknił.
Przed wojną mieliśmy bezpieczny, ciepły, rodzinny dom. Spaliśmy razem, raz w tygodniu kąpaliśmy się w balii i potem czesaliśmy włosy gęstym grzebieniem. Obchodziliśmy uroczyście szabat – w piątek i sobotę cały dom pachniał przyprawami. Chodziło się do piekarni z czulentem – ja nosiłem kocioł razem z siostrą. To wszystko było taki ładne – pamiętam świąteczny nastrój, świece, które mama zapalała na początku szabatu i płakała. I chociaż jestem dzisiaj stuprocentowym ateistą, bardzo mnie to wzrusza i rozumiem wagę i wartość tych uroczystości.
Czulent jest tradycyjnym daniem kuchni żydowskiej, jadanym w szabat. To rodzaj długo gotowanego gulaszu z wołowego mięsa, z fasolą, cebulą, kaszą jęczmienną, czasem ziemniakami i jajkami na twardo. Garnek z czulentem w piątkowe popołudnie zanoszono do piekarni i tam, w chlebowym piecu, potrawa dusiła się przez noc i była gotowa na sobotni obiad.
Wspominałeś, że Abram zatęsknił za domem i wrócił?
Wrócił, ale na ulicy nie zdjął czapki przed Niemcem i ten bardzo go zbił. Przechodnie przywieźli Abrama do domu, po kilku dniach wyzdrowiał i znowu przedostał się na Wschód.
Bracia przeżyli wojnę?
Ten młodszy – Abram. Heńka Niemcy w Dubnie zastrzelili.
Co działo się z pozostałymi członkami rodziny?
Wołówka została spalona – nic nie zostało ze sklepów. Tam były setki sklepów. Ojciec uratował część skór na zelówki, drugą, schowaną w piwnicy naszego domu, zarekwirowali Niemcy już na początku wojny. Więc nie pamiętam żadnej biedy – jedzenia wystarczało i nie głodowaliśmy. W porównaniu do późniejszego czasu to była idylla.
Zobaczyłem pierwszy raz Niemców i oni zrobili na mnie wspaniałe wrażenie – te błyszczące buty, motocykle, tanki, samochody. Nigdy przedtem tego nie widziałem. Czułem się wtedy zerem w porównaniu do narodu panów. I to mi zostało na dobrych kilka lat. Długo musiałem walczyć z przekonaniem, że zło, które mnie spotyka należy mi się, bo jestem Żydem, a Niemcy są narodem panów. Tak ich widziałem.
Czy wasz dom został włączony do getta?
Obszar getta zmieniał się. Ludzie musieli się przeprowadzać. My też. Z Wołówki przeprowadziliśmy się na Ogrodową, potem z powrotem na Stawki, ale nie pod numer 9 tylko 7. Trzy razy się rodzina przeprowadzała.
Na Stawkach stanął potem mur – część ta, z Wołówką, była polska, a nasza część była żydowska. Ostatecznie dom przy ul. Stawki 7 został w getcie. Zamieszkaliśmy na trzecim piętrze z oknami na ulicę, balkon wychodził na Stawki. Wszystkiem meble były rozbite – łóżka, szafy, krzesła.
Cała rodzina wasza tam mieszkała?
Tatuś z mamusią, moje dwie małe siostry, ja, Estusia i to wszystko. Siostra Dora wyszła na na aryjską stronę i tam mieszkała cały czas, jako Polka. Ona przygotowywała towar, a ja go szmuglowałem do getta.
Dorka wyglądała jak Polka?
Tak, miała dobry wygląd. W 1939 roku miała 19 lat. Po aryjskiej stronie mieszkała na Targówku i nikt nie podejrzewał, że jest Żydówką.
Opowiedz jak wam się żyło w getcie?
Było okropnie. Rodzice nie mieli pracy, nie było żadnego zarobku. Więc zdecydowałem, że zajmę się szmuglem. Miałem dobry wygląd, mówiłem po polsku, nie bałem się, to była dla mnie przygoda. Zacząłem gdzieś na początku 1941 roku. Przy skrzyżowaniu ulic Żelaznej i Chłodnej była brama – chodziłem tamtędy na zakupy do Hali Mirowskiej.
A jak się przedostawałeś przez mur?
Różnie.Tramwaje przejeżdżały przez getto, nie wolno było wsiadać i wysiadać. Były takie momenty, kiedy dwa tramwaje – wjeżdżający i wyjeżdżający z getta – spotykały się w bramie. Wykorzystywałem tę sytuację i przeskakiwałem między tramwajami. Nikt mnie nie mógł zobaczyć, bo byłem mały. Miałem specjalny płaszcz z kieszeniami w podszewce żeby kłaść tam cebulę, kartofle itd. Mieściło się tam z 10 kio i wyglądałem jak beczka.Czasem złapali mnie, pobili. Wtedy jeszcze nie strzelali. Albo Polacy łapali i bili, albo Niemcy.
A żydowska policja?
Nie miałem nigdy kontaktu z policją żydowską. A szmuglowałem jakieś półtora roku, do wielkiej akcji. Na Pradze na Bazarze Różyckiego, na Brzeskiej poznałem różnych Polaków, jednego wziąłem na wspólnika żeby razem szmuglować do getta. A sytuacja w getcie była okropna.
Mój wspólnik Stasiek Galas miał wtedy 19 lat i już należał do AK.
Jak na niego natrafiłeś? Pamiętasz moment, kiedy go poznałeś?
Oni sprzedawali na bazarze masło czy ser.
W Hali Mirowskiej? Mówiłeś, że tam kupowałeś.
To z jednej strony, gdy potem wychodziłem z innej strony, to szedłem na Pragę. Przeskakiwałem przez mur. Czasami wychodziłem dziurą wykopaną pod murem – byłem mały, to się mieściłem. Różnie było, przez piwnice się przechodziło na Świętojerską. Nie pamiętam dokładnie, ale zawsze znalazło się jakieś wyjście.
Ale ale żeby kupować, trzeba było mieć pieniądze. Skąd je miałeś?
Na początku rodzice mi dali. Potem zacząłem zarabiać. No i z czasem było mi w getcie bardzo dobrze.
Jak trafiłeś do tego Staśka?
Przez przypadek, jego matka na Bazarze Różyckiego handlowała nabiałem czy drobiem. Tam, razem z moją siostrą Dorą spotkałem Staśka.
Czy Dora ich znała wcześniej?
Chyba tak, Jeśli dobrze pamiętam, to tak.Ona czasem kupowała dla mnie na szmugiel i może tak się poznali.
Czy ktoś pomógł Dorze zainstalować się po aryjskiej stronie?Znaleźć mieszkanie?
Nie wiem.
Dora przeżyła wojnę?
Tak. Przeżyła wojnę.
Poznałeś panią Galasową i jej syna na Bazarze Różyckiego?
Zaprzyjaźniliśmy się ze Staśkiem bardzo. Oni mieszkali na Pradze, jeśli dobrze pamiętam, na Brzeskiej. Koło bazaru Różyckiego. Ten bazar jeszcze dziś istnieje. Przychodziłem tam, kupowałem, więc mnie znali. Nazywałem się Jędrek – tak wołali na mnie wszyscy. Gdy przychodziłem, to przygotowali dla mnie masło. Kupowałem i szmuglowałem je do getta. Później szmuglowałem tramwajami. W nocy szło się do zajezdni tramwajowej, przekupywało polską policję i 3-4 worki cukru wjeżdżały do getta.
Czy Dora z tobą jeździła w ten sposób do getta?
Nie, robiłem to ze Staśkiem albo z innymi Polakami. Tramwaje miały drzwi na dwie strony, gdy policja granatowa stała po jednej stronie, to po drugiej stronie otwierało się drzwi i wyrzucało worki na ulicę. Wyskakiwałem, zabierałem towar i potem sprzedawałem z moimi przyjaciółmi w getcie. Tam też była spółka.
Gdy wyskakiwałeś z tramwaju, to Niemcy mogli cię zastrzelić?
Nie, w getcie Niemców nie było.Tylko polscy policjanci, którzy byli przekupieni, ale oni stali z drugiej strony. Gdy wyskakiwałem nikt nie mógł mnie zobaczyć. I tak zacząłem bardzo dobrze zarabiać. Czułem się jak prawdziwy bohater – dzięki mnie moja rodzina miała co jeść. Chodziłem do teatru, jadłem czekoladę i wszystko miałem.
Pamiętasz ten teatr?
Pamiętam, nazywał się Azazel. Były dwa teatry: był Azazel i jeszcze jeden – nie pamiętam nazwy. A ja chodziłem do Azazela. Po drodze widziałem dziesiątki, a może setki leżących na chodniku umierających ludzi, spuchniętych z głodu. Chodziłem po trupach do teatru, bo człowiek to jest przecież zwierzę, przyzwyczaja się do wszystkiego. Z początku to robi wrażenie, a potem w ogóle nie zwraca się uwagi.
Teatr Azazel wystawiający sztuki w jidysz mieścił się przy ulicy Nowolipie. Kierowała nim Diana Blumenfeld, żona Jonasa Turkowa. Przy Nowolipkach mieścił się Teatr Kameralny, gdzie spektakle odbywały się po polsku.
Pamiętasz ludzi, którzy mieszkali w tym samym domu?
Nie pamiętam sąsiadów, wiem tylko, że koło naszego domu był punkt zborny dla Żydów, przesiedlonych z okolic Warszawy. Umierali z głodu – widziałem, jak wywożono nagie zwłoki do zbiorowych grobów.Widziałem ich na takich wózkach, to było straszne. Wszyscy byli potwornie wychudzeni. I te ich otwarte oczy. Ale znów się przyzwyczaiłem – nie ma problemu, nie ma sprawy. Człowiek tylko chce żyć, oddychać i żyć. Nic innego dla mnie nie było ważne.
Czy rodzice chcieli, żeby poza Dorą, jeszcze ktoś z rodziny wyszedł na aryjską stronę?
Nie było żadnej możliwości, to znaczy nie byli do tego przygotowani. Początkowo nie chcieli bardzo żebym wychodził na szmugiel, ale potem widzieli, że nie ma innej rady i pozwolili.
Dora była córką ojca – miał ją zanim ożenił się z mamą. Jej pozycja w rodzinie była inna niż pozostałych dzieci. Matka nie potrafiła traktować jej jak własnej, a ojciec tego nie zauważał i jej nie bronił.
Jak długo trwała twoja dobra passa? Czy coś się wydarzyło, złapano cię?
Raz złapali mnie koło Hali Mirowskiej – tajniak jakiś. „Ty Żyd” – powiedział do mnie i wziął na posterunek polskiej policji. Policja granatowa wzięła mnie na całą noc do aresztu, a rano policjant mówi do mnie: „Chłopak, uciekaj” – i mnie puścił. To niesamowity przypadek, mieli mnie już w rękach i puścili.
To był dobry człowiek, przecież jak wziął chłopaka, musiał go potem do niemieckiej policji odstawić.
Bywało też, jak mnie policja złapała to, kopali mnie, bili mocno i wyrzucali to co miałem, te kartofle, czy cebulę. Mama była przerażona gdy zakrwawiony wracałem do domu. Ale mnie było dobrze mimo wszystko. Nie bałem się niczego. I wytrzymałem półtora roku w tej sytuacji.Czasami spałem też po aryjskiej stronie
Właśnie, jak to było, jak nie mogłeś wrócić, to gdzie spałeś?
Nie, że nie mogłem, nie chciałem wrócić. U Staśka spałem, u innych też spałem u tych, z którymi handlowałem.Ci ludzie zarabiali ze mną razem, miałem z nimi dobre stosunki.
Z kim jeszcze poza Staśkiem?
Już nie pamiętam nazwisk. Dora, moja siostra, miała dużo znajomych. Mieszkała na Targówku.
Bywałeś u niej w domu?
Nie, nigdy. Ona się bardzo bała, że ktoś mnie zobaczy. Więc czekałem na nią przed domem, leżałem na polu. Na początku ona nie miała żadnych dokumentów, dopiero później załatwiła sobie aryjskie papiery.
Mieszkała cały czas w tym samym mieszkaniu?
Nie, potem mieszkała w Parczewie. Różnie było, ale pamiętam tylko Targówek, bo gdy chciałem ją zobaczyć, to czekałem w polu. Leżałem i gdy widziałem jej sylwetkę, to wstawałem i podchodziłem do niej.To trwało aż do Wielkiej Akcji 22 lipca 1942 r.
Byłeś wtedy na zewnątrz, czy w środku, w getcie?
Byłem w getcie. Czytałem niemieckie ogłoszenia, że wszyscy nie pracujący Żydzi pojadą na wschód. Miałem wtedy ok. 16 lat, byłem drobny, nierozwinięty fizycznie. Szedłem ulicą i widziałem jak żydowscy policjanci z Ukraińcami wyciągają dzieci z domów i wrzucają na wozy.
Po jakimś czasie, po 10 czy 12 dniach przyszli do naszego domu.
Czy rodzice coś próbowali zrobić, chcieli jechać, nie chcieli jechać, chcieli się ukryć?
Niemcy ogłosili, że każda rodzina, która się zgłosi dostanie trzy kilo chleba i kilo marmolady – to było bardzo dużo. Widziałem setki rodzin, ludzi którzy szli na Umschlagplatz. Dostawali ten chleb i marmoladę, potem brali ich do wagonów. Ale coś jedli, zdążyli trochę pojeść, byli tak bardzo głodni.
Moja rodzina miała jeszcze zapasy, o wiele więcej, niż inne rodziny. Ja nie czułem głodu, nawet wtedy.
Mieliście jakieś miejsce gdzie można się było ukryć?
Była piwnica z węglem, ale myśmy siedzieli w domu. Bo na początku to zabierali sierocińce, domy starców. Dopiero później zaczęli chodzić po domach. domach. I przyszedł dzień, gdy przyszli do naszego domu.
Jak to było?
Było bardzo rano, spałem z moją siostrą i z ojcem. Nagle krzyki, strzelanina: „Alles raus! Alles unter!” I strzelają bez przerwy, i człowiek nie ma wtedy możliwości nawet pomyśleć. To działo się tak szybko. Wszyscy muszą zostawić drzwi otwarte i zejść na podwórko.
I wtedy – do dziś próbuję zrozumieć – czy matka działała instynktownie, czy racjonalnie? Wychodzimy na schody – mama zawróciła mnie i siostrę do pokoju i siłą wepchnęła nas do kredensu. Siostrę na górną półkę, zamknęła, drzwiczki na klucz i poszła. Więcej matki nie widziałem.
Wiedziałem, że Niemcy przyjdą szukać, i jak kogoś znajdą, to zabiją na miejscu. Leżeliśmy z siostrą bez ruchu. Przyszli Niemcy, słyszeliśmy stukot ich butów. Ale nie otworzyli kredensu. Potem była taka okropna cisza i słyszałem świst lokomotywy z Umschlagplatzu.
Słyszałem i to było takie straszne. Siostrze zachciało się siusiu, więc na czworakach wyszliśmy z kredensu i położyliśmy się na podłodze. Nie mogliśmy wstać, bo Litwini, czy Ukraińcy strzelali do okien. Leżeliśmy bezradni nie wiedząc co ze sobą zrobić. W pewnej chwili usłyszałem, że jakiś człowiek biegnie po schodach i okropnie płacze.
Nie wiem co wtedy myślałem, ale chyba, że nie mam się co bać, bo Niemiec nie płacze, Żyd płacze, a Żyda nie mam się co bać. Mężczyzna wbiegł do pokoju – to był mój ojciec. Mama mu powiedziała, że wepchnęła nas do kredensu. Jego zwolnili przypadkowo, bo miał kartkę, że pracuje w szopie Toebbensa.
Szopami nazywano w warszawskim getcie zakłady produkcyjne. Ich właścicielami byli w większości Niemcy (W. Toebbens, F. Schultz, Hallmann, Hoffman, ale był też szop Polaka Leszczyńskiego i Żyda – Weitza. W 1942 roku pracowało w nich kilkanaście tysięcy osób.Produkowano odzież, obuwie, szczotki, wyroby drewniane i kuśnierskie, głównie na potrzeby armii niemieckiej. Ostatnie szopy zostały zlikwidowane w okresie powstania w getcie.
Możesz sobie wyobrazić naszą radość. Zaraz zaprowadził nas do piwnicy i położyliśmy się na węglu. Tego dnia uratowała się też moja starsza siostra Estusia, która wzięła ślub w getcie. Mąż ukrył ją pod szafą.
Życie podczas akcji to było życie w nocy. Żydzi wychodzili z różnych kryjówek i spotykali się. Jak szarańcza – tyle tych ludzi było. Ja nie wychodziłem. Ojciec wychodził, żeby coś znaleźć, sprzedać, kupić. Przynosił różne rzeczy do jedzenia. Sam nie jadł, tylko dawał mnie i siostrze. Był wtedy młodym człowiekiem, miał tylko 45 lat.
Po jakimś czasie powiedziałem ojcu: „Muszę uciekać, nie chcę z wami zostać. Nie widzę tu żadnej możliwości”. Ojciec zapytał: „ Zostawisz nas i uciekniesz?” – „Tak, ja chcę uciekać”. No i wyobraź sobie, po po dwóch-trzech dniach ojciec przyszedł do domu i mówi: „Słuchaj, znalazłem ci możliwość ucieczki”.
Była grupa, która wychodziła rano z getta do pracy na stacji kolejowej na Pradze. Ojciec znał kierownika tej grupy, Żyda. Dał mu pieniądze i on zgodził się dołączyć mnie do grupy. Ale miał jeden warunek: jeżeli coś się stanie po wyjściu z getta, po drodze na stację, to muszę uciec. Jak nie, to mnie zabiją. Natychmiast się zgodziłem. Nazajutrz rano, jeszcze było ciemno, ojciec zaprowadził mnie na ulicę Leszno, w kierunku Chłodnej i dał mi kilka rosyjskich złotych monet tzw. „świnek”. Powiedziałem ojcu: „Nie mogę się z tobą pożegnać, bo zacznę płakać i będę miał czerwone oczy”. I uciekłem. Nigdy więcej ojca nie widziałem.
Byłociemno, Niemcy strzelali po ulicach. Wszedłem do umówionej bramy i dołączyłem do stojącej tam grupy. Przedstawiłem się kierownikowi: „Jestem synem Arona”. A on przypomniał mi o warunkach umowy. Miałem ze sobą harcerską czapkę z lilijką. Została mi z czasów gdy chodziłem szmuglować i ubierałem się jak Polak.
Wyszliśmy całą grupą z getta – 300 metrów dzieliło piekło w getcie od normalnego życia. Przeżyłem szok – ludzie chodzili po ulicy, sklepy były otwarte. Teraz tak to wspominam, ale wtedy nie myślałem o tym w ogóle. Wiedziałem, że przede wszystkim muszę uważać na szmalcowników. Gdy tacy złapali Żyda, to albo mu wszystko zabrali albo oddawali go w ręce Niemców czy granatowej policji. Niemcy dawali nagrody za każdy żydowski łepek.
Po drodze pilnowali nas Ukraińcy. Szliśmy jezdnią, wzdłuż chodnika po którym szli ludzie. Nie miałem pojęcia jak w takiej sytuacji mam uciekać. I tu pomógł mi przypadek – środkiem ulicy jeździły tramwaje – wskoczyłem jednego i usiadłem. (Byłem przyzwyczajony do wskakiwania i wyskakiwania w biegu).
A konwojenci nie zauważyli, że uciekasz?
Widocznie nie, nie wiem. Nie strzelali za mną.
A ludzie w tramwaju nie zauważyli, że wskoczyłeś?
Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Widocznie tak dobrze to zrobiłem, że nie zauważyli. Ale bałem się strasznie, pociłem się bardzo ze strachu. I jechałem tramwajem, na Pragę. Nie wiedziałem jak mnie Stasiek przyjmie – przecież wtedy rodzinie, która ukrywa Żyda groziła śmierć. Pamiętam chwilę, gdy przestraszony wszedłem na pierwsze piętro i zapukałem do drzwi.
Stasiek mnie zobaczył, ucieszył się: „Jędrek, wejdź do domu”. Wszedłem przestraszony. W mieszkaniu była Niusia (siostra Staszka) i jego matka. Rozebrali mnie (byłem zawszony), umyli, nakarmili. Udało mi się usnąć i wtedy tragedia – zacząłem krzyczeć, i to nie po polsku, ale po żydowsku. Nie panowałem nad tym. I oni się zaczęli się bać…
Do Niusi, pięknej, 20-letniej dziewczyny, przychodzili z wizytą znajomi. Siedzieli wieczorami przy wódeczce. Broń Boże, żeby usłyszeli, że ktoś krzyczy żydowsku. Stasiek zdecydował, że mnie weźmie do ojca, który był dozorcą gdzieś na Ogrodowej i ukrywał tam Żydów w piwnicy. Sześcioro dorosłych i małą dziewczynkę.
Zawiózł mnie tam rowerem. Ryzykował życiem. Bo ja jestem obrzezany – mogę tysiąc razy krzyczeć, że jestem Polakiem, ale nic mi to nie pomoże. Źle czułem się w tej piwnicy – Żydzi kłócili się między sobą, brakowało mi powietrza. Po jakimś czasie zdecydowałem, że nie chcę tu zostać. Poprosiłem dozorcę, który przynosił nam żywność, żeby przyprowadził Staśka. Powiedziałem mu: „Jak mnie nie weźmiesz do domu, to ja wrócę do getta. Mam dosyć ciągłego życia w strachu. Co będzie, to będzie”… I Stasiek wziął mnie do siebie.
Czy Stasiek ci wyrobił jakieś papiery?
Nie, wtedy jeszcze nie. To trwało jeszcze długo.Po kilku dniach Polacy zabili w okolicy ulicy Ogrodowej jakiegoś Niemca.Podczas przeszukiwania okolicznych domów znaleziono ukrytych w piwnicy Żydów. Zostali zabici razem z ojcem Staśka, który im pomagał. Chłopak pomimotego nie wyrzucił mnie z domu. Ale ja zrozumiałem, że nie mogę dłużej tam zostać.
Słyszałem, że w Białej Rawskiej, niedaleko Warszawy, jeszcze żyją Żydzi. Pamiętałem, że mieszka tam znajomy ojca – rudowłosy krawiec. Powiedziałem Staśkowi: „Weź mnie do Białej Rawskiej. Może tam zostanę ?”
I pojechaliśmy. Po ulicach miasteczka chodzili brodaci Żydzi w chałatach, z pejsami. Podszedłem do jednego i powiedziałem po żydowsku że szukam krawca, który ma żółte włosy. Zaprowadził mnie do małego domku. Drzwi otworzył mi wysoki Żyd. Powiedziałem: „Jestem syn Arona, uciekłem z getta, czy pozwolicie mi zostać z wami?” – „Oczywiście” – odpowiedział – „Co będzie z nami, będzie z tobą.” I zostałem. A Stasiek wrócił do Warszawy.
Pamiętasz jak ci ludzie się nazywali ?
Nie pamiętam.
To była duża rodzina?
Tak, żona i troje dzieci.
Dzieci były młodsze od ciebie?
Tak. Młodsze.
Czy tam już był głód?
Nie, oni nie byli zamknięci. Byłem tam cztery, może pięć dni, gdy rano przyjechali Niemcy. Kazali wszystkim Żydom zgromadzić się w ciągu godziny na rynku gdzie sprzedawano krowy, konie, świnie. Można było wziąć ze sobą tylko małe tobołki. Poszedłem tam z rodziną gospodarzy i po dzisięciu minutach uciekłem.
Jak udało ci się uciec?
Nie było trudno, bo Żyd nie miał dokąd uciekać.Większa część Polaków była bierna – wziąć Żyda do domu to było zbyt wielkie ryzyko. A część była zadowolona, że Hitler czyści Polskę z Żydów.
Czy zdawałeś sobie sprawę z tego, że nie masz dokąd uciec?
Ja miałem Staśka, miałem gdzie uciekać, miałem dobry wygląd, i mówiłem po polsku. Ale Żyd religijny nie miał żadnej możliwości przeżycia tej sytuacji.
Na tym targu pilnowali Niemcy, czy granatowa policja, czy jedni i drudzy?
Niemcy. To specjalne komando. Szedłem w kierunku Warszawy i w pewnej chwili podszedł do mnie jakiś człowiek i mówi: do mnie „Ty Żydzie”. Zacząłem uciekać w pole, a on biegnie za mną.W pewnej chwili stanąłem i zdrętwiałem – nie mogłem poruszać ani nogami, ani rękoma, ani głową. Stałem jak słup soli. Gdy ten Polak mnie dopadł otrząsnąłem się z szoku i zacząłem płakać. Błagałem go, żeby mnie zostawił, nie mam pieniędzy, co mu będzie z tego, że mnie zabiją. Nie posłuchał.
W jakim wieku był ten człowiek?
Gdzieś około 45 lat. Chyba miał własne dzieci. Nie wiem, nie mogę tego w ogóle zrozumieć. Płakałem, a on mnie ciągnął z powrotem na rynek. Tam było jakieś 1500 osób. Otaczali ich Niemcy z karabinami, stali plecami do mnie. Udało mi się wyrwać mojemu prześladowcy, przebiegłem przez kordon i znalazłem się w tłumie Żydów. . I wtedy przysiągłem sobie sobie, że nie będę więcej uciekać. Co będzie z Żydami, to będzie ze mną. Koniec zabawy, nie chcę więcej.
Po kilku godzinach zajechały furmanki – Niemcy zgromadzili je z okolicznych wsi. Załadowano na nie starców i dzieci. Dzieci krawca też tam się znalazły. Wozy jechały przodem a my szliśmy za nimi. Na nogach miałem oficerki. Były bardzo niewygodne, ale ja chciałem być większy, żeby mnie wzięli do pracy.
Wozy jechały coraz prędzej i musieliśmy za nimi biec. A ja w tych butach oficerskich. Stanąć żeby zdjąć buty nie mogę. Kto stawał, to zastrzelili na miejscu. Podpierał mnie ten krawiec. I tak biegliśmy z Białej Rawskiej do Rawy Mazowieckiej – 22 kilometry – bez przerwy. Kto został w tyle, został zabity. Ja wytrzymałem, taką siłę miałem, taką chęć do życia.
W Rawie Mazowieckiej Niemcy znowu zgromadzili nas na rynku. Położyłem się na bruku, a krawiec zdjął mi buty. Małem poranione, zakrwawione nogi, ale ze zmęczenia zaraz zasnąłem, jak zwierzę. Rano Niemcy zrobili akcję i zaczęli gromadzić na rynku miejscowych Żydów. Wiadomo było, że musimy jeszcze iść do Tomaszowa Mazowieckiego i tam są wagony, które nas zawiozą na wschód.
Przysiadł się do mnie krawiec i mówi: „Słuchaj, jesteś sam, nie masz rodziny, masz dobry wygląd, mówisz po polsku. My nie wiemy co nas czeka, ale na pewno nic dobrego. Uciekaj.”
Czyli ten człowiek właściwie uratował ci życie?
Tak. Założyłem harcerską czapkę i poszedłem na stację.Tam chodziła wąskotorówka – wiedziałem, że jeśli chcę wrócić do Warszawy, to mam jechać do Rogowa wąskotorówką, a z Rogowa mam pociąg do Warszawy. Tak sobie planowałem. Na stację przyszedłem rano, a pociąg do Rogowa był dopiero o drugiej po południu.To była dla mnie śmierć. Co teraz zrobię? Kupiłem sobie dwa jabłka i poszedłem do pobliskiego parku. Postanowiłem, że znajdę tam sobie gdzieś jakieś miejsce, posiedzę i poczekam. A potem wskoczę do pociągu i pojadę. I tu się znów dzieje się coś okropnego. Wchodzę do parku i widzę na ławce dwie dziewczyny. Poznaję od razu, że to Żydówki.
W jakim były wieku?
Jakieś dwudziestoletnie, czy dziewiętnastoletnie. Może one też czekały na pociąg? Kto wie? Ale ja nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego. Odszedłem jakieś 200 metrów i wtedy podszedł do nich jakiś tajniak. Zaczęła się dyskusja, jakieś krzyki, i on zastrzelił je obie na miejscu. Do tej pory nie wierzyłem, że idziemy na śmierć. Teraz już wiedziałem.
Tajniak odwrócił się w moim kierunku. Miałem dwie możliwości – uciekać albo pójść naprzeciw niemu. Wziąłem jabłko do ręki i gryząc je poszedłem ścieżką w kierunku tajniaka. Minąłem go, a on mnie nie zatrzymał. Wtedy kompletnie się załamałem i sfajdałem w spodnie. Nie chciałem już więcej żyć. Nie mogłem znieść już więcej!
Wyszedłem z parku. Niedaleko stał jakiś domek, zapukałem do drzwi – otworzyła mi jakaś pani. Powiedziałem: „ Jestem Żydem. Proszę pozwolić mi wejść i zostać. Tylko do godziny drugiej, wtedy pójdę do kolejki i pojadę do Rogowa.”
I wpuściła cię do mieszkania?
Powiedziała: „Wejdź chłopcze.” Zdjęła ze mnie ten cały brud, bo byłem zasrany zupełnie. Zdjęła ze mnie wszystko, co miałem na sobie, obmyła mnie, dała mi mleko do picia i położyła – to pamiętam dobrze – do łóżka. Pościel była biała, czysta pościel dla mnie. To było nie z tego świata. Położyłem się i zasnąłem. I ta biedna kobieta, z płaczem, obudziła mnie i mówi: „Chłopcze, ja wiem co cię czeka, ale niestety nie możesz u mnie zostać. Przyjdzie mąż, przyjdą dzieci, musisz… – płakała – musisz stąd wyjść.” I poszedłem.
Ile godzin to trwało?
To było między godziną dziewiątą a drugą. Wyszedłem ok. wpół do pierwszej. Nie poszedłem na stację, tylko na zakręcie w biegu wskoczyłem do wąskotorówki. W wagonie siedzieli Polacy. Rozmawiają i ja też uczestniczę w rozmowie: „Jak będzie dobrze, gdy Polska będzie oczyszczona z Żydów.” Tak z nimi rozmawiałem. Przyjechałem do Rogowa i tam spotkałem moją siostrę, Dorę.
Jakim cudem?
Ona szmuglowała do Warszawy słoninę ze wsi.
Nie tylko się ukrywała, ale jeszcze szmuglowała?
Szmuglowała, bo z tego mogła żyć. Siostra wiedziała, że jestem w Białej Rawskiej i chciała zobaczyć co się tam dzieje z Żydami. W Warszawie dowiedzieli się, że Niemcy tam też już biorą Żydów. Ona wiedziała, że ja będę uciekał. Spotkaliśmy się na stacji kolejowej – wsiadła do jednego wagonu, ja do drugiego i tak znowu znalazłem się w Warszawie.
Był rok 1942, sierpień. Przyjechałem na Dworzec Główny, było późno – godzina policyjna. Usiadłem między ludźmi, przespałem całą noc, a rano poszedłem do Staśka. Nie miałem dokąd pójść.
W getcie nieprzerwanie trwała akcja – codziennie do Treblinki, wywożono tysiące ludzi.
Mów raczej o sobie, dobrze?
Tak, tak.Przyszedłem do Staśka, przyjęli mnie, ale nadal nie mogłem tam zostać. Zdecydowałem, że wrócę do getta. Czy dlatego, że nie chciałem ich narażać? Chyba nie. Nie mogłem znieść więcej strachu. Chciałem żyć, ale razem z innymi Żydami. Może jeszcze tydzień pożyję, będę wolny. I nie wiem jak, ale wróciłem do getta. Tam mnie złapali i trafiłem na Umschlagplatz. Zagnali do wagonu i jadę do Treblinki.
Czy w getcie udało ci się spotkać ojca?
Nikogo bliskiego nie spotkałem. Wiedziałem dokąd jadę, bo się śpiewało w getcie o Treblince, że to jest cmentarz. Ale człowiek właściwie nie jest zdolny uwierzyć, że idzie na śmierć.
Możesz sobie wyobrazić jak to było w pociągu towarowym – wszyscy stoją, robią pod siebie – dzieci, starcy, młodzi. Coś okropnego. W pewnej chwili zaczynam myśleć: „Uciekać, uciekać, uciekać”. W towarowych wagonach były umieszczone wysoko dwa małe okienka. Komuś się udało przedostać przez okienko i wyskoczyć. W ostatnim wagonie byli Niemcy i strzelali do uciekinierów. Ja bałem się wyskoczyć.
Znalazłem w podłodze wagonu przegniłą deskę. Razem z drugim chłopakiem udało nam się ją oderwać i zrobić otwór, przez który mogłem się przecisnąć. I Połową ciała byłem już pod wagonem, ale tak się przestraszyłem, że cofnąłem się z powrotem.
Koło mnie stała dziewczyna, która postanowiła wyskoczyć. Nie wiedziała jak to zrobić. Górną połową ciała wsunęła się do otworu, a dwóch z nas trzymało ją za nogi. Gdy pociąg zwalniał na zakręcie wypchnęliśmy ją z wagonu.
I ona wpadła pod koła. Tylko krzyk i koniec.
Atmosfera w wagonie była okropna – jedni mówili: „Nie uciekajcie, bo nas zabiją”, drudzy: „Uciekajcie, może wam się uda i będziecie żyć.” A ja jadę do Treblinki i nie mogę się zdecydować.
Po jakimś czasie zdecydowałem się – wyskoczę, ale inaczej niż ta dziewczyna. Jak to zrobem? Nogami wsunąłem się do otworu w podłodze, oparłem na łokciach i wsunąłem pod wagon a dwóch ludzi trzymało mnie za głowę owiązaną, dla ochrony, szmatą. Oni mnie popchnęli, a ja opuściłem łokcie i upadłem na ziemię pomiędzy szynami. Nic mi się nie stało, ale straciłem przytomność.
Obudziłem się na torach. Miałem szczęście, że nie jechał jakiś inny pociąg. Szybko wstałem i poszedłem do lasku. Po przejściu kilku kilometrów przez las, trafiłem na stację i i wróciłem do Warszawy. Do Staśka. Ucieszyli się bardzo, że żyję: „Jędrek żyjesz, zostań u nas.” I zostałem jakiś czas, do końca wielkiej akcji. A potem wróciłem do getta.
I zacząłeś pracować?
Zatrudniłem się w Werterfassung – zajmowaliśmy się oczyszczaniem opuszczonych domów.
Werterfassung – instytucja SS zajmująca się gromadzeniem i porządkowaniem mienia po zamordowanych Żydach. Przedmioty po wywiezionych mieszkańcach getta były zbierane i naprawiane. Lepsze sztuki wywożono do Niemiec, pozostałe sprzedawano na terenie getta. Zajmowało się tym ok. 4 tysiące pozostałych przy życiu Żydów.
Zaczęło się moje życie w getcie. Pracowałem w grupie dziesięciu chłopaków pod nadzorem esesmana. Chodziliśmy po domach i wszystko wynosiliśmy: łóżka, krzesła, dywany, ubrania, a Niemcy to sortowali i magazynowali w szkole na Niskiej. Gorsze rzeczy sprzedawali Polakom, a dobre wysyłali do Niemiec.
Podczas przeszukiwania mieszkań znajdowałem pieniądze: franki szwajcarskie, dolary – dobrze mi było, miałem co jeść. Część pieniędzy oddawałem Niemcowi, który nas pilnował. Nie wiem dlaczego to robiłem, ale potem bardzo mi to pomogło. On się tak ze mną niby zaprzyjaźnił. I tak żyłem w getcie, i znów było mi dobrze.
W getcie była jeszcze moja ciotka Estusia, a jej syn Heniek żenił się.
Czy to znaczy że z rodziny tylko ciotka Estusia została jeszcze w getcie?
Tak. Moje siostry Maniusia, Fruma i inni trafili do transportu.
Rodzina ciotki miała znacznie wyższy status niż moja. Gdy, będąc dzieckiem, przychodziłem do nich do domu wszystko było takie luksusowe. Ciotka dowiedziała się, że mieszkam na Niskiej i zaprosiła mnie na ślub syna Heńka, który był przyjacielem mojego brata Hersza. Przyszedłem na uroczystość obdarty, bo nie miałem innego ubrania.
Po ślubie ciotka powiedziała „Budujemy bunkier. Zostałeś sam, jak chcesz, możesz do nas przyjść i będziemy ukrywać się razem.”
Gdzie był ten bunkier?
Nie wiem. Powiedziałem ciotce, że nie pójdę do bunkru, muszę mieć mieć powietrze i zamierzam uciec gdzieś w ostatniej chwili. I na tym się skończyło.
I tak pracowałem do 18-go stycznia 1943 roku. Do kolejnej akcji.
A co się stało z ciotką Estusią i jej rodziną?
Zostali zamordowani. Rozpoczęła się akcja – bałem się zostać na Niskiej i uciekłem do znajomych na ulicę Ogrodową. Tam złapali mnie Niemcy, którzy przeszukiwali mieszkania. Stałem na podwórzu w grupie kilkudziesięciu Żydów. Nadjechał niemiecki samochód z dwoma SS-manami i karabinem maszynowym i stanął naprzeciwko nas.
Co sobie wtedy myślałem? Stworzyłem sobie iluzję, że muszę patrzeć na karabin i w momencie, kiedy Niemiec naciśnie spust – upadnę ćwierć sekundy wcześniej. Zabici Żydzi upadną na mnie, a ja będę żył. Ja wyjdę z tego cało.
Tak to sobie wyobrażałeś
Tak, bo człowiek nie może uwierzyć, że za chwilę umrze. Ma w sobie takie przekonanie, że nawet jak stoi pod ścianą, to myśli, że wszyscy zginą, a on nie.
Nie zaczęli strzelać, tylko zaprowadzili nas na Umschlagplatz. Przed bramą stał szpaler Ukraińców, którzy bili wchodzących Żydów pałkami, żelazem, po głowach, po całym ciele. Ja cały czas się cofałem, nie chciałem przejść przez tę bramę.
W grupie SS-manów, którzy przyglądali się widowisku i głośno śmiali zauważyłem mojego Otto, SS-mana, któremu dawałem pieniądze. Usiłowałem zwrócić na siebie jego uwagę. W pewnej chwili zauważył mnie i wyciągnął z grupy. Uratował mnie i wróciłem z powrotem na Niską.
Z powrotem do tej samej roboty cię wziął?
Akcja trwała wszystkiego cztery dni. Żydzi po raz pierwszy się sprzeciwiali, i na tym to się skończyło. A ja znów zacząłem pracować w Werterfassung. I pracowałem do 19-go kwietnia. Do wybuchu powstania.
Czy ktoś z rodziny uratował się? Z tych co mieli ślub?
Nie.Wszyscy zginęli. Ja czułem się jak ścigane zwierzę. Nigdy nie miałem kontaktu z żadną organizacją. Nic mnie nie obchodziło. Ja tylko chciałem żyć.
Mieszkałem razem z trzema chłopakami. W nocy dowiedzieliśmy, że getto zostaje hermetycznie zamknięte, że już koniec zabawy. W pierwszym odruchu zaczęliśmy pchać do ust jedzenie, jak tuczone gęsi.
Miałem sąsiada, niemieckiego Żyda, który był lekarzem i miał synów w Ameryce. Tej nocy przyszedł do mnie, takiego zera, powiedział: „Herr David. Was soll wie ermachen?” (Panie Dawidzie, Co mamy robić?). Czułem upodlony, jak ostatni śmieć, a on zwrócił się do mnie: Herr David. Powiedziałem: „Jak masz jeszcze coś do jedzenia w domu, to jedz. Napchaj sobie brzuch, jak możesz.”
Już więcej nie mogę, zróbmy przerwę.
No i zaczęło się powstanie w getcie. Obersturmfuhrer Konrad obiecał, że nas nie ruszą. W pierwszym czy drugim dniu powstania przyszło ok. dwustu Niemców, ustawili się na jezdni i strzelali na drugą stronę ulicy. My przechadzaliśmy się swobodnie po chodniku. Można ich było zabić, ale nikt z nas nawet o tym nie pomyślał, w takim byliśmy stanie.Nie mieliśmy broni, ale można chociaż było dźgnąć któregoś nożem w plecy.
Akcja, strzelanina, wybuchy, a nas nie ruszają. Po kilku dniach Obersturmfuhrer Konrad kazał nam opuścić ulicę Niską i przenieść się do centum getta – kto zostanie, zostanie zastrzelony.
Idąc z grupą w kierunku centrum getta widziałem zabitych i rannych niemieckich żołnierzy, Niemców kryjących się w bramach. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem coś takiego. Chyba wtedy sądziłem, że Niemców nie można zabić. Że są niezniszczalni. Dla mnie jednak najważniejsze było żebym ja mógł żyć.
Gdy dotarliśmy na miejsce wszystko wokół paliło się, słychać było wybuchy i strzały. Nie wróciliśmy na Niską, jak nam obiecali Niemcy, tylko wszystkich zaprowadziono na Umschlagplatzu i wepchnięto do wagonów.
I znów jestem w wagonie i jadę.Byłem tak zrezygnowany, że nie próbowałem nawet uciekać. Przyjechaliśmy do Lublina, nie wiem czy weszliśmy do Majdanka, czy nie. Przywitał nas Niemiec, bardzo elegancko: „Ales gut sein, wir die Arbeit haben”. („Wszystko będzie dobrze, będziecie pracować”). Powiedział, że można zgłosić się na wyjazd do ewakuowanych z getta fabryk. W Trawnikach miała być fabryka Toebensa, w Poniatowej – Schultza. Obiecano nam, że tam przeżyjemy.
Zgłosiłem się do Trawnik. I znów wsadzili nas do wagonów, ale tym razem było w nich mniej ludzi i nikt nie chciał uciekać, bo przecież mieliśmy pracować w fabryce.
W Trawnikach był też obóz szkoleniowy oddziałów wartowniczych SS. Gdy wszedłem do lagru zatrzymał mnie jakiś Żyd i zapytał czy jestem syn Arona. Potwierdziłem, a on dał mi dwie małe cebulki (nie jadłem nic od kilku dni). I mimo, że były spleśniałe, od razu je zjadłem. Przyznałem się, że zamierzam uciec. A on na to: „Nie opowiadaj o tym nikomu, ale jak Niemcy złapią uciekiniera, to zabiją setki ludzi”
Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Jeszcze nie zostałem zarejestrowany w obozie i spałem na dworze. O ósmej rano usłyszałem świst lokomotywy, drugi około czwartej po południu. Okazało się, że w pobliżu obozu była stacja kolejowa, na której stawał pociąg osobowy do Warszawy. Wtedy zdecydowałem, że muszę uciec i wskoczyć do tego pociągu.
Rano z obozu wychodziła grupa ludzi do pracy za drutami. Uprawiali działki należące do Niemców a wieczorem wracali do łagru. Udało mi się do nich dołączyć. Kopałem ziemię, gdy usłyszałem gwizd pociągu. Prześlizgnąłem się pod ogrodzeniem i pobiegłem na stację. NIkt za mną nie strzelał. Zdążyłem, pociąg jeszcze stał. Możesz sobie wyobrazić jak strasznie się bałem.
Postanowiłem wyskoczyć z pociągu, bo byłem pewny, że złapią mnie na następnej stacji. Siedziałem w trzeciej klasie, na drewnianej ławce, gdy do wagonu weszła wiejska kobieta z koszem i usiadła naprzeciwko mnie. Kosz postawiła na podłodze i zobaczyłem chleb i kaszankę. Wtedy zdecydowałem, że nie wyskoczę. Zwróciłem się do kobiety i powiedziałem: „Uciekłem z domu, nie jadłem śniadania, pani mi pozwoli wziąć kawałek chleba i kaszanki?” Wieśniaczka powiedziała „Weź sobie chłopcze, co chcesz.” Poszedłem do ubikacji i wszystko od razu zjadłem.
Gdy wróciłem pojawił się konduktor. Uświadomiłem sobie, że nie mam biletu. Zacząłem płakać i poprosiłem podróżnych (Polaków) żeby złożyli się na bilet. Zlitowali się i mogłem jechać do Warszawy.
Czy sądzisz, że ktoś się domyślał, że jesteś Żydem?
Nie, na pewno nie. Po jakimś czasie zaczął mnie bardzo boleć brzuch. Powinienem w takim stanie trafić do szpitala, ale widziałem, że szpital to dla mnie koniec. Nakryłem głowę płaszczem, żeby nie pokazywać jak bardzo cierpię i tak dojechałem do Warszawy.
Był maj 1943 roku – wtedy zdecydowałem – nie będę więcej Żydem. Koniec z Żydami. Poszedłem do Staśka i zapytałem jego matkę, czy uda jej się dostać dla mnie metrykę. Przyniosła z kościoła Wszystkich Świętych, przy placu Grzybowskim, świadectwo na nazwisko Tadeusz Różycki. Pamiętam, że zapłaciłem za nie 600 zł.
Wyposażony w aryjskie papiery pojechałem do Krakowa, spałem na stacji. Rano wstałem i zacząłem zastanawiać się co dalej robić. Do Żydów pójść nie chciałem. Poszedłem na rynek rozejrzeć się. Zobaczyłem pudełko papierosów z rysunkiem wielbłąda i napisem po niemiecku Egiptyche (Egipskie). Postanowiłem wrócić na dworzec i sprzedawać papierosy.
Wieczorem wsiadłem do tramwaju i pojechałem na Salwator. Znalazłem jakiś zburzony dom, położyłem się na gruzach i przespałem całą noc. Rano wróciłem na stację i dalej handlowałem papierosami. Trwało mniej więcej jakiś tydzień, nie więcej.
Salwator to zabytkowe osiedle, położone w zachodniej części Krakowa. Powstało powstało na początku XX wieku Należy do dzielnicy Zwierzyniec. S. Nazwa pochodzi od znajdującego się w tej okolicy, jednego z najstarszych krakowskich kościołów – Najświętszego Salwatora.
Zorientowałem się, że chłopaki, którzy też sprzedawali papierosy, dla których byłem konkurencją, zaczęli coś podejrzewać. Zdecydowałem, że trzeba wiać.Podszedłem do kasy i zastanawiałem się gdzie jechać. Ktoś, stojący przede mną powiedział „Lwów”, więc kupiłem bilet do Lwowa.
W pociągu czułem się pewnie mając przy sobie polską metrykę. Znalazłem się we Lwowie późną nocą.Dworzec był wielki, napisy po rosyjsku.To pozytywnie na mnie wpłynęło, że jestem bliżej Rosjan. Usiadłem na ławce koło jakiejś kobiety a ona mnie pyta: „Słuchaj chłopcze, a może ty jesteś Żydek?” Brakowała mi tylko, żeby wskazała mnie niemieckiej policji.Wybiegłem ze stacji, wskoczyłem do stojącego w pobliżu na pętli tramwaju, położyłem się pod ławką i przespałem noc. Wcześnie rano wyszedłem z tramwaju i nie wiem co robić.
Przechadzając się koło dworca zobaczyłem chłopaków, którzy nosili bagaże ludziom wysiadającym z tramwajów. Zrozumiałem, że to jest sposób na zarobek. Podchodziłem, nieważne czy to był Niemiec czy Polak i pytałem mogę ponieść walizkę. Trwało to jakąś godzinę, gdy podeszli do mnie Ukraińcy i mówią: „Ty sukinsynu Polaku odejdź stąd, bo my ci co złego zrobimy”. Oni mieli na dworcu monopol na noszenie bagaży, a ja o tym nie wiedziałem. Usiadłem na ławce, taki udręczony: „Co ja teraz zrobię?
Przysiadł się do mnie młodszy chłopak, zaczęliśmy rozmawiać. Nie znałem ukraińskiego, tylko polski, ale jakoś się porozumieliśmy. Poprosiłem go: „Powiedz im, że będę oddawać część mojego zarobku, za to oni pozwolą mi pracować ” Przyszli do mnie: „Możemy cię przyjąć, ale pod warunkiem, że będziesz dla nas kraść.” Nie miałem wyjścia, więc się zgodziłem. „ Ale ja nie wiem jak kraść.” – powiedziałem. Odpowiedzieli, że mnie nauczą. Wzięli mnie do tramwaju podeszli do jakieś kobiety i ścisnęli ą z dwóch stron, a ja miałem włożyć rękę do jej kieszeni. Jeżeli mnie zauważy, to mam wyskoczyć z tramwaju.
Przyszedł wieczór, nie wiedziałem, gdzie będę spać, ale powiedziałem chłopakom, że mam babcię we Lwowie i idę do niej. Szedłem ulicą i zauważyłem częściowo zburzony dom.Trudno było się do niego dostać, ale udało mi się jakoś wdrapać na piętro i tam spędziłem noc. Był tam wodociąg – pamiętam, że obmyłem sobie twarz.
I tak zaczęła się moja złodziejska kariera. Wiedziałem, że nie wolno mi tego robić, bo jak mnie złapią, to koniec. Ale tak dobrze mi szło. Dali mi taką żyletkę z rączką – wiesz do czego służyła? Gdy do tramwaju weszła kobieta w futrze, to dwóch chłopaków ściskało ją z dwóch stron, a ja wycinałem jej na plecach kawałek futra. I wyskakiwałem z tramwaju.
Po tygodniu zdecydowałem, że nie chcę więcej kraść i oświadczyłem, że teraz będę nosić walizki. Zgodzili się i zaproponowali y żebym poszedł z nimi do getta popatrzeć jak Niemcy zabijają Żydów. Udało mi się jakoś z tego wykręcić.
Przez ten cały czas ani razu nie kąpałem się. W pobliżu była łaźnia, ale bałem się rozebrać, bo byłem obrzezany. Nadal spałem w gruzach, noce były coraz zimniejsze, Bałem się nadejścia zimy. Zaprzyjaźniłem się z tym młodszym chłopakiem – zapytałem go gdzie pracował i mieszkał w zimie? Odpowiedział, że u polskiej kobiety pasł krowy w Tarnopolu. Uznałem, że to jest dla mnie szansa, i zaproponowałem żeby razem pojechać do Tarnopola. On się zgodził.
Też nie miał rodziny?
Nie miał nikogo.Był sam, jak ja. Żeby kupić bilet trzeba było mieć specjalne pozwolenie – Passierschein. Postanowiliśmy pójść piechotą do małej stacji i tam próbować wskoczyć do pociągu. I znowu uratował mnie przypadek – czasami sam nie wierzę w to, co opowiadam.
To była mała stacyjka, kasa była we wnęce, jak chciało się porozmawiać z kasjerem, to trzeba było połową ciała wsunąć się do okienka. Stałem obok, gdy podeszła do mnie kobieta i poprosiła, żebym kupił jej dwa bilety do Tarnopola. Dała mi pieniądze i ten Passierschein. Gdy miałem już głowę w okienku wpadłem na pomysł – poprosiłem o bilety do Tarnopola i zapłaciłem swoimi pieniędzmi. Potem oddałem kobiecie pieniądze i Passierschein, powiedziałem, że z pozwoleniem na wyjazd jest coś nie w porządku, brakuje pieczątki i kasjer nie chciał sprzedać biletu. I tak zdobyłem dwa bilety do Tarnopola.
I pojechaliście do Tarnopola?
I pojechaliśmy do Tarnopola. Na miejscu poszliśmy do domu kobiety, u której kolega pasł krowę. Zapytałem czy możemy u niej pracować. Powiedziała: „Oczywiście. Ale ja tylko ciebie chcę, chłopcze. Ty jesteś Polakiem, a on to Ukrainiec.” Nie wiem co się potem z tym chłopakiem stało, jak sobie poradził.
Spałem sam w małym pokoiku. Rano dała mi krowę z postronkiem na szyi. Nie wiedziałem co robić, ale poszedłem na pastwisko.
Koło rzeźni było miejsca pokryte trawą, pasły tam się też inne krowy. Przez pierwsze trzy dni wszystko było dobrze. Potem zrobiłem głupstwo. Podeszła do mnie jakaś kobieta: „Słuchaj, chłopcze, bardzo mi się podobasz. Mam dwie krowy, dam ci lepsze jedzenie i lepsze spanie. Przyjdź do mnie.” Zgodziłem się. To był okropny błąd.
Wzięła mnie do siebie i kazała spać w przedpokoju. Pasłem krowy i woziłem mleko Niemcom. W niedzielę gospodyni zabrała mnie do kościoła. Nie miałem pojęcia jak tam się zachować, więc naśladowałem co robią inni. Podszedłem nawet do księdza i dostałem opłatek. Po kilku dniach rano obudził mnie mąż gospodyni i mówi: „Uciekaj stąd, weź swoje rzeczy i uciekaj! Nie powiedział, że wie, że jestem Żydem, ale domyśliłem się, że widocznie usłyszał, jak krzyczę przez sen po żydowsku. To był człowiek szlachetny – ostrzegł mnie i uciekłem.
Niedaleko uciekłem. Po drugiej stronie rzeźni był folwark – dom, dwie krowy, dwa konie, dwanaście mórg ziemi. Poszedłem tam, wszedłem do środka i powiedziałem gospodarzowi, że szukam pracy. Zapytał mnie: „Skąd jesteś?” Odpowiedziałem, że z Warszawy. „A dlaczego przyjechałeś do Tarnopola?” –zapytał. „Bo Niemcy łapią Polaków do Niemiec. A ja nie chcę tam jechać. Dlatego uciekłem i chcę pracować.” Popatrzył się na mnie i powiedział: „Dobrze, dam ci jedzenie i będziesz mógł u mnie pracować.”
Gdy to usłyszałem, wpadła mi do głowy genialna myśl.Powiedziałem, że mam dwa warunki: „Chcę mieć w niedzielę wolne żeby pójść do kościoła i chę mieć gołębnik.”
Bardzo lubiłem gołębie. Koło Wołówki w Warszawie, w sobotę na placu sprzedawali gołębie. Chodziłem tam i oglądałem ptaki. Raz kupiłem jednego i schowałem pod łóżkiem – ojciec znalazł go i mnie zbił.
Józef Saj, bo tak nazywał się właściciel folwarku, zgodził się na moje warunki. A to był taki sukinsyn, że on by mnie sam zabił na miejscu, gdyby wiedział, że jestem Żydem.
Oprócz gospodarza w domu mieszkał tam jeszcze jego ojciec i siostra Julcia. Miałem spać z Sajem w pokoju, ale zdawałem sobie sprawę czym mi to grozi, więc opowiedziałem historię, że pochodzę z biednej rodziny, że u nas jest brudno i szkoda dla mnie czystego łóżka. Jestem parobkiem i będę spał w stajni.
Gospodarz uczył mnie pracy w polu, pasłem krowy, czyściłem konie, wywoziłem i rozrzucałem nawóz. I tak zacząłem żyć w Tarnopolu.
Pewnego dnia przyszedł do mnie i mówi: „Tadzik, dowiedziałem się, że dzisiaj w nocy kończą z Żydami. Pójdziesz popatrzeć jak zabijają Żydów.” Jak on mi to powiedział, to nie miałem wyjścia i z uśmiechem powiedziałem: „Chętnie.”
Niedaleko mieszkała młodsza ode mnie Ukrainka. Nazywała się Darka. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Ale wiesz, dzisiaj to rozumiem, ja byłem parobkiem, a ona córką gospodarza. Zupełnie inny status. Myśmy się lubili platonicznie – ja wtedy pojęcia nie miałem o tych sprawach. Miałem wtedy szesnaście i pół, siedemnasty rok, ale fizycznie nie byłem rozwinięty. Myśmy się tylko całowali, pieścili. Wtedy nawet zdecydowałem, że jeśli Hitler wygra wojnę, to ja się z nią ożenię, zostanę gospodarzem w Ukrainie i założę ukraińską rodzinę.
Czy to już była zima, czy jeszcze jesień?
Późna jesień, nie pamiętam dokładnie. Rano wyszedłem z krowami na pastwisko. Były tam takie rowy melioracyjne – w jednym rowie zobaczyłem ciała młodego mężczyzny i kobiety splątane razem. Jeszcze żyli, ale byli nieprzytomni. Po jakimś czasie znaleźli ich Ukraińcy i zastrzelili na miejscu.
Przyszła do mnie Darka: „Słuchaj Tadziu, my się zbieramy na skraju ulicy bo Żydów będą pędzić od kościoła. Ukraińcy zgromadzili w miejscu gdzie dokładnie było widać jak Żydzi będą przechodzić. Staliśmy i czekaliśmy.
Zaczęli nadchodzić, byli coraz bliżej nas. Z obu stron otaczali ich Niemcy. Przed rzeźnią zatrzymali się, żeby dołączyli pracujący tam Żydzi. Oni wiedzieli, że po nich przyjdą, ale nie meli dokąd uciec.
Nie potrafię ci wytłumaczyć co wtedy czułem. Wydawało mi się, że jestem silny, ale gdy widziałem twarze tych ludzi, dzieci uczepione swoich matek. Nagle od grupy oderwał się jakiś chłopak i zaczął biec w naszym kierunku. Niemcy zaczęli strzelać – dostał jakieś 7-8 kul. Wtedy nie wytrzymałem i zacząłem pędzić w jego kierunku. Darka z matką krzyczały za mną: „Tadzik, gdzie ty lecisz, co ty robisz? Zabiją cię!” I to mnie uratowało. Zatrzymałem się zanim Niemcy przyszli sprawdzić czy chłopak jest martwy. Wróciłem na swoje miejsce, a Żydzi przeszli koło nas. Widziałem ich z odległości 5-6 metrów. To było straszne. Na mostku kilku Żydów rzuciło się do wody. Woda była płytka, wszystkich zastrzelono, a tłum popędzono dalej.
Julcia, siostra mojego gospodarza, o której mówiono, że jest wariatką, wyszła z domu i zaczęła krzyczeć po ukraińsku: „Jak to jest? Zabijają ludzi! A tu słońce świeci .” Brat złapał ją, wciągnął do kuchni i zamknął. Ta wariatka jedyna zareagowała normalnie. Tylko ona…
Po południu Niemcy wracali ze śpiewem. Młodzi ludzie. Cały świat na to patrzył i świeciło słońce.
Nazajutrz znów pasłem krowy i widziałem Ukraińca, który ciągnął płaczącą, 4-letnią żydowską dziewczynkę na policję. Widocznie udało jej się ukryć, a on ją znalazł. Chciałem potem tego gościa złapać, ale gdy weszli Rosjanie, to już go nie było. Zdążył uciec.
Następnego dnia rano, w stajni spotkałem żydowskiego chłopca. Miał może osiem lat. Usiadł i powiedział: „Ja już nie uciekam więcej.” W tej chwili wszedł gospodarz. Powiedział do mnie: „Tadzik, pilnuj go, ja zaraz wrócę.” Co mogłem zrobić? Nic nie mogłem zrobić. Wrócił z dwoma ukraińskimi policjantami – trzeba było wykopać grób – zastrzelili go i ja ten grób zasypałem.
A ja nadal żyłem. Trwało to jakoś mniej niż rok. Przyjaźniłem się z Darką, chodziłem co niedziela do kościoła. Miałem dwa gołębie, puszczałem je przed kościołem, one wracały same do domu. To mnie bardzo cieszyło, lubiłem też muzykę w kościele. I tak szły te dni.
Zaczęli zbliżać się Rosjanie się Mój gospodarz okropnie bał się Rosjan. Mówił: „Tadzik, jak przyjdą Rosjanie, to będziemy wyciągać Żydów z grobów zębami.” Pamiętam jego słowa.
Zbliżał się front – Niemcy zaczęli kopać okopy. Przyszli do naszego gospodarstwa i zażądali wozu, dwóch koni i woźnicy. Padło na mnie.
Zaprzęgnąłem konie i wzięli mnie wzięli do Tarnopola. Byli jeszcze inni woźnice. Spaliśmy w dzień, a w nocy woziliśmy na front żywność i inne rzeczy. Minął dzień, drugi, trzeci. Byli tam ze mną Ukraińcy i Polacy – mieszkaliśmy w jednym pomieszczeni i pilnował nas za drzwiami Niemiec.
Rano jeden Polak mówi do mnie: „Ty Żydzie, ty!” Widocznie w nocy znowu krzyczałem po żydowsku. Wystarczy żeby otworzył drzwi i wydał mnie Niemcowi. I koniec mojego życia.
I znów znalazłem wyjście – zacząłem go przeklinać: „Ty, w imię ojca, sukinsynie. Ja jestem Żydem? Ja! Chcesz, to ci pokażę kutasa!” I zacząłem zdejmować portki. On się zmieszał, podał mi rękę i już wszystko było w porządku. Czy można uwierzyć w coś takiego?
Po jakiś dwóch-trzech dniach Tarnopol został okrążony przez Rosjan. Słyszałem od Niemców, że oni chcą się w nocy przebić przez granicę, więc zdecydowałem, że też ucieknę w nocy. Wpadłem do jakiejś piwnicy i położyłem się spać. Rano wróciłem do Saja, mojego gospodarza – bez koni i wozu. Strasznie mnie skrzyczał. Ale co ja mogłem zrobić – Niemcy wzięli wóz i i konie.
Pewnego wieczoru wpadła do nas grupa Ruskich : „Prigatawić kwartiru dla komandira!” (Przygotować kwaterę dla dowódcy). Pierwszy raz zobaczyłem Ruskich. Inaczej ich sobie wyobrażałem. Te onuce, ten brud. Ale to byli moi wyzwoliciele. Gospodarz schował się w bunkrze, który wcześniej wykopaliśmy. W mieszkaniu został jego ojciec, Julcia i ja. Julcia gotowała Rosjanom jedzenie i byli zadowoleni.
Postanowiłem, że muszę tego Saja zabić. Za tego małego chłopaka. Muszę go pomścić. Poszedłem do radzieckiej policji, znalazłem tam Żyda, ale nie przyznałem się, że też jestem Żydem. Powiedziałem „Dnia tego i tego, Józef Saj zrobił to i to. Ale on nie może dowiedzieć się, skąd to wiecie. ” On powiedział: „Dobrze, w porządku.” Nazajutrz przyjechało dwóch Rosjan na koniach, chcieli zobaczyć Saja.Powiedzieli mu: „ Wtedy i wtedy zrobiłeś to i to”. Zaprzeczył „Bih me! (W imię Boga!) To jest nieprawda. Ja wam mogę dać świadka. Tadzika zawołam.” Powiedziałem: „To nieprawda, tego nie było ”. Oni na to: „My uże rozbierom.” I wzięli go ze sobą.
Zabrali Saja na NKWD, tak?
Chyba go zabili.
Ale nie wiesz?
Nie wiem. Zachorowałem – dostałem sraczki z krwią. Może to była reakcja organizmu na te wszystkie przeżycia. Nie wiedziałem jak sobie poradzić. Pewnego nią pomogłem jednej pani wyciągnąć wiaderko ze studni. Julcia to widziała i powiedziała: „To jest Żydówka, pani doktorowa Frydmanowa.” Jej mąż pracuje w rzeźni, jest weterynarzem, polska rodzina go uratowała.
A ona uratowała się w Polsce, czy z armią przyszła?
Ona w Polsce, z córeczką była ukryta w bunkrze u Polaka. Pomyślałem: „Pójdę do tego doktora, może mi pomoże?”. Poszedłem do rzeźni, – weterynarz był dobrodusznym człowiekiem, z brzuszkiem. Dał mi jakiś proszek, ale nadal byłem chory. Znowu poszedłem do niego, był sam w pokoju. Usiadłem naprzeciwko niego i powiedziałem: „Lekarstwo mi nie pomogło, ale ja jestem Żydem”. „To nie może być prawda.” – powiedział – „Idź stąd ty Ukraińcu!”.
„Jestem Żydem, jestem obrzezany, mogę pokazać – powiedziałem. Obejrzał mnie i zawołał: „Sonia! Chodź prędko! Tu jest żydowskie dziecko.” Ona objęła mnie i zaczęła całować. Zapytała co chcę zjeść i powiedziała, teraz będę ich dzieckiem. Nie pozwolili mi wyjść. Nie wiedziałem co robić. Zostałem sam na gospodarstwie, Józefa zabrali, został tylko stary ojciec i Julcia, a trzeba było uprawiać pole, karmić psa. Była też Darka w sąsiednim gospodarstwie. Próbowałem tłumaczyć, ale nic to mi nie pomogło. Zamknęli mnie.
Po dwóch dniach usłyszałem koło rzeźni krzyki – moi koledzy Ukraińcy, z Darką dowiedzieli się, że jestem w rzeźni i chcieli się ze mną zobaczyć. Weterynarz kazał mi do nich wyjść. Powiedziałem, że nie mogę, wstydzę się. Myśmy na Żydów gadali różne okropne rzeczy. Ale w końcu wyszedłem. Gdy byłem już blisko płotu, Darka mnie zobaczyła i krzyknęła „Tadzik, ty Żyd!” i splunęła na mnie. Odwróciłem się z twarzą pokrytą plwociną i i wróciłem do mieszkania.
Kiedy was repatriowali z Tarnopola?
Nas nie repatriowali – sam uciekłem, do Rzeszowa. W Rzeszowie byłem jakiś czas, czekałem aż Warszawa zostanie oswobodzona. Warszawę wyzwolono siedemnastego stycznia – następnego dnia już tam byłem.
Znalazłeś kogoś z rodziny?
Tak, siostrę.I pojechaliśmy do Łodzi. Poszedłem tam do gimnazjum. Przyjęli mnie i zacząłem się uczyć. Okazało się jednak, że w szkole sobie nie radzę – byłem znerwicowany, bałem się ludzi, pociłem przy odpowiedzi. Wtedy zdecydowałem, że razem z siostrą pojadę na Ziemie Odzyskane. Trafiliśmy do Wałbrzycha.Tam zarekwirowaliśmy niemiecki sklep i siostra się nim zajmowała.
Nie miałem co robić w sklepie, chciałem pożyć. Wziąłem sobie nauczyciela niemieckiego, gry na fortepianie i mandolinie. Do tego dziewczyny – oczywiście nie Żydówki, bo Żydówki były tabu. Obowiązywała norma – z Żydówką nie wolno się przespać, z Żydówką trzeba się ożenić.
Spotkałem się z bratem Abramem, który wrócił z Rosji.
Co spowodowało, że wyjechaliście z Polski?
Po pierwsze miałem w Palestynie siostrę, która wyjechała tam w 1938 roku z Ha-Szomer-Ha-Cair. Po drugie – zawsze chciałem bardzo żeby powstało państwo żydowskie, żeby Żyd miał gdzie uciekać. To był dla mnie bardzo ważny powód. Chciałem też móc walczyć o to państwo.
14 maja 1948 roku, w dniu powstania państwa żydowskiego, przyjechałem do Tel Awiwu, z bratem i siostrą.
Wracając jeszcze do okresu po wyzwoleniu. Czy udało ci się wrócić do równowagi psychicznej?
Dopiero w Izraelu odzyskałem spokój, ale to trwało lata. Nie próbowałem zwrócić się o pomoc do lekarzy. Nie miałem pojęcia, że mogę się leczyć. Radziłem sobie sam, ale nie do końca to się udało. Po przyjeździe do Izraela zgłosiłem się do wojska – pustynia, upał, robaki włażące pod koszulę – nie podobało mi się i uciekłem z wojska. Dostałem się Hajfy, chciałem zakraść się na jakiś statek i uciec.
Czyli nadal uciekałeś.
Nie udało mi się. Wróciłem do jednostki, nie zauważyli mojej nieobecności. I zostałem w kraju.
Czy decydując się na wyjazd do Izraela brałeś pod uwagę wydarzenia w Polsce?
W jakim sensie?
Na przykład pogrom kielecki,
Wiedziałem, ale ja się w Polsce nigdy nie bałem.
Czy na Ziemiach Odzyskanych byliście w jakiejś organizacji żydowskiej?
Należałem do klubu bokserskiego „Gwiazda”, uczyłem się boksu.
Czy po tym co przeżyłeś stałeś się człowiekiem religijnym? Powiedziałeś: „Słońce świeciło, działy się rzeczy straszne, nawet wariatka nie mogła tego zrozumieć.” Czy to, co się wydarzyło w czasie wojny wpłynęło jakoś na ciebie?
Oczywiście, próbowałem zrozumieć jak to się mogło stać, czytałem o tych sprawach. Byłem już wtedy zdecydowanym ateistą. Jeżeli Bóg istnieje, to ja go nienawidzę. Ale jego nie ma. Ne wierzę w żydowskiego Boga, który jest sprawiedliwym sędzią, który jest miłosierny. Nie ma we mnie wiary i jej nie potrzebuję.
Włączyłeś się teraz aktywnie w działalność Marszu Żywych. Co kilka miesięcy przyjeżdżasz z grupami do Polski, opowiadasz ludziom o tym, co się wydarzyło. Czy to ci daje satysfakcję?
Największą satysfakcję daje mi moją praca w Yad Vashem. Jestem członkiem komisji, która przyznaje tytuły Sprawiedliwego wśród Narodów Świata w Polsce, i w Niemczech. Sprawdzam świadectwa uratowanych, poznaję wspaniałych ludzi i to mi daje największą satysfakcję,
Mając 65 lat sprzedałem moje interesy i poświęciłem się tej działalności.To stało się moją obsesją – potrzebuję tej pracy.
Opowiadanie o moich losach jest dla mnie trudne, ale to część mojej misji. Przyjeżdżam do Dzieci Holocaustu z grupami i rozmawiamy o tym jak przeżyli wojnę.
Davidzie, bardzo ci dziękuję za tę rozmowę. Wszystkiego najlepszego i do zobaczenia.
Opracowanie redakcyjne: Anna Kołacińska-Gałązka
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl