Dziuna Estera Tattelbaum vel Tajtelbaum, urodzona w 1935 r.
Piszę o sobie po raz pierwszy
Na wstępie moich wspomnień podkreślić muszę, że piszę je po raz pierwszy, że przez wiele lat, nawet przed moimi najbliższymi, nie mogłam nic o swoich przeżyciach wojennych opowiedzieć, po prostu nie potrafiłam.
Pierwszy raz zaczęłam mówić o swoich przeżyciach, gdy w roku 1979 spotkałam się w Paryżu z moją ciocią (siostrą matki), która przeżyła Oświęcim.
Do dziś nie mogę zrozumieć, jak takie małe dziecko, jakim byłam wówczas, mogło tyle faktów i nazwisk zapamiętać. Oczywiście, w pamięci nie zachowały się wydarzenia całościowo ani daty.
Urodziłam się w Czortkowie (woj. tarnopolskie), byłam jedynaczką. Ojciec Salomon miał dwoje rodzeństwa:brata Jakuba, który przed samym wybuchem wojny ukończył studia medyczne w Wiedniu, oraz starszą siostrę, mieszkającą w sąsiednim Skalacie, która miała dwóch synów.
Matka moja Chana-Sura z domu Frydman pochodziła z Radomia, gdzie przed wojną mieszkało jej dwóch braci i siostra, z rodzinami oraz rodzicami.
Mieszkałam z rodzicami i dziadkami (rodzice ojca) w Czortkowie przy ul. Szewskiej 3, we własnym domu. Ojciec wraz z dziadkami prowadził duży sklep obuwniczy. Rok przed wybuchem wojny zmarła moja matka.
Po wkroczeniu we wrześniu 1939 roku wojsk sowieckich cała moja rodzina wyjechała do Kołomyi, gdzie nas nie znano, gdyż groziło nam wywiezienie na Sybir.Tam ojciec ożenił się powtórnie.
W Kołomyi zastało nas wkroczenie wojsk niemieckich i okupacja. W getcie zamknięto nas w lutym 1942 roku. W Kołomyi getto utworzono stosunkowo późno, gdyż według twierdzenia moich opiekunów początkowo Kołomyją zarządzało wojsko węgierskie.
Pamiętam z tego okresu, że kilkakrotnie zmienialiśmy mieszkanie, co związane było prawdopodobnie ze zmniejszaniem obszaru getta. Początkowo warunki bytowania w getcie były znośne. Potem było coraz gorzej, nękały nas głód, wszy, choroby, szczególnie tyfus.
W getcie kołomyjskim, podczas jednej z pierwszych akcji, zginęła moja babcia. Ojciec mój miał dobrą pracę, która go chroniła. Pracował w tzw. „szmatach”. Wszyscy członkowie mojej rodziny mieli przy sobie truciznę na wypadek, gdyby zabrali nas Niemcy. Ojciec miał również truciznę dla mnie. Wiedziałam o tym, chociaż nikt mi o tym nie mówił. Bałam się tego, gdyż bardzo chciałam żyć.
Pewnego dnia do naszego domu przyszedł żydowski policjant, który zabierał starych ludzi. Mój dziadek błyskawicznie zażył truciznę i upadł. Umarł na moich oczach. Nigdy tego widoku nie zapomnę.
Było coraz więcej akcji, coraz więcej ludzi zabijano i wywożono do obozów śmierci. Pewnego dnia Niemcy nakazali wszystkim mieszkańcom getta zgłosić się na plac. Ja, wraz z macochą, zostałam ukryta w schowku na strychu. Ojciec poszedł sam. Niemcy przeszukiwali domy. Do dziś słyszę ich krzyki i tupot buciorów. Jednak nas nie znaleźli. Ojciec również wrócił.
Po tych przejściach i strachu,jaki przeżyłam, być może, że również na skutek złego odżywiania, wypadły mi wszystkie włosy.
Ojciec usiłował wyprowadzić mnie z getta. Pamiętam, że raz czekaliśmy poza gettem na kogoś, kto miał mnie ukryć, jednak nikt nie przyszedł i wróciliśmy do getta z powrotem.
Wczesną wiosną 1943 roku zbliżał się czas likwidacji getta w Kołomyi. Ojciec mój zginął podczas kolejnej akcji. Moja macocha oddała mnie na przechowanie do państwa Śledzińskich. Wyprowadzono mnie przez podziemia apteki, która graniczyła ze stroną aryjską, a w której pracowała moja macocha. Macocha wraz ze swoją siostrą zamierzały uciekać przez Rumunię, nie wiem, co się z nimi stało.
Ukrywała mnie Helena Śledzińska (babcia) wraz ze swoim synem Leopoldem i synową Marią. Miałam fałszywe dokumenty, uchodziłam za nieślubną córkę pana Leopolda Śledzińskiego – Jadwigę Śledzińską.
Opiekunowie byli dla mnie dobrzy. Nauczyli mnie pisać i czytać, jak również modlitw i katechizmu. Kilkakrotnie przychodziły anonimowe listy, że ukrywają żydowskiego chłopca, gdyż nie miałam włosów i chodziłam w bereciku.
Pani Helena Śledzińska podejrzewała o to jednego z sąsiadów, do którego poszła i zrobiła mu awanturę. Była bardzo energiczną i przebojową osobą. Ponadto, celowo nie zmieniono mojego trybu życia; nadal bawiłam się w ogrodzie i wychodziłam na ulicę.
Pamiętam, że zarówno gdy byłam w getcie, jak również u moich opiekunów, zawsze głęboko wierzyłam, że to jest niemożliwe, bym zginęła. Wierzyłam, że będę żyć.
W 1945 roku po zakończeniu wojny, wyjechałam wraz z moimi opiekunami w ramach repatriacji do Warszawy. Oddano mnie do Centralnego Komitetu Żydów w Polsce, a stąd do Domu Dziecka w Zatrzebiu koło Falenicy. Państwo Śledzińscy nie kontaktowali się już ze mną, nad czym bardzo bolałam, lecz nie znałam ich adresu.
Po Zatrzebiu przebywałam w Domu Dziecka „Śródborowianka” w Śródborowie, Otwocku, wreszcie Krakowie. Ta wędrówka po domach dziecka związana była z kolejną likwidacją żydowskich domów dziecka, gdyż dzieci odnajdywały rodziców, rodziny, zostawały adoptowane, wyjeżdżały za granicę – nawet całe grupy dzieci wyjeżdżały nielegalnie do Izraela.
Bardzo boleśnie przeżywałam kolejne przenosiny.Będąc w Domu Dziecka w Krakowie, zdałam maturę, a następnie, mieszkając już w domu akademickim i utrzymując się ze stypendium, ukończyłam studia ekonomiczne.
Po ukończeniu studiów wyszłam za mąż i wyjechałam na Śląsk, gdzie cały czas pracowałam jako ekonomistka w zakładzie przemysłowym. Mam dwie wspaniałe córki, obie ukończyły wyższe studia, czworo wnucząt. W 1995 roku rozwiodłam się z mężem. Od 1992 roku jestem emerytką.
W końcu lat sześćdziesiątych udało mi się odnaleźć moich wojennych opiekunów. W 1990 roku Leopoldowi Śledzińskiemu wraz z nieżyjącą już matką, Instytut Yad Vashem przyznał medal Sprawiedliwy wśród Na rodów Świata. W 1994 roku, będąc na wycieczce w Izraelu, w Instytucie Yad Vashem, odnalazłam tabliczkę z ich nazwiskiem.
Z rodziny mojej matki z Radomia ocalała jedynie jej siostra, która przeżyła Oświęcim, a obecnie mieszka w Izraelu. O rodzinie mojego ojca, z wyjątkiem dziadków, którzy zginęli – nie wiem nic.
Utrudnieniem w ewentualnym odszukaniu mnie po wojnie mogło być nieznaczne przekręcenie mo jego nazwiska przez opiekunów lub przez Centralny Komitet Żydowski w Polsce, o czym dowiedziałam się dopiero 6 lat ternu, dzięki danym z archiwum akt zabużańskich.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl