Emanuel Elbinger, urodzony w 1931 r.
Dziwili się, że jeszcze żyjemy
Wspomnienie czyta Tomasz Kocuj
Urodziłem się w Krakowie. Do września 1942 r. mieszkałem wraz z rodzicami Bernardem i Rozalią Elbinger oraz siostrami Polą i Lusią w miejscowości Nowe Brzesko w woj. krakowskim.
Do wybuchu drugiej wojny światowej ukończyłem pierwszą klasę szkoły podstawowej. Dalszą naukę musiałem przerwać na skutek zarządzenia władz niemieckich o zakazie nauki dla dzieci żydowskich.
Szykany wobec Żydów rozpoczęły się zaraz po wkroczeniu Niemców. Pamiętam ścinanie bród, bicie i zmuszanie starszych ludzi do biegów. Rodzice posiadali sklep bławatny, który został z polecenia władz niemieckich zamknięty, a towary skonfiskowane i przewiezione do Miechowa, ówczesnej siedziby władzy powiatowej. Część towarów zdołali rodzice wcześniej ukryć u zaprzyjaźnionych rodzin polskich, i to było podstawą naszego utrzymania.
Około 1940 r. Żydzi od trzynastego roku życia zostali zmuszeni do noszenia białej opaski z niebieską gwiazdą Dawida. Z początkiem 1940 r. utworzono getto. Po groźbą kary śmierci zakazano Żydom korzystania z wszelkich środków komunikacji i wychodzenia poza obręb miasteczka. W tym czasie nastąpiły rewizje i rozstrzeliwania Żydów. Naszej rodzinie nakazano opuścić mieszkanie. Przeprowadzliśmy się do jednego małego pokoju, było nas pięć osób – rodzice, dwie siostry i ja.
Wysiedlenia i likwidacja ludności żydowskiej nastąpiły we wrześniu 1942 r. Przed spodziewanym wysiedleniem rodzina moja rozproszyła się po różnych znajomych Polakach. Przypuszczaliśmy, że wysiedlenie będzie częściowe i będzie można wrócić do domu. Niestety, była to ostateczna likwidacja skupiska żydowskiego.
Chłopom polskim polecono przygotować podwody konne, którymi wywieziono wszystkich ujętych Żydów. Zostali oni rozstrzelani, jak się później dowiedziałem, w okolicach Słomnik. Podczas rozstrzeliwania Żydów miejscowy rzezak zdołał pchnąć nożem SS-Owca, który jednak to przeżył. Podczas akcji wysiedleńczej niedołężnych rozstrzeliwano na miejscu (tak zginęła moja babka) i także te rodziny, które ukryły się na strychach i piwnicach, zostały rozstrzelane na miejscu.
Najmłodsza siostra Lusia, w wieku sześciu lat oddana na przechowanie do polskiej rodziny, została przez nich doprowadzona do punktu zbornego Żydów w dniu wysiedlenia – i podzieliła los wysiedlonych.
Akcja wysiedleńcza rozpoczęła się o świcie i w ciemnościach wielu Żydom udało się wyrwać z pierścienia okrążenia, który stanowili młodzi chłopcy z „Baudienstu” (służby budowlanej).
Przez kilka dni po okolicznych polach włóczyli się Żydzi, którym nikt nie chciał udzielić schronienia ani nakarmić. Zgłaszali się sami do policji lub zostali wychwyceni. Wszędzie wisiały zarządzenia, że za ukrycie lub pomoc Żydom grozi kara śmierci. Moi nieletni kuzyni, którzy po jakimś czasie zostali doprowadzeni na policję, zostali otruci na posterunku.
Ludność polska była bez przerwy pod naciskiem propagandy antyżydowskiej. Przypominam sobie plakaty, jakie były rozlepiane. Treść ich pamiętam do dziś (przeżyłem wstrząs jako dziecko). Cytuję: „Stań, przeczytaj, widzu miły, jak Cię Żydy osaczyły. Zamiast mięsa szczura sieka, brudnej wody da do mleka, a zaś ciasto z robakami wygniatane jest nogami”. Obok treści były rysunki: odrażający nieogolony z zakrzywionym nosem Żyd-masarz wkłada szczura trzymanego za ogon do maszynki mielącej mięso. Drugi rysunek przedstawiał mleczarza, jak dolewa z balii wodę do konwi z mlekiem.
Na skutek fatalnych warunków sanitarnych i głodu wybuchła w miasteczku wśród ludności żydowskiej epidemia tyfusu plamistego. Ukazały się afisze „Żyd – tyfus plamisty – unikaj Żydów”.
Przed akcją wysiedleńczą Ojciec ukrył się ze mną u znajomego chłopa o nazwisku Migas we wsi Stręgoborzyce. Zostaliśmy przyjęci za odpowiednią zapłatą i na krótki czas. Ukryci byliśmy w stodole pełnej nie wymłóconego zboża, gdzie był wykonany schowek. Dom i stodoła znajdowały się w oddaleniu od innych budynków na skraju wsi.
W tym samym czasie Mamusia z siostrą Polą były ukryte na plebanii w Nowym Brzesku. Plebanię musiały jednak opuścić, bowiem zauważył je przebywający tam wikary o nazwisku Molicki i przestrzegał proboszcza o niebezpieczeństwie dla plebanii.
Którejś nocy Mamusia z siostrą przybyły do naszego schowka w Stręgoborzycach. W miarę ubywania snopków zboża w stodole przenieśliśmy się za wiedzą gospodarza na poddasze nad komórką. Chłop żądał coraz wyższej zapłaty. Mamusia w przebraniu wiejskiej baby, opatulona w dużą chustę, wychodziła, aby odebrać ukryte towary i pieniądze na zapłatę dla chłopa.
Po jakimś czasie chłop nie dał nam nic do jedzenia i picia. Gdy ojciec upomniał się o jedzenie, został pobity. Usłyszeliśmy rozmowę chłopa z jego bratankiem Frankiem (planowano nas zabić i ukryć ciała).
Mamusia podczas wypadów po towary zdołała namówić biedną rodzinę, aby nas przyjęła. Umówiła się, że w razie wykrycia, powiemy, że przyszliśmy na ich poddasze bez ich wiedzy. Za przechowanie płaciliśmy materiałami bławatnymi.
Od Migasów do nowego miejsca ukrycia Mamusia z siostrą wyszły pod pretekstem przyniesienia kosztowności na dalszą zapłatę. Udały się na nowe miejsce ukrycia, tj. do rodziny Komendów; ja z Ojcem w nocy skrycie zeszliśmy z poddasza i udali na nowe miejsce.Dom Komendów położony był na innym krańcu tej samej wsi.W ten sposób uratowaliśmy się przed zamordowaniem.
Przebywaliśmy na poddaszu za stertą słomy i plew. Mamusia, a także ja przebrany za wiejską babę (miałem ścięte brwi) od czasu do czasu wychodziliśmy na przemian o świcie lub wieczorem, udając się do różnych znajomych, aby odebrać po parę metrów materiałów oddanych wcześniej na przechowanie. Tym płaciliśmy gospodarzom za ukrywanie nas. Wielokrotnie wychodziliśmy nadaremnie, gdyż ludzie nie chcieli nic oddać, tylko dziwili się, że jeszcze żyjemy.
Dramatyczną przygodę przeżyłem pewnego razu w Nowym Brzesku, gdy udałem się tam po odbiór towaru, jak zwykle przebrany za wiejską babę, otulony w dużą wiejską chustę. Zorientowałem się, że jestem śledzony przez chłopaka, z którym chodziłem przed wojną do pierwszej klasy. On przywołał innych chłopców i szli za mną. Usłyszałem, jak jeden z nich powiedział, że trzeba zobaczyć, do kogo wejdę. To mnie uratowało, bowiem oni śledząc mnie nie mogli równocześnie dać znać dorosłym o mnie.
Ja się nie odwracałem, udawałem, że nie słyszę ich rozmowy, oczywiście do nikogo nie wstąpiłem. Wyprowadziłem ich poza miasteczko w pole i zacząłem uciekać, ale mnie nie dogonili. Z wściekłości krzyczeli za mną: „ty Żydówo” i wydawali okrzyki „paf, paf” naśladując strzelanie. Byłem uratowany, ale równocześnie spalony. Nie mogłem więcej do Brzeska chodzić.
Chodziłem do innych znajomych, np. do nauczycielki w Wawrzeńczycach. Nauczycielka litowała się nade mną mówiąc:„Boże, dziecko, jak Ty wyglądasz!” Byłem blady i wygłodzony- ale chleba mi nie dała, o który prosiłem.
Mamusia, jak zwykle w przebraniu, opowiadała, jak cudem uszła z życiem, udając się do rodziny Filipowskich, którzy mieszkali przy błoniach w Nowym Brzesku (byli nauczycielami). Rodzice oddali im na przechowanie swoją biżuterię. Najpierw usłyszała od nich, że zakonnicy chodzą i głoszą, żeby Żydom nic nie oddawać i nie pomagać, bo zamordowali Chrystusa.
Mamusia zorientowała się, że kazali swojemu dziecku dać znać o jej pobycie u nich znajomemu ze Straży Pożarnej, który współpracował z policją. Było to wieczorem. Mamusia szybko wróciła. Nie uzyskała żadnych środków do życia.
Czas płynął. Kolejne zimy spowodowały, że ja miałem przemrożone nogi. Nie mieliśmy żadnej pościeli, spaliśmy cały rok w ubraniach, wszy nas gryzły i niedojadaliśmy.
Gospodarze, u których przebywaliśmy, byli porządnymi, ale biednymi ludźmi. Mamusia ciągle wychodziła, aby zdobyć jedzenie. Parę razy pomógł jej przypadkowo spotkany chłop, który okazał się rolnikiem żydowskim o nazwisku Griinberg z pobliskich Wawrzeńczyc, gdzie ukrywał się wraz z dzieckiem. Pracował u znajomych chłopów w polu i za to otrzymywał pożywienie.
W połowie grudnia 1944 r. Mamusia poszła po żywność dla nas do chłopa, u którego ulokował się Griinberg i nie wróciła. W rozpaczy, mimo że miałem trudności z chodzeniem wskutek przemrożenia nóg, wyszedłem o zmierzchu, aby się dowiedzieć, co zaszło. Dotarłem do chłopa, który kazał mi natychmiast uciekać. Powiedział mi, że Mamusię zabrali partyzanci, a jeszcze wcześniej uprowadzili Griinberga z jego dziesięcioletnim synem. W tej okolicy działali tzw. „Jędrusie” (tak ich nazywano).
Ja wracałem skrycie między badylami tytoniu. Słyszałem strzały, miałem wrażenie, że w moim kierunku. Wróciłem w nocy do swojej kryjówki. Ojciec, jak mógł, tak nas pocieszał. Brak Mamy spowodował całkowity zanik chęci do życia. Prócz płaczu i żalu nic nie mogłem zrobić. Działo się to wszystko na miesiąc przed wyzwoleniem, które nastąpiło w styczniu 1945 r.
Po wojnie okazało się, że przeżył w obozie brat zamordowanego Griinberga. W jakiś sposób dowiedział się, gdzie został pochowany jego brat z synem – ekshumował ich. Ja nie znam miejsca, gdzie Mamusia została zamordowana przez pseudopartyzantów, odważnych wobec bezbronnych kobiet i dzieci. Ukrywających się Żydów wymordowano wielu.
W parę dni po ucieczce Niemców i wejściu Armii Radzieckiej udaliśmy się skrycie do Nowego Brzeska, wrócili tam również inni nielicznie uratowani Żydzi. Jedyna pełna rodzina, która wróciła, to Piórowie, uratowani bezinteresownie przez chłopów – Świadków Jehowy.
Niestety również po wypędzeniu Niemców miały miejsca mordy Żydów przez bandy podziemia. Zastrzelono wielu Żydów w Słomnikach. Również w Nowym Brzesku miał miejsce napad na dom, w którym mieszkali uratowani Piórowie. Bandyci włamali się do sieni, z której prowadziły drzwi na lewo i prawo, wyłamali drzwi na lewo i postrzelili kilku Polaków. Nastąpiła pomyłka, tak się zresztą potem usprawiedliwiali w Sądzie – bowiem do Piórów drzwi prowadziły na prawo.
Byliśmy wyczerpani, chorzy i dalej zagrożeni. Ojciec pojechał do Krakowa, gdzie powstał już Wojewódzki Komitet Żydowski. Tam załatwił przyjęcie nas do Domu Dziecka, który początkowo mieścił się przy ulicy Długiej 38. Złożyliśmy zeznania przed Komisją Historyczną – w jaki sposób przeżyliśmy wojnę. Ojciec, jak się okazało po zbadaniu, był chory na gruźlicę płuc. Leczył się korzystając z pomocy Komitetu Żydowskiego.
Siostra i ja, który miałem trudności z chodzeniem, zostaliśmy skierowani do utworzonego w Zakopanem prewentorium dla niezupełnie zdrowych dzieci. Dom Dziecka mieścił się w willi „Leśny Gród” przy ulicy Chramcówki w Zakopanem. Dom był przez całą dobę chroniony przez uzbrojonych strażników żydowskich.
Również w Rabce został założony Dom Dziecka, który miał charakter sanatorium dla dzieci zagrożonych gruźlicą. Po jakimś czasie dzieci z Rabki przybyły do nas do Zakopanego. Dom w Rabce zlikwidowano po zbrojnym napadzie na niego. Dzieci opowiadały nam przebieg napadu i walkę o dom, którego bronili strażnicy żydowscy. Domu Dziecka banda nie zdobyła, napad miał miejsce w porze nocnej.
Dom Dziecka w Zakopanem utrzymywany był przez Joint. Opiekę i wyżywienie mieliśmy bardzo dobre. Tam również uzupełniano z nami naukę szkoły podstawowej i zorganizowano egzaminy eksternistyczne. W ten sposób zdobyłem świadectwo ukończenia piątej klasy.
Na skutek ciągłego zagrożenia Dom Dziecka w Zakopanem został zlikwidowany z końcem 1945 r., a dzieci w większości zostały wywiezione za granicę – do Francji i ówczesnej Palestyny.
Ja z siostrą wróciliśmy do Domu Dziecka w Krakowie, który znajdował się przy ulicy Augustiańskiej-bocznej 1. W dalszym ciągu mieliśmy dobre warunki bytowe. Do Domu Dziecka przybyło wiele dzieci, które wróciły po wojnie ze Związku Radzieckiego.
Uczęszczałem do Szkoły Żydowskiej usytuowanej przy ulicy Estery 6 z prawami szkoły państwowej. Każdego roku szkolnego przerabialiśmy program dwóch lat, aby nadrobić zaległości wojenne. Uczęszczałem na kursy radiotechniczne organizowane przez organizację ORT – zdobyłem uprawnienia czeladnicze.
ORT – Organizacja Rozwoju Twórczości Towarzystwa Szerzenia Pracy Zawodowej; działała w okresie międzywojennym, w czasie wojny (np. w getcie warszawskim) i po wojnie jako jedna z agend Komitetu Żydowskiego finansując przede wszystkim szkoły i kursy zawodowe.
W 1947 r. rozpocząłem pracę w Spółdzielni Radiotechnicznej, ucząc się równocześnie w liceum ogólnokształcącym dla pracujących. Po zdaniu matury przerwałem pracę – zostałem przyjęty na
studia na Wydziale Elektrycznym Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Studia ukończyłem w 1954 r. zdobywając dyplom inżyniera elektryka. W okresie studiów mieszkałem w bursie żydowskiej.
Po studiach pracowałem łącznie na różnych stanowiskach trzydzieści trzy lata. W 1969 r. zostałem na jakiś czas usunięty z pracy w okresie nagonki antysyjonistycznej. Obecnie jestem emerytem.
Kraków, 24 listopada 1992 r.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl