Eugenia Magdziarz, urodzona w 1926 r.
Zgłosiłam się „na roboty” do Niemiec
Filmowe wspomnienie Eugenii Magdziarz jest dostępne na stronie USC Shoah Foundation, kliknij żeby zobaczyć.
Urodziłam się na wsi Dobromierz należącej do gminy żydowskiej w Przedborzu. W tej wsi mieszkali rodzice mojej matki Michał i Rajzla Koplewicz.
Moje nazwisko rodowe to Weinstein, do którego wróciłam w latach sześćdziesiątych. Ojciec mój miał na imię Zelik, a matka Cyrla.
W 1928 r. moi rodzice wrócili do swojego rodzinnego miasta Łodzi, gdzie mieszkaliśmy do grudnia 1939 r. Miałam czterech braci i dwie siostry. Najstarszy brat Szymek i siostra Małgosia zostali w getcie w Łodzi. Od tego czasu już ich nie widziałam. Najstarsza siostra Lola była już mężatką i razem ze swoim mężem uciekli na wschód do Lwowa. Rodzice moi wraz z czwórką najmłodszych dzieci ulokowali się u dziadków we wsi Dobromierz. Do dziadków przyjechali jeszcze brat i siostra mojej mamy z rodzinami.
W 1941 r. umierają na tyfus plamisty moi dwaj bracia Heniek i Idek. Do naszej wsi na początku 1940 r. przywożą wysiedleńców z Włocławka i Poznania, Żydów i Polaków. Wśród nich było dużo młodzieży. Jeszcze wtedy przyjaźniliśmy się wszyscy. Moja babcia cieszyła się dużym szacunkiem mieszkańców wsi.
Dowiedziałam się od moich kolegów o masowych wywozach Żydów do obozów śmierci. Rozmawiałam z rodzicami o ukryciu się. Miałam zapewnienie od moich przyjaciół, że dostaniemy papiery „aryjskie”. Rodzice nie chcieli o tym słyszeć. Mama powiedziała, że nie zostawi swoich rodziców. Żyliśmy ze sprzedaży rzeczy, które udało nam się wywieźć z Łodzi. Ja pracowałam trochę w ogrodnictwie i przy żniwach.
W 1941 r. we wrześniu powróciła moja siostra ze Lwowa. Od września 1942 r. ukrywała się u rodziny Wasielów, młynarzy, koło Miechowa. Ostatni raz miałam z nią kontakt w grudniu 1942 r. Szukałam jej zaraz po wojnie. Dzieci tych Wasielów powiedziały mi, że Lodzia od nich wyjechała. Małżeństwo Wasielów nie przeżyło wojny.
W maju 1942 r. zostaliśmy zawiadomieni o deportacji do Włoszczowy, a potem do obozu. Chłopcy uciekli do lasu, ale tam zostali pobici, okradzeni i poniżeni przez bandy. Wrócili do wsi.
We wrześniu 1942 r.zostaliśmy ponownie zawiadomieni o likwidacji Żydów naszego powiatu. Jeszcze wtedy błagałam rodziców, abyśmy razem wyjechali na roboty do Niemiec. Rodzice moi mieli tzw. dobry wygląd i dobrze mówili po polsku. Byli młodzi. Do mojego ojca przychodzili gospodarze z odległych wsi z propozycją ukrycia, ale bezskutecznie. Ojciec nie chciał nikogo narażać.
Na początku września 1942 r. zostaliśmy wygnani ze wsi. Całą kolumną szliśmy na piechotę dziewiętnaście kilometrów do Włoszczowy. Dla ludzi starych i chorych wójt Ceceta przydzielił podwody. Był to ludzki odruch z jego strony. Obiecałam moim kolegom, że na pewno się urwę w ostatniej chwili z tej kolumny i przyjadę do ich rodziny do Częstochowy.
Moi koledzy to byli dwaj bracia Bolek i Zygmunt Chmura. Obaj należeli do Batalionów Chłopskich. Ich matka przyjęła nas bardzo życzliwie. Mieszkali w Częstochowie-Rakowie przy ulicy Limanowskiego 28. Cała ich rodzina chciała, abyśmy zostały w Częstochowie.
Po jednym dniu pobytu uznałam, że to jest niemożliwe. Za dużo było znajomych przy pierwszym wyjściu na ulicę. Do Częstochowy zabrałam moją kuzynkę Emmę Koplewicz (obecnie mieszka w Buenos Aires). Bolek przyniósł dwa egzemplarze metryk z parafii Św. Józefa w Częstochowie. Ja wypełniłam formularz Emmy na nazwisko Rojska Stanisława, a ona mój. Odtąd nazywałam się Nowak Eugenia.
Zniszczyłyśmy trochę nasze metryki i na drugi dzień zgłosiłyśmy się do Arbeitsamtu w Częstochowie. Ja stanęłam pierwsza, za mną Emma. Dzieliło nas jakieś dwadzieścia osób. Zostałyśmy przyjęte i skierowane do obozu przejściowego. Bolek mnie prosił, aby po przyjeździe do Niemiec zniszczyć metryki wtedy, gdy Niemcy dadzą nam swoje arbeitskarty. Tak też zrobiłyśmy.
17 września 1942 r. byłyśmy już we Wrocławiu w obozie przejściowym na Różance. Komendant obozu wybrał z transportu dwadzieścia dziewcząt i wygłosił do nas przemówienie tego typu:„Zostałyście wyróżnione i będziecie pracować jako pomoce domowe w najlepszych niemieckich domach”.
Emma została wybrana przez żonę doktora Oranta Oberschtateamwalta z Wrocławia. Ja przez jej matkę panią Srokę. Nazwałam moją chlebodawczynię starą hitlerowską wiedźmą. Obraz Hitlera wisiał w sypialni nad jej łóżkiem. Znienawidziłam ją od pierwszej chwili. Chciałam od niej uciec, znalazłam okazję, ale mi się nie udało.
Trafiłam więc do więzienia we Wrocławiu przy ulicy Krupniczej.Po miesiącu zwolniono mnie jednak. Siedziałam w celi Polek. Byłam tam najmłodsza i bardzo lubiana. Strażnik, który mnie wypuścił, bardzo się zdziwił, gdy ja, zamiast się cieszyć, płakałam z powodu mojego zwolnienia. W więzieniu moje współtowarzyszki nawet się nie domyślały, kim jestem. Modliłam się z nimi bardzo gorliwie i ładnie śpiewałam wszystkie pieśni religijne.
Dostałam nową pracę u państwa Zeilerów przy obecnej ulicy Kujawskiej. Moja szefowa była tancerką, a szef kupcem. Mieli czworo dzieci w wieku szkolnym. Mieszkanie ich zastałam strasznie brudne i zaniedbane, zapluskwione. Po miesiącu wszystko w tym domu błyszczało.
Po mojego szefa przyszło gestapo, został aresztowany. Ja się zlękłam i uciekłam od nich. Chciałam przedostać się do Szwajcarii. Niestety w Halle mnie aresztowano jako zbiegłą z Wrocławia. Trafiłam do więzienia w Halle an die Salle. Tam poznałam Stefę i jej matkę. Były właścicielkami fabryki fajansów. We Wrocławiu wydała je jedna prostytutka z ich miasta, która je poznała. Nie przyznawały się do żydowskiego pochodzenia. Stefa była ze mną w jednej celi, ja każdej nocy starałam się leżeć przy niej na podłodze i podtrzymywać ją na duchu. Już ich nie bili, po pewnym czasie wywieziono je do obozu w Spergau.
Po dwóch tygodniach ja też trafiłam do Spergau. Stefa była już więźniarką funkcyjną. Umieściła mnie w sztubie z jej matką. Dałam Stefie adres do mojej przyjaciółki we Wrocławiu. W kwietniu 1944
r. zostałam ponownie przywieziona do Wrocławia. Gestapo mnie przywitało jako starą recydywistkę. Powiedzieli, że jestem wariatką. Dostałam skierowanie do pracy w szpitalu Behtesta we Wrocławiu jako salowa. Przełożona diakonisa siostra Klara bardzo mnie polubiła. Byłam jedyną „Polką” w tym szpitalu.
Moja kuzynka Emma wylądowała w Oświęcimiu Brzezince na pół roku. Coś tam odpyskowała swojej pani. Od Stefy dostałam wiadomość. Były z matką na wolności i pracowały w Halle. We Wrocławiu była nas grupa około dwudziestu osób młodzieży żydowskiej. Odnaleźliśmy się cudem. Wiedzieliśmy, że to niedobrze, ale lgnęliśmy do siebie. Spotykaliśmy się w wolne od pracy dni..
Oblężenie spędziłam we Wrocławiu, pracowałam przy budowie barykad, lotniska i wyrzucaniu mebli z domów.
Po wyzwoleniu zaczęłam chorować. W czerwcu wyszłam za mąż. Mąż zmarł w listopadzie 1983 r. na serce. Moje córki wyjechały z kraju. Starsza Celina w 1968 r. Mieszka w USA. Młodsza Danuta w 1977 r. Mieszka w Wiedniu. Jestem znowu sama.
W 1946 r. zrobiłam kurs szkoły podstawowej. W 1947 r. studia przygotowawcze na wyższe uczelnie. W 1949 r. wstąpiłam na Uniwersytet Wrocławski na studia polonistyczne. W 1951 r. poprosiłam o urlop dziekański. Bardzo chorowałam po drugim porodzie. Odnowiły się stare choroby.
Pracę zawodową rozpoczęłam w 1950 r. Pracowałam trzydzieści pięć lat. Równocześnie w latach 1960- 1963 ukończyłam szkołę położnych. Był mi potrzebny konkretny zawód, bo chciałam wyjechać za granicę. Niestety z powodu mojego męża nie doszło do tego. On był Polakiem – patriotą.
Jestem w kontakcie z moją dalszą rodziną, która przeżyła w Związku Radzieckim i moimi przyjaciółmi z Łodzi. Jeżdżę po świecie, jak tylko mam okazję i możliwości. To by było tyle w bardzo wielkim skrócie. W swoim czasie zaczęłam pisać pamiętnik. To było w 1968 r. Ten okres przeżyłam jako nową okupację. Może kiedyś, jeżeli dożyję, to dokończę ten pamiętnik.
Wrocław, 16 listopada 1992 r.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl