Hanna Raicher, urodzona w 1940 r.
W ostatniej chwili nadeszła pomoc
Urodziłam się w Warszawie. Matka Chaja z domu Bromberg, najmłodsza z dziesięciorga rodzeństwa miała wówczas trzydzieści pięć lat i pracowała w polsko-amerykańskiej instytucji filantropijnej Joint-Cekabe zajmującej się produktywizacją ludności żydowskiej (skończyła Wydział Ogrodniczy Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego).
Ojciec Artur Raicher był lekarzem medycyny (uprzednio weterynarii) i pracował w szpitalu dla ubogich kobiet (szpital im. św. Zofii).
Od 1941 r. matka przebywała ze mną w warszawskim getcie, gdzie prowadziła kursy rolnicze pod egidą Towarzystwa Szerzenia Pracy Zawodowej „Ort” (Organizacja Rozwoju Twórczości). W 1942 r. po ucieczce z getta cała rodzina ukrywała się po
„aryjskiej” stronie miasta, posługując się fałszywymi dokumentami.
W sierpniu 1943 r. po „wizycie” szantażystów, którzy odebrali nie tylko wszystkie środki materialne, ale też przestraszyli dotychczasowych gospodarzy, musieliśmy opuścić mieszkanie. Rodzice, zdani na niechybną śmierć z rąk okupanta, pozbawieni pozostałej rodziny, która już zginęła w getcie, postanowili sami zakończyć życie. Matka ze mną w nurtach Wisły, a ojciec, ponieważ za dobrze pływał, pod kołami pociągu.
Szczegóły tego dramatu są opisane w książce Władysława Smólskiego – Zaklęte lata (Pax 1964 r.) w rozdziale pt. Miłosierdzie. W. Smólski plastycznie opisał – ze słów działaczki akcji „Żegota” Janiny Buchholtz – jak stary piaskarz wyłowił najpierw dziecko, a potem wraz z dwoma rosłymi synami z największym trudem wydobył na brzeg tonącą kobietę, która „nie chwyciła zbawczego wiosła, ale je odepchnęła i zanurzyła głowę w wodę”;jak na słowa: „Po co nas wyratowaliście? My jesteśmy Żydówki …”, odparł, że go to nie obchodzi, bo obowiązkiem wodniaka jest przyjść z pomocą tonącemu; jak następnie zabrał panią Raicherową i jej trzyletnią córeczkę do swego domku tuż nad wodą, gdzie zajęły się nim jego żona i matka, nakarmiły, napoiły i wsadziły do łóżka pod ciepią pierzynę. Rodzina warszawskiego piaskarza przywróciła matce dziewczynki wolę życia i wiarę w ludzi (Zaklęte lata, s. 123-128).
Matka i ja zostałyśmy uratowane przez przypadkowych robotników rzecznych, tzw. piaskarzy płynących na łódce. Nie wiadomo nic o okolicznościach śmierci ojca i nie ma jego mogiły. Dalszą część okupacji przeżyłyśmy początkowo dzięki pomocy akcji „Żegota” i ludzi z nią związanych.
To za ich pośrednictwem matka znalazła zatrudnienie jako „karmicielka wszy” w Instytucie Higieny. Praca ta pozwoliła przetrwać nam do końca okupacji pod nowym nazwiskiem. Matka moja dzięki ludzkiej pomocy z powrotem uwierzyła w ludzi i w siebie. Po wojnie była znowu bardzo aktywna zawodowo, a po przejściu na emeryturę w 1970 r.z pasją zajęła się popularyzacją wiedzy biologicznej.
Ja zrealizowałam swój życiowy plan, aby zostać lekarzem. Skończyłam studia medyczne w 1963 r. W tymże roku urodziłam pierwszego syna, a po pięciu latach drugiego. W 1972 r. gdy jako lekarz rejonowy leczyłam matkę pisarza Władysława Smólskiego, otrzymałam od Niego w podarunku tę mało znaną książkę. Ani pisarz (związany w okresie okupacji z akcją „Żegota”), ani ja nie wiedzieliśmy wówczas, że jestem tą właśnie małą dziewczynką, którą matka w ostatecznej desperacji rzuciła z mostu Poniatowskiego skacząc w ślad za nią.
Do tej pory w ogóle nie byłam świadoma tych zdarzeń. Matka przedtem ukrywała to przede mną. Starała się mnie wychować w poczuciu ufności do ludzi. Chciała, bym była aktywna w każdym działaniu, potrafiła cieszyć się życiem i to jej się chyba udało.
Warszawa, listopad 1992 r.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl