Henryk Hajwentreger, urodzony w 1937 r.? (1)
Na przechowanie do polskiej rodziny
[Publikujemy dwa wspomnienia Henryka Hajwentregera. Drugie można przeczytać wybierając „Henryk Hajwentreger (2)” w zakładce „wyszukaj wspomnienie”]
Wspomnienie czyta Sławomir Holland
Z tego co pamiętam, urodziłem się w Warszawie, daty nie znam, ustalono ją na podstawie postanowienia Sądu.
Urodziłem się na ulicy Ceglanej w Warszawie, mieszkałem na Dzielnej z Rodzicami.
Moi Dziadkowie mieszkali na Pańskiej, a w Jeziornej koło Warszawy mieli własny dom i ziemię. Ojciec mój Mojżesz Hajwentreger był kantorem w Synagodze. Matka Bronisława z domu Singer zajmowała się domem. Mieli troje dzieci: Lucynę, Sylwestra i mnie Henryka.
Wszyscy znaleźliśmy się w getcie warszawskim. Moja matka zaczęła pracę w szopach, gdzie szyto mundury dla niemieckiego wojska, miała więc „ausweiss” upoważniający do przechodzenia na polską stronę; wkrótce mieli też rozpocząć tam pracę moja siostra i brat.
Tuż przed spaleniem Getta Warszawskiego moja mama przeniosła mnie przez „wachę” i oddała na przechowanie do polskiej rodziny Aleksandrowiczów mieszkających na terenie Królikarni przy ul. Puławskiej (w przybudówce gospodarczej).
Podczas wysiedlenia wszystkich mieszkańców z Warszawy w 1944 r. pp. Aleksandrowiczowie zamknęli mnie na kłódkę w piwnicy i kazali czekać, aż usłyszę rosyjską mowę (pojęcia nie miałem, jak to poznać): wtedy miałem zacząć krzyczeć, że jestem zamknięty.
Zostawili mi zapas chleba, który w woreczku wieszałem na ścianie, aby mi go szczury nie zjadły; wtedy zorientowałem się, że szczury i tak dostały się po ścianie do niego i zjadły mi resztkę. Miałem jedynie trzy butelki soku malinowego, ale nie czułem głodu, wyłącznie pragnienie. W suchych ustach tworzyły się białe kawałeczki wydzielin. I tak bym tam zmarł.
Nagle jakiś uciekający człowiek wdarł się do mojej piwnicy przez wycięcie nad drzwiami a sufitem, przeczekał gonitwę, ja zaś skryty pod kocami w balii, w której żyłem, pozostałem niezauważony, aż przybysz opuścił piwnicę tą samą drogą. Fakt ten spowodował, że spróbowałem wyjść z piwnicy w ten sam sposób.
I tak, kierowany głodem, pogryziony przez szczury, chodziłem po otwartych opustoszałych mieszkaniach i tam w czajnikach znajdowałem resztki wody, w garnkach zgniłe ugotowane kartofle, dzięki czemu
przetrwałem. Usłyszałem wtedy kroki podkutych butów, przestraszony skryłem się pod kupę porzuconej pościeli i ubrań za drzwiami, gdzie była też wyżymaczka, wszystko to naciągnąłem na siebie i przeczekałem penetrowanie mieszkania przez Niemców w mundurach ze swastykami na ramionach. Jeden z nich kopnął tę kupę ubrań pod którą się skryłem, i… wyszli. Znów uratowany przeczekałem, zanim poszedłem dalej po pustym domu.
Chodzenie sprawiało mi ból, ponieważ w czasie długiego pobytu u Aleksandrowiczów, kiedy wychodzili z domu (Józef pracował w piekarni), zamykano mnie w wyrżniętej do pół ścianki szufladzie: nigdy nie wolno mi było stanąć, abym nie był widziany przez okno, sprzątałem więc mieszkanie również na klęczkach, spałem pod łóżkiem.
Na koniec zamknięto mnie w wilgotnej piwnicy, i tam zapadłem na ciężką chorobę stawów, która uniemożliwiła mi chodzenie, a nawet trzymanie czegokolwiek w rękach. W czasie penetracji domu znaleźli mnie chodzącego na czworakach polscy robotnicy, którzy przyjeżdżali na roboty polowe do Królikarni. Jeden z nich po kilku dniach zdecydował się wywieźć mnie do Rembertowa ciężarówką z robotnikami. Końcówkę podróży dobrze pamiętam: przez „wachę” w worku na rowerze.
Po krótkim pobycie tam, gdzie mnie odwszyli i pożywili, do sąsiadującej z nimi szkoły wprowadzili się Niemcy. Zdecydowali się więc przywieźć mnie z powrotem na Puławską. Z koszykiem z chlebem i książeczką do nabożeństwa miałem iść prosto do Czerwonego Krzyża. Tak więc zaszedłem do Pyr, gdzie spotkałem panią, która skryła mnie pod stołem i pokazała mnie swojej córce, leżącej z innymi chorymi na ziemi.Tam też przeżyłem moment grozy, kiedy na wieść o wyzwoleniu wszyscy wylegli na ulicę, a samolot radziecki lotem koszącym z broni pokładowej powystrzelał wszystko, co się ruszało.
Po wyzwoleniu przewieziono mnie do Domu Dziecka w Kościelisku, gdzie dwie córki pani z Pyr pracowały jako wychowawczynie. Jedna z nich rozpoznała mnie i przywiozła do Warszawy, gdzie zostałem zaadoptowany przez ludzi, którzy zastąpili mi Rodziców. Dali mi dom, wykształcenie i dzięki nim odeszła w przeszłość moja gehenna wojenna.
Rodzice z rodzeństwem, bliższa i dalsza rodzina, wszyscy prawdopodobnie zginęli w Getcie Warszawskim. Wszelkie dotychczasowe poszukiwania nie dały rezultatu.
Warszawa, styczeń 1993 r.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl