Janina Dudek , urodzona w 1942 r.
Strach we mnie pozostał
Urodziłam się podczas wojny, 8 sierpnia 1942 r. we wsi Piaseczno koło Radomia. Ojciec – Walenty Jesionek był Polakiem, matka – Genowefa Kaminer – Żydówką.
Nic o niej nie wiem, wydaje mi się, że ojciec wspominał, że pochodziła z Pińska. Ojciec był najmłodszym dzieckiem, zabrakło dla niego miejsca w rodzinnym gospodarstwie, więc wybrał się na wschód w poszukiwaniu pracy.
W Pińsku poznał moją matkę i zabrał do swojej wsi. Rodzice zamieszkali w domu starszego brata ojca – Stanisława. W 1940 roku przyszła na świat moja siostra Irena. Potem matka ze względów bezpieczeństwa zmieniła nazwisko na Kamińska, na moim świadectwie chrztu widnieje już jej nowe nazwisko.
Mama nie ukrywała się, udawała Polkę, ale wszyscy mieszkańcy wsi wiedzieli, że jest Żydówką. W lutym 1943 r. jeden z miejscowych, Franciszek Gregorczyk, doniósł o niej Niemcom.
Żandarmi wpadli do domu stryja Stanisława i zabrali wszystkich, którzy wtedy tam się znajdowali: moich rodziców, stryja i jego 20-letnią córkę Mariannę.
Popędzono ich na środek wsi, gdzie czekała furmanka z kilkoma innymi aresztantami. Dołączono do nich stryja z córką, a moich rodziców ustawiono pod ścianą. Wtedy ojciec rzucił się na żandarmów. Powstało zamieszanie, ojciec zaczął uciekać w jedną stronę, matka w drugą.
Niemcy strzelali za nimi, mama zginęła na miejscu, ojcu udało się dobiec do stawu. Na brzegu zrzucił z siebie ciężkie palto (żołnierze z daleka wzięli je za jego ciało), przepłynął staw i zaszył się w lesie.
Po zmroku udało mu się dotrzeć do sąsiedniej wsi Marcelów. Był przemarznięty do szpiku kości, cały pokryty lodem. Przez dłuższy czas ukrywał się tam w stodole, dochodząc do zdrowia po lodowatej kąpieli. Pomagali mu ludzie z okolicy, ukrywając w swoich gospodarstwach. Potem udało mu się zdobyć fałszywe papiery, wyjechał na roboty do Niemiec i przebywał tam do wyzwolenia.
Niemcy kazali pochować naszą mamę w miejscu, w którym została zabita. Krewni ojca pochowali ją w pobliskim ogródku. Po wojnie ojciec chcąc mamę upamiętnić postawił na jej grobie figurę anioła. W latach 70. ciało zostało ekshumowane i pochowane na cmentarzu w Lisowie.
W obawie przed Niemcami ciotka Wiktoria ukryła mnie i siostrę u sąsiadów. Wiedziała, że Niemcy są wściekli, że ojciec zdołał im uciec, będą nas szukać. A jak znajdą – zabiją.
Byłyśmy ukrywane osobno. Ja miałam wtedy pół roku, mój płacz mógł mnie zdradzić. Przenoszono mnie z miejsca na miejsce, ale nikt nie chciał trzymać dziecka, którego szukali Niemcy.
Ciotka więc wykopała dla mnie ziemiankę przy grobli niedaleko domu. Musiała cały czas czuwać, czy woda w rzece się nie podnosi, bo wtedy mogłabym się utopić. Gdy ktoś obcy kręcił się w pobliżu domu, gdy Niemcy kolejny raz przeszukiwali wieś, wynoszono mnie do kryjówki.
Była zima, leżałam w wygrzebanej w ziemi dziurze, owinięta szmatami. Czasem kilka godzin, czasem cały dzień. Noce zazwyczaj spędzałam w ciepłym domu. Dzięki temu przeżyłam, jednak zimno i straszne warunki sprawiły, że ciężko zachorowałam.
Byłam cała pokryta wrzodami, dołączyło się zakażenie krwi. Wezwany przez ciotkę Wiktorię lekarz powiedział, że trzeba dać mi zastrzyk, żebym więcej się nie męczyła, bo i tak umrę. Ale jakoś się wykaraskałam.Naloty Niemców były coraz rzadsze, trochę się uspokoiło i mogłam przebywać w domach w pobliskich wsiach.
Ciotka Wiktoria uratowała życie mnie i mojej siostrze. Pomogła także żydowskiemu chłopcu z Jedlińska (miejscowości znajdującej się 2 km od Piaseczna). Rodzina chłopca poprosiła ciotkę, żeby zawiozła go pociągiem do Skarżyska-Kamiennej. Dojechali szczęśliwie na miejsce, jednak na dworcu chłopiec wyrwał się ciotce i uciekł.
Próbowała go szukać na pobliskich ulicach, ale nie znalazła i musiała wracać do domu. Wszyscy jego najbliżsi zginęli, ciotka nie dowiedziała się nigdy co z nim się stało i czy przeżył wojnę.
Zdrajca Gregorczyk, który wydał Niemcom naszą rodzinę, nie doczekał końca wojny. Patryzanci wydali na niego wyrok śmierci, jednak nie zdążyli go wykonać. Gdy weszli w nocy do jego domu, znaleźli go w łóżku martwego. Może umarł ze strachu, a może zabiły go wyrzuty sumienia?
Po wojnie ojciec wrócił z poznaną w Niemczech nową żoną – Anną. Gdy się jej oświadczał, myślał, że umarłam, więc powiedział jej, że ma jedną córkę. Jednak tuż przed ślubem zapytał Annę, czy zechce zostać matką dwóch dziewczynek? Odpowiedziała, że zgodziła się na jedną dziewczynkę, więc zgodzi się też na dwie. Tak też się stało, a ja zostałam pupilką macochy. Była dobrą kobietą i starała się zastąpić nam matkę.
Przeżycia wojenne odbiły się na psychice mojego ojca, był wobec nas chłodny i obojętny. Nie zadbał o nasze wykształcenie. Mówił: „Ja się musiałem dorabiać, to wy też powinnyście”. Mam do niego żal, że nie udało mi się skończyć szkół. Może miałabym wtedy lepsze życie.
Chciałam jak najszybciej się usamodzielnić i założyć rodzinę. Myślałam, że moje życie będzie usłane różami, ale materialnie nie bardzo mi się powiodło.
Los wynagrodził mnie dziećmi. Po śmierci pierwszego męża, z którym miałam dwie córki i syna, powtórnie wyszłam mąż. W tym związku urodziłam córkę i syna. Mam więc pięcioro dzieci i dziesięcioro wnuków – 5 dziewczynek i 5 chłopców. Z wszystkich jestem bardzo dumna.
Ojciec uważał, że będzie dla nas lepiej, gdy nie będziemy wiedziały, że nasza mama była Żydówką. Ludzie mówili o nas – Żydówki, jednak myślałyśmy, że to dlatego, że mamy ciemne oczy i włosy i nosy jakieś inne niż wszyscy. Nie rozumiałyśmy, co znaczy słowo „Żydówka”.
Gdy poszłyśmy do szkoły, dzieci wołały tak na nas i bardzo nam dokuczały. Wtedy ojciec opowiedział nam o wojennych losach rodziny, jak ciotka mnie ratowała, ukrywała, wynosiła do lasu. O mamie z nami nie rozmawiał, a my nie pytałyśmy. Po jego śmierci nie było już kogo zapytać.
Mijały lata, coraz częściej dręczyła mnie myśl, że nic nie wiem o mojej mamie. W końcu odważyłam się i napisałam list do Żydowskiego Instytutu Historycznego z prośbą o pomoc w odnalezieniu rodziny mojej matki.
Poproszono mnie, bym przyjechała do Warszawy. Towarzyszyła mi siostra, która początkowo nie chciała nawet o tym słyszeć. Mówiła: „Dzidzia (w dzieciństwie tak mnie nazywano), daj spokój. Tyle lat przeżyłyśmy bez tych informacji, to i dalej będziemy żyć”. Uparłam się, a ona nie zostawiła mnie samej.
W ŻIH-u poproszono nas o spisanie naszych wojennych życiorysów. Niestety, nie udało się odnaleźć informacji o naszej matce i jej rodzinie, ale dzięki pomocy Instytutu otrzymałyśmy z siostrą odszkodowanie z Niemiec.
Bardzo się przydało, bo straszne warunki, w jakich przebywałam w niemowlęctwie, odbiły się na moim zdrowiu. Często chorowałam, byłam wychudzona, wyglądałam na znacznie starszą kobietę.
Nie pamiętam moim wojennych przeżyć, znam je tylko z opowiadań, ale one we mnie zostały. Boję się zamkniętych pomieszczeń – nie jeżdżę windą, nawet kąpiąc się nie zamykam drzwi do łazienki. Chciałabym już zamknąć za sobą te drzwi.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl