Juliusz Jerzy (Piotr) Tober, urodzony w 1942 r.
Listy o ocaleniu i życiu Piotra Tobera
[W innym miejscu publikujemy wspomnienie Juliusza Jerzego (Piotra) Tobera spisane krótko przed jego śmiercią w 1998 roku. Niżej jest tekst przygotowany później przez Halinę Szostkiewicz, na podstawie listów i informacji przekazanych Stowarzyszeniu „Dzieci Holocaustu” w Polsce, głównie przez panią Janinę Bruell]
Juliusza Jerzego (Piotra) Tobera uratowali rodzice, oddając do Zakładu im. ks. Baudouina. Dziesiątki lat później dowiedział się, że jest wiele żydowskich sierot ocalonych z Zagłady, pozbawionych rodziny i nazwiska. Nie tylko on.
W tym miejscu posługujemy się imieniem, którym nazywała go przybrana, kochająca matka, i które jest używane w jej korespondencji z opiekunem Piotra Tobera w czasie jego pobytu w Domu Dziecka.
Nie jest jasna rola w przekazywaniu dziecka w „dobre ręce” niejakiego pana D.), który sam pisze o tym niezrozumiale: „[…] bo on nie był podrzutkiem, tylko rodzice dobrowolnie oddali go w tak zwane dobre ręce. Jak Piotra odbieraliśmy tam, widziałem jego ojca. Był to niski człowiek o piegowatej twarzy […] przez szparę w drzwiach nas obserwował. Nie jest wykluczone, że to był żyd […] chciał dziecku życie ocalić”.
Nie podajemy pełnych nazwisk osób odpowiedzialnych za tragedię Piotra Tobera, trudno byłoby obecnie zweryfikować informacje, pochodzące z fragmentów korespondencji sprzed pół wieku. (Sam Tober podaje nazwisko „Doński”).
Pan D. nie dowiedział się niczego o rodzicach Piotra. Nie wiedział też, jak się nazywali. Przypuszczał, jak pisze, że nazwisko znała kierowniczka Zakładu, ale „nie mógł” jej po wojnie odnaleźć.
Chłopcem zaopiekowała się Helena Toberowa, jej własny syn zmarł niedawno jako niemowlę, co ułatwiło wyrobienie „prawdziwej” metryki. Była ona żoną Niemca i z tego tytułu miała Volkslistę. Jest to ważny szczegół, ponieważ po wojnie zmuszona była wyjechać do Niemiec, zabierając Piotra. Traktowała go jak własnego syna.
W Niemczech było jej bardzo ciężko. Zwróciła się wówczas o pomoc do pana D. i swojej dawnej przyjaciółki, która była w sprawę dziecka wtajemniczona. Pomocy nie dostała, natomiast obie te osoby zażądały odesłania chłopca do Polski, ponieważ „chcą mu zapewnić dobrobyt”.
Siedmioletnie dziecko przyjechało do Warszawy „transportem” jak „żywa paczka”, po czym czekało kilka godzin na dworcu, zanim zjawił się pan D. „Dobrobyt” miał zapewnić Piotrowi Dom Dziecka w Chylicach, gdzie samozwańczy opiekunowie umieścili go, zrywając zarazem kontakt z jego przybraną matką (jak wynika z dalszych losów chłopca).
Po kilku latach przeniesiono Piotra do innego sierocińca, na Śląsk. Tam zajął się nim pan Michał Cubert, o którym Piotr pisze, że był jego „jedynym wsparciem i pomocą w najtrudniejszym okresie wczesnej młodości”. Widząc zaawansowaną chorobę sierocą chłopca, podjął trud odszukania przybranej matki. Uświadomił mu jego żydowskie pochodzenie: „z wielkim ciepłem, którego mi tak bardzo brakowało, podkreślał zawsze, że żydzi to wielka rodzina, z której powinniśmy być dumni”.
Z zachowanych listów wynika, że wiosną 1956 roku Michał Cubert odnalazł pana D. i dzięki jego informacjom, bardzo zresztą skąpym, odszukał panią Helenę Toberową.
Listy Heleny Tober do Michała Cuberta
(Listy publikujemy, zachowując oryginalną formę stylistyczną i gramatyczną oraz słownictwo.)
Donauwörth, 15 sierpnia 1956 r.
Szanowny i Drogi Panie!
List pański przed tygodniem otrzymałam. Chciałam natychmiast odpowiedzieć, ale cios był straszny. Jak pomóc Piotrowi? Na razie posyłam jego niemowlęcą fotografię, wyciąg z księgi meldunkowej i list Barbary Ś.
List ten wyjaśni Panu, dlaczego Piotra odesłałam. Męczyli mnie rok cały; obiecywali zabezpieczyć mu przyszłość. Ja byłam w nędzy, okropnej nędzy: przykrycia na noc nie starczało, musiałam Piotra własnym ciałem ogrzewać. Obiecywali mi raj na ziemi… Dziwiło mnie jeszcze, że moje listy z zapytaniem o Piotra pozostawały bez odpowiedzi. Ciężko przyszło mi przetrawić rozczarowanie: ja tak wierzyłam Leonowi D. i Barbarze Ś.
A teraz odpowiedzi na pytania zawarte w liście Pana:
1.Metryki Piotra nie posiadam. Ochrzczony był w Żyrardowie w kościele protestanckim imiona Juliusz – Piotr. Chrzestnym ojcem był Prause, piekarz z Sochaczewa.
2.Przy odbiorze Piotra z instytutu Baudouina nie chciano mi podać imion jego prawdziwych rodziców. Nadmieniono tylko, że matka studentka, ojciec rozstrzelany przez Niemców.
Czy D. wie więcej – nie wiem.
Wiadomość o życiu Piotra złamała mię. Za parę tygodni będę może w stanie uregulować jego przyszłość. Wprawdzie osobiście nie posiadam nic, ale może uda się. W nadchodzący czwartek napiszę znów – nie chcę stracić z Panem kontaktu. Gdyby było możliwe poduczyć Piotra trochę po niemiecku.
Jeśli mój list jest nieco bezładny, proszę wybaczyć, ale nie mogę opanować wzruszenia.
Łączę wyrazy szacunku i najgłębszej wdzięczności
Helena Tober
P.S. Fragmenty listu Barbary proszę dać Piotrowi do przeczytania, niech wie, że nie ja chciałam się go pozbyć – że żądano tego ode mnie i że kierowała mię myśl poprawić jego los. Nie chodzi o moją rehabilitację, ale o poczucie Piotra, że zrobię wszystko co możliwe, aby miał matkę.
Donauwörth, 3 września 1956 r.
Najmilszy i najlepszy Panie Michale!
Niech Ci Bóg wynagrodzi za trudy poniesione dla mego Pietrka, za serce dla bardzo biednej dzieciny. Panie Michale! nie wierz żadnym obietnicom i nie oddawaj Piotra nikomu. Wyłudzili go przed laty ode mnie obietnicami i przyrzeczeniami. Zabrali mi go. Jam była w nędzy – żeby zdobyć kawałek chleba musiałam zostawiać Piotra bez opieki. Z braku przykrycia, musiałam ogrzewać dziecinę własnym ciałem.
Z przesłanego Panu listu Barbary widzi Pan, że obiecywali mu dobrobyt i opiekę. Listy moje z zapytaniami o losie dziecka pozostały bez odpowiedzi. Wiem, żem nie anioł, ale do takiego łajdactwa… a ja ufałam im, a ja wierzyłam, że to są ludzie idealni. Panie Michale! Za żadną cenę nie wydaj Piotra w ich łapy.
Może dobrotliwy Bóg i Matka Częstochowska ulituje się i dopomoże mi choć parę lat wynagrodzić Piotrowi jego sieroctwo. Wysłuchał modłów moich i dał mu Ciebie, Panie Michale, a może i moje plany powiodą się… Dziś otrzymałam listy i radość, i męka… Bądź błogosławiony dobra duszo, Panie Michale,
wdzięczna Helena Tober
Piotr był ochrzczony w Żyrardowie, w roku 1942 w miesiącu marcu lub kwietniu. Imię chrzestne: Juliusz. Chrzestnym ojcem był piekarz sochaczewski Prause; chrzestnej matki nie mogę sobie przypomnieć. Przybrani rodzice: Ojciec– Juliusz Tober (daty urodzenia nie pamiętam), Matka – ja – Helena Tober, z domu Sidler-Padko, ur. 1894 r., 1 czerwca, zawód – nauczycielka.
P.S. Jeszcze jeden list Barbary, który poświadcza, że nie chciałam im oddać Piotra. Niech Pan da Piotrowi do przeczytania, niech synuś wie, że tylko jego dobro miałam na myśli. Lata tęsknoty przeżyłam, nie było dnia, abym nie modliła się za niego. Bezradna byłam.
H.T.
Zachował się także jeden z listów pisanych przez Helenę Tober do przybranego syna.
Donauwörth, 17 września 1956 r.
Syneczku Najmilejszy!
Wybacz, że czekasz tak długo na moją odpowiedź, ale od rana do nocy gonię po świecie – wieczorem jestem ledwie żywa. Tak czy owak jestem myślą przy Tobie. Lata całe tęsknię za Tobą. Twoją fotografię mam zawsze przy sobie (tę śmiejącą się). Do opiekuna Twego, Pana Cubery (Helena Tober używa tu błędnej formy nazwiska opiekuna Piotra), napisałam już dawno i czekam na decyzję. Przypuszczam, że mówił z Tobą i wiesz już o co chodzi.
Najmilszy Synusiu! Maluśną paczuszkę wysłałam 5 tego miesiąca i sądzę, żeś ją otrzymał.Teraz czekam na Twój list i chcę zaraz wysłać następną większą paczkę, pierwsza była próbą, czy i jak paczki kursują. Dziś piszę krótko, gdyż wszystko o czem chciałabym pisać, zależy od Pana Cubery i Twojej decyzji.
Napisz mi dużo, dużo o sobie: co robisz, co czytasz, co Cię interesuje itd. Chciałabym całą duszą wżyć się w Twoje plany i życzenia.
Tyś już nie dzieciątko jeno młodzieniec, a życie nauczyło Cię myśleć poważnie. Napisz mi możliwie prędko dużo i dokładnie.
Piotrku mój kochany! Dziecino Moja!
U mnie wszystko po staremu: gonitwa – praca – tylko ja jestem już stara i sterana. Gdyby Bóg raczył mi dać jeszcze tyle życia i siły, abym mogła moje plany doprowadzić do końca. Dla siebie nie pragnę nic, ale na całym świecie mam tylko Was dwóch i proszę Boga o łaskę i błogosławieństwo dla Was.
Ściskam Cię serdecznie, kochany mój Pietrku
Twoja Matka, Toberowa
Losy Heleny Tober, która podjęła dramatyczną przecież decyzję rozstania z przybranym synem, przedstawia jej kolejny list.
Donauwörth, 9 września 1956 r.
List Wasz, Panie Michale, otrzymałam dzisiaj i spieszę natychmiast z odpowiedzią. Dziś takoż wysłałam list do Pietrka mego. Najpierw urzędowo: Piotr musi być zameldowany w Sochaczewie, gdyż Tober go osobiście meldował. Jak już kilkakrotnie pisałam: ochrzczony (na żądanie Tobera, ale już po jego śmierci) w Żyrardowie (w Sochaczewie nie było parafii ewangelickiej) w kościele ewangelickim. Chrzestnymi byli: Piekarz Prause z Sochaczewa i jedna nauczycielka, ale nazwisko jej uleciało mi całkowicie z mej skołatanej łepetyny.
Żąda Pan ode mnie otwartości i prawdy?! Jak mam to rozumieć? Ja nie ukrywam nic i nie mam nic do ukrywania. Całej męki mojej nie zgłębił nikt i nikomu jej dotychczas nie opowiadałam; zresztą na nic nikomu nie przyda się. Pożycie moje z Toberem do wojny było dobre. Po wkroczeniu Niemców uderzyło mu do głowy jego niemieckie pochodzenie i, nie pytając mnie o moje przekonania, zameldował mnie i mego syna. (Helena Tober pisze tu o przyznaniu jej Volkslisty.)
Zaczęła się moja męka: tyranizował mię duchowo. Co wiedziało lub wie moje najbliższe koło znajomych lub przyjaciół o mojej męce duchowej?! Pomagałam potajemnie żydom w ich niedoli; pomagałam sąsiadom u władz niemieckich; dawałam Barbarze ubranie, produkty żywnościowe dla jej biednych, wygnanych… Kto zwracał się do mnie o pomoc – nie odmówiłam nikomu. Dla mnie nie istnieje rasowość tylko indywidualizm.
Zabrano mi syna do wojska. (15 1/2 letniego) – został ciężko raniony. Zabrano mi zięcia do niewoli (polskiego oficera); przepadł drugi syn bez wieści: oficer rezerwy polskiej. Straciłam córkę… Zabrano, wyłudzono mi Piotra.
Poniewierkę odbyłam i na starość tułam się po świecie; muszę ciężko zdobywać kawałek chleba, a syn mój pracuje ponad siły bez nadziei poprawy bytu… Jeślim czymś w życiu zawiniła – odpokutowuję moje przewiny. Nie sarkam! Widocznie tak musi być. Żal mi Janusza, żal mi Piotra, bo oni obaj niewinni. Chciałabym jeszcze lat parę żyć, aby im pomóc. Panie Michale! To nie frazesy – to rzeczywistość.
Kiedym brała Piotra wierzyłam święcie i szczerze, że zapewnię mu przyszłość, że mu będzie u mnie dobrze. Nie ja, lecz Przeznaczenie zrujnowało zamiary i pragnienia. Nie ja chciałam się go pozbyć lecz D. i Barbara pragnęli go mieć. Po co? Nie wiem. Prawda, byłam w nędzy i dziecko musiało cierpieć u mnie niedostatek.
Obiecywali mu dobrobyt i zapewnioną przyszłość. Ja nie mogłam odmówić; nie śmiałam odmówić ze względu na dziecko. Proszę mnie zrozumieć. Ja nie mam siebie za nieomylną, idealną itd., ale podłości nie popełniłam, i nie kłamię. W ostatnim liście doniosłam Ci, Panie Michale, że chciałabym Piotra z powrotem, ale decyzja w ręku Twoim.
Wykształcenie jest piękną rzeczą, ale nie zawsze zabezpiecza przyszłość: ja np. nie mam żadnego pożytku z mego wykształcenia.
Jeśli plan mój odpowiada Panu i Piotrowi (niech on decyduje) proszę o rychłą odpowiedź. Sąsiad mój, rzemieślnik czeka. Po trzech latach może zostać czeladnikiem i dobrze zarabiać. Ludzie szanowani, dobrzy i będzie mu dobrze. Czy rzemieślnik stoi niżej niż uczony?! Jak Pan rozsądzi – jest dobrze. Pan rozumie, że ja chciałabym Piotra, ale boę się, aby nie ucierpiała jego przyszłość. Moja tęsknota za nim jest tylko moją męką.
Treść następnego z zachowanych listów Heleny Tober jest dowodem, że wraz z Michałem Cubertem podjęli decyzję o powrocie Piotra do matki. Czynili też starania o dokumenty niezbędne do jego wyjazdu z Polski. Na tej podstawie można sądzić, że Piotr przebywał w sierocińcu bez jakichkolwiek dokumentów, które przecież musiały istnieć, skoro przekroczył granice dwóch państw przyjeżdżając do Polski..Co z nimi zrobił pan D., który zabrał Piotra z dworca?
Donauwörth, 7 października 1956 r.
Najlepszy Panie Michale!
Dzień po dniu otrzymałam Twoje listy. W ostatnim była metryka chrztu. Będę szczęśliwa, gdy otrzymam takową w tłumaczeniu niemieckim. Proszę nie robić wydatków na odzież chłopca, gdyż tutaj pójdzie to łatwiej i taniej – ja mam możliwość otrzymania po cenie fabrycznej. Miałam zamiar wysłać Piotrkowi większą paczkę, ale byłoby to po pierwsze zbyt kosztowne dla Pana, a po drugie mam nadzieję, że wkrótce będę mogła osobiście mu takową doręczyć.
Proszę mi napisać, w jaki sposób można przyspieszyć jego przyjazd do mnie. Chodzi tu nie tylko o sprawę serca, ale majster czeka z niecierpliwością, gdyż potrzebuje ucznia, a równie korzystne warunki zdarzają się rzadko: są to moi przyjaciele, ludzie szanowani, b. dobrzy; odżywianie bardzo dobre; traktowanie bez zarzutu; język niemiecki nie stoi na przeszkodzie; 200 metrów ode mnie; jako uczeń dostanie 5 DM tygodniowo. Czy przyjazd jego z Waszej strony musi być koniecznie na drodze urzędowej?
Dla Piotrka mam już trochę bielizny i pończoch. Panie Michale, ja nie wiem, jak mam Ci dziękować za wszystko?! Po jego przybyciu nie będę miała wielkiego kłopotu z jego zameldowaniem, gdyż nic nie stoi na przeszkodzie temu, że syn wraca do matki.
Proszę mi napisać, co ma być treścią listu mego do sióstr zakładu: czy tylko podziękowanie za trudy i opiekę nad Piotrem, czy prośba o wydanie go? Pan włożył w tę sprawę tyle miłości, poświęcenia i trudu, że lękam się samodzielnie postępować, aby to nie było wbrew Twoim poczynaniom i zamiarom. Nawet do Piotra nie piszę, gdyż listy jego (przypuszczam) są przeglądane.
Pan mu powie ode mnie, że go kocham i tęsknię, że pragnę go możliwie prędko zobaczyć i mieć przy sobie, aby mu dać ciepło i radość życia, na ile tylko mi starczy sił. Proszę mu powiedzieć, że na jego przyjazd ugotuję grochówkę, gdy miał 2–3 lata wlewał ją niepostrzeżenie do kieszonki fartucha. Czy też to jeszcze pamięta? Przy myciu wieczornym darł się niemożliwie, ale do rzeki był zawsze gotów, nie miał czasu wdziać kąpielówek – szedł w całkowitym ubraniu. Czy też pamięta mój maleńki?! Ile niepokoju przeżywałam, aby mi się nie utopił! A teraz już taki duży!
Boże! daj mi sił i życia choć tyle, abym mu mogła wypłacić lata sieroctwa i żeby zdobył fach. Módl się Panie Michale. Jedna z moich przyjaznych znajomych zdobyła dla mnie obraz „Częstochowskiej”… Ale widzę, że zaczynam się „mazgaić”, kończę więc łącząc dla Ciebie, Najmilszy Pa- nie Michale wyrazy wdzięczności i pozdrowienia
Toberowa Helena
Matka
P.S. Piotrka ściskam mocno, mocno.
List Michała Cuberta do Heleny Toberowej
Stalinogród, 28 sierpnia 1956 r.
Droga matko Piotra!
Wstrząśnięty jestem wieścią z listu, na który z niepokojem czekałem, a który mi tu żona moja przesłała do Domu Dziecka. List Piotra łączę. Zdziwiony jestem również nagłą decyzją, którą otrzymał Piotr od pana D., że tu przyjeżdża. Przesłał mu 100 złotych na tenisówki i ma przywieść Mu spodnie.
Ja do listu od Pani na razie absolutnie się nie przyznam. Może pani pisała coś Jemu, ale proszę mieć troskę o Piotra i zrozumieć mnie, bo sam znam wiele. Otrzymałem list Jego w sprawie odbioru wtedy, znów w innej wersji, odpis wkrótce prześlę. Przypominam sobie, że: „zdaje się tam Piotra wtedy odebraliśmy”. Wytrącił mnie z istotnego śladu. Ale to nic. Piotr jest teraz bardzo ładnie ubrany. Dostał ode mnie tym razem skarpety, koszulki, spodnie, kanadyjkę (kurtkę), płaszcz letni, portmonetkę skórkową (z drobnymi) itp., a buty w tych dniach porządne otrzyma, od Sióstr kierowniczek. O dalsze pomału też się postaram.
By uczyć się języka niemieckiego już mnie sam Piotr dawniej prosił, lecz to nieco utrudnione, bo dzieli nas dość wielka przestrzeń. Resztę wyjaśnię wkrótce. Postaram się o wszystko w miarę możliwości, proszę mi ufać. Lękam się o los Piotra i sam przeżywam niepokój, bo nie znam w ogóle bliżej pana D., jak również innych z tego grona, bo odpowiadać nie chcą w ogóle.
Z kierownictwem załatwiłem jedną rzecz mocno, że nie damy teraz Piotra nikomu, tylko chyba Pani, bo tam sądzę należy, do matki! Ze swej strony uczynię wszystko z Boską pomocą i wiarą niezłomną w prawdę. Bóg jest z nami.
Nad listem Piotra do Pani, który naprawdę sam napisał, a teraz Pani do niego – wzruszyłem się ogromnie. Z Piotrem urządzamy tu dom. Ma zdolności plastyczne, inteligentny chłopak, ładnieje z każdym dniem, mężnieje.
Jak odebrał list? Zawołałem do pokoju Piotra. Zamknąłem drzwi. Podaję mu kartkę z fotografią. Mówi: to jestem ja? Patrzy, w drżących rękach trzymając fotografię, czyta, łzy ogromne pojawiły się w oczach, całą siłą panuje nad sobą (bo i w tym go ćwiczę). Nagle rumienieje cała twarz Jego, grube krople potu wychodzą na Niego i wygląda jakby wyszedł z łaźni. Silne przeżycie.
Czytam Mu potem oba listy od pani i pani Ś. Oczy Mu wychodzą z orbit. Usta jakby szeptem poruszają się, jakby powtarzał słowa: „mama”. Przypomina sobie nagle, że kiedy przysłany przez „Czerwony Krzyż”, gdzie też był w Warszawie, to widział jak pan D. dokumenty zabierał. Ze strachem i lękiem wewnętrznym patrzał przez szybę na pana D., który chodził po korytarzu pod pachę z jednym z pracowników tamtejszych długo, a potem go zabrał. Był tam dwa tygodnie. Dalszy ciąg już wiadomy mniej więcej Pani.
Jeszcze coś bardzo ważnego podam Pani później, jaką ciężką zniewagę przylepiono P. bezpodstawnie. To mówi dużo i tłumaczy mi nie dwuznacznie następstwa, jakie przeszedł.
Kiedy Piotra pytałem, czy się cieszy? Nie umie wprost wymówić słowa „Tak”. Drżał lekko i przytulił się do mnie. O mało sam nie ryknąłem.
Przypomniał mi się moment, kiedy to w kwietniu tego roku znalazłem też matkę jednemu z dzieci po 11 latach, z którą przyjechałem. Żegnam ich i dzieci, które stoją potem przy oknie wypatrując tęsknie, milcząco, za odchodzącymi z radością, smutek pozostał. Po chwili ktoś puka do mego pokoju. Otwierają się drzwi. Wchodzi Piotr nieśmiało mój kochany „Konik Polny” (bo ta- kąż lalką „Puppenteater” gra pięknie). Zamyka drzwi. Przebiera nerwowo palcami rąk. Wreszcie mówi: „Och, żeby mi Pan mógł znaleść matkę”. Rzucił mi się na szyję, złożył głowę szlochając głośno.
Wśród korespondencji dotyczącej Piotra znalazł się, nie wiadomo jakim sposobem, list Michała Cuberta do przyjaciółki czy znajomej Heleny Toberowej. Osoba ta, wraz z panem D., miała zaopiekować się chłopcem.
Katowice, dnia 26 października 1956 r.
Droga Pani!
[…] Teraz co do sprawy Piotra. Jestem już w łączności z jego matką panią Heleną Toberową, która koniecznie dziecko chce z powrotem. Podobno pisała do Pani i pana D., ale niestety nie dawaliście jej w ogóle żadnej odpowiedzi na pytania o losie dziecka. W jej tragicznym wówczas położeniu, myślała, że coś musiało się stać. Pisała z Buchdorfu, z Ebemergau, a następnie jeszcze ostatnio z Donauwörth – milczenie. Wszelkie starania o wiadomości, co z synem, spełzły na niczym.
Nie mam tu zamiaru nikogo sądzić, ale los tego dziecka jest bardzo przykry. Błagał mnie Piotr, abym mu matkę odnalazł, zaparłem się jako rencista, aby dziecku pomóc jak wielu innym, wysilałem się, dopiąłem końca, otwarłem dziecku drogę, a teraz Siostry (ewangelickie) sprzeciwiają się stanowczo powrotowi dziecka do matki i gwałcą wolną wolę dziecka.
Podałem mu nawet adres Pani, aby podziękował. Nie wiem, czy napisał do Pani, bo ostatnio korespondencja dziwnie się zerwała. Widziałem się z nim ostatnio 7.10. Listy jego i innych są dowodem dla mnie rzeczowym w razie potrzeby, choć nie chciałbym robić komuś krzywdy, ale i nie mogę być obojętny na wewnętrzną mękę dziecka. Tym bardziej, że mnie tu w źródle miarodajnym poinformowano, że tego czynić nie wolno, bo obecnie jest „tendencja łączenia rodzin” i jeśli dziecko chce, a matka go żąda, nie wolno go zatrzymywać.
Sam Dom Dziecka musi robić starania w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Ząbkowicach Śląskich, celem przesłania dziecka matce. Będę robił ze swej strony to, co uważam za swoje. Napisałem też Piotrowi, że jeżeli Siostry się nadal sprzeciwiają, ma sam do Prezydium prośbę tę napisać, gdyż tak mi polecono uczynić. Ma mi dać odpowiedź do końca tego miesiąca. Na razie milczenie.
Metrykę jemu przesłaną Siostry nie doręczyły Piotrowi.Poprzednie akta wszystkie zaginęły dawno już w „Tabicie”, gdzie został wówczas oddany. W aktach ma dopisane ohydne kłamstwo „niedorozwój psychiczny”.
Mam również akta inne, jak pewnego Pana z Berlina, który podaje nawet bliższe dane o dziecku innym, które po 11 latach wróciło do matki, tu blisko mnie. Matka szukała dziecka zagranicą, pytała w ewangelickich Domach, niestety bezskutecznie, a dziecko tu. Dziecko jąka się po przeżyciach. Również było namawiane, by do matki nie wracało, o której opinię straszną stawiano, choć to nie była prawda, bo sam to wiem i znam. Dopiero ja się tym zainteresowałem i uczyniłem oboje wreszcie szczęśliwymi po trudach i cierpieniu.
Dziwię się Siostrom, będąc katolikiem (ale sprawy wyznania nie grają u mnie roli, kieruję się tylko istotną miłością i ofiarnością bliźnim – braterstwem). Dziwię się, że wspomagając pełną ofiarą temu Domowi i sierotom w imię szczerej miłości społecznej – stawiają kwestię dziecka i jego losu w tak podstępny sposób. Znam aż nadto te sprawy, bo często tam bywam, opiekując się nieszczęśliwymi. Nie wiem, jakie jest Pani zdanie?
Uważam, że dziecko należy do matki, gdzie jego tęsknota […]
Przy ostatniej ostrzejszej wymianie zdań groziły mi osobą pana D., mimo iż przedtem inne zdanie miały. Ja w te sprawy nie wchodzę, bo nie znam dalszych powodów. Ale będąc w korespondencji z panem D., sam podał mi adres pani Toberowej, choć stary – ale drogą różnych kłopotów i starań nawiązałem w końcu kontakt z matką Piotra. Znam sprawę. Akta – jako rzeczowy dowód urosły spore. Wtedy, kiedy otrzymałem pierwszy list pani Toberowej, miał pan D. być w Domu Dziecka, myślałem, że porozmawiamy. Niestety nie był. Mnie też ostatnio na list sierpniowy nie odpowiedział. Nie wiem, czy jest w kontakcie z Siostrami, bo dawniej wiem, że nie był.
Na razie jeszcze wyczekuję dalszych zdarzeń, a potem i pana D. zapytam i dalsze sprawy wyjaśnię. O staraniach z mej strony co do Piotra pan D. wiedział z moich listów do niego. Co stanęło na przeszkodzie, że nie przyjechał we wrześniu – nie wiem, bo pisał Piotrowi, że przyjeżdża, ale w czasie mojej obecności nie był.
Pani Toberowa ma do Pani też wielki żal, ale z listów rozumiem szczerość jej duszy i wyznań, gdzie prosiła w modlitwie i za Was i za syna zawsze. Chorowała nawet po otrzymaniu mej pierwszej wieści o Piotrze, przeżyła to wstrząsem, ale zarazem wdzięczna mi jest za moje starania. Chce koniecznie Piotra jak najprędzej, robi również starania co dalej – to w woli Bożej, w którą ufam, że prawda musi zwyciężyć, mimo wszystko.
Sierociniec mógł dokumenty dziecku wyrobić, ale tu wyraźnie widać cel, w każdym razie nie miłosierdzia ani istotnej troski, bo i adres matki zginął – wszystko! Dziecko zostało jak na lodzie, jedynie z pamięcią wspomnień i tęsknoty, które teraz dopiero po ogromnych staraniach wyjaśniły istotną prawdę i zgodność z jego zwierzeniami o swoim Domu i Matce, bracie etc.
W końcu zapytuję, czy Piotr pisał? Z panem D. Pani koresponduje? A może i Siostry pisały?
Tych zakulisowych spraw obecnych nie znam, choć wyczuwam, że coś tam się w nich kryje, bo poznałem już ich „prawdę” na wylot. Nie sądzę ich, ale przykrą prawdę znam i smutno mi, że jeszcze o słuszne prawa nieszczęśliwego dziecka walczyć muszę w imię sprawiedliwości i troski o dorastające dziecko, które tyle przeżywać musi, chowane w warunkach depresji wszelkiego rodzaju, co jest niebezpiecznym dla samego Piotra i wychowania jego osobowości.
Przecież już ma 16 rok życia. Za rok, dwa musi Dom Dziecka opuścić i co wtedy? Jak mnie boli, że obecnie milczy, choć w sumieniu jest prze- konany i wie, co uczyniłem i czynię dla niego, a obecnie pod jakąś groźbą […] milczy, choć obiecał zaraz napisać. Nie ze względu na mnie cierpię, ale ze względu na kształ-towanie się charakteru przyszłego człowieka, o tym trzeba nam pamiętać zawsze i to w tej chwili jest bolesne, i wydaje mi się karalne!
Proszę ze swej strony na razie nic nie czynić, ale zdania Pani wieści jestem ciekaw. Metrykę prześlę po otrzymaniu i proszę o szczerość i pomoc w tej sprawie dla dziecka […]. Proszę też o cierpliwość!
Proszę wybaczyć mi, jeżeli mogłem w czymś Pani uchybić, ale sądzę, piszę jasno,
a pełnym zaufaniem darzy się zawsze tych, co dają dowody czynem […].¸Łączę serdeczne pozdrowienia i wyrazy szacunku.
P.S. Nie wierzę w to nigdy, aby pan D. sprzeciwiał się powrotowi dziecka do matki, bo raczej – jak pisze sam – byłby rad, zadowolony, że sprawa Piotra wyjaśniła się. Odpis tego listu do Pani mam i sądzę, że wkrótce z listem moim do niego – też go otrzyma. Na razie trochę poczekam jeszcze, bo tu trzeba ogromu cierpliwości, bo to przykre bardzo chyba każdemu.
Piotr już koresponduje z matką i wszelkie odpisy jego listów do matki są również w aktach.Przesyła mu też paczkę oraz zdjęcie jak był jeszcze malutki. Listy obojga są wzruszające.
List Michała Cuberta formułuje oskarżenia i zawiera zapytania. W jakim celu adresatce listu potrzebna była metryka Piotra? Dlaczego oboje z panem D. zerwali kontakt z Toberową i przestali się interesować dzieckiem, które na ich życzenie przyjechało do Polski? Dlaczego wreszcie zakonnice prowadzące sierociniec sprzeciwiały się wyjazdowi Piotra do przybranej matki? I czyniły to wbrew ówczesnej polityce – oficjalnej – łączenia rodzin? Na żadne z tych pytań nie ma odpowiedzi.
A oto jeszcze jeden list Michała Cuberta do dawnej znajomej przybranej matki Piotra.
Proszę Pani!
Nareszcie przyszła metryka z Żyrardowa. Zbyt długo wyczekiwałem. Dlatego też z listem t.j. wysyłką również zwlekałem. Załączam metrykę żądaną. Matka Piotra prawdopodobnie wkrótce tu będzie – przyjedzie. Robi starania pełne o Piotra na podstawie dowodów urzędowych itd. Proszę również Panią o szybkie przesłanie metryk stanu cywilnego w Sochaczewie i o ile możliwe o zwrot załączonej. Serdeczne dzięki i pozdrowienia. Proszę o przynajmniej dwa egzemplarze. Dobrze? Czekam.
6 XI 56
Do wyjazdu Piotra Tobera do Niemiec i połączenia się z przybraną matką nie doszło. Dalsze losy Piotra znamy z jego własnych wspomnień.
W Domu Dziecka przebywał do 1962 roku, kiedy Dom ten zlikwidowano. Znalazł się bez dachu nad głową i środków do życia. Poszedł do wojska, jednak nie pozostał w nim ze względu na zły stan zdrowia. Nie pisze, jak dawał sobie radę, ale ożenił się, pracował.
Małżeństwo było nieudane, rodzina żony traktowała go „jak znajdę”. żona z synami opuściła go. Popadł w „złe towarzystwo” i alkohol. Szukając pomocy, trafił do Domu Sióstr „Diakonis” w Dzięgielowie, stamtąd przeniósł się do Ustronia, gdzie otrzymał z opieki społecznej pokój i rentę. W tym też okresie spotkał życzliwych ludzi – pastora ewangelickiego (z pochodzenia żyda) i jego żonę.
Janina Bruell, magister teologii, prywatnie żona pastora Bruella, znała Piotra Tobera w ostatnim okresie jego życia. Dowiedzieliśmy się od niej, już po śmierci Tobera, że Piotr od dzieciństwa był znany jej mężowi. Przyszły pastor, w okresie okupacji hitlerowskiej student teologii, mieszkał z malutkim Piotrem pod jednym dachem w Warszawie. Chłopiec, którego rodzice zginęli w warszawskim getcie, gdy miał pół roku, przebywał wtedy w Domu Dziecka im. Baudouina.
Musiały minąć długie dziesięciolecia, by spotkanie tych dwojga ludzi – pastora Bruella z Piotrem Toberem – stało się punktem zwrotnym dla Piotra, dziecka Holocaustu. – Janina Bruell pisze – „zaczął otwierać księgę swego życia”. „Odczuwał chyba pierwszy raz autentyczne zainteresowanie i współczucie”. „Jego ukrytym pragnieniem było dojście do korzeni swego pochodzenia”.
I dalej wspomina, że Piotr Tober czuł się „człowiekiem znikąd, miał poczucie odrzucenia”. Trudno mu było uwierzyć, że nie jest bezimiennym tułaczem (bo nosił nazwisko swych przybranych opiekunów). I jak sam wyznał, dopiero mając pięćdziesiąt siedem lat dowiedział się, że należy do „wielkiej, szczególnej rodziny »Dzieci Holocaustu« […] Otrzymał ku swej radości pierwszą materialną, tak bardzo potrzebną mu pomoc. Od tego momentu po trzech dniach świeca Jego życia zgasła na zawsze. Stało się tak 12 września 1998 ro- ku”. – Tyle Janina Bruell.
Piotr swą „spowiedź dziecięcia wieku”, pisaną niedługo przed śmiercią, zakończył słowami: „może będzie lepiej”…
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl