Karolina Heuman, urodzona w 1928 r.
W klasztorze Sióstr Miłosierdzia
Urodziłam się w Nowym Sączu, gdzie mieszkała moja Babcia. Ojciec mój Zygmunt Salo Heuman był lekarzem. Matka Łucja Heuman z domu Degen ukończyła filozofię.
Od urodzenia mieszkam w Krakowie z wyjątkiem lat wojny, w którym to okresie na skutek prześladowań okupanta hitlerowskiego przebywałam z całą rodziną, to jest Ojcem, Matką i młodszym bratem Henrykiem (urodzonym w 1936 r.) kolejno w różnych miejscowościach w okolicy Lwowa.
Wojna zastała nas w Truskawcu, gdzie Ojciec miał od czerwca do początku września praktykę lekarską. Chcieliśmy wyjechać za granicę przez Rumunię, ale na skutek braku benzyny zostaliśmy w miejscowości Horodenka. Po wkroczeniu Niemców Ojciec pracował w szpitalu zakaź ym i ukrył rodzinę na oddziale leczącym tyfus plamisty.
W zimie 1941/1942 r. wywieziono nas do getta w Drohobyczu. Niewiele stamtąd zachowała moja ułomna pamięć. Jakieś fragmenty, obrazy. Na przykład, raz Ojca wezwano do jakiegoś pacjenta, a nie wiem czemu znajdowaliśmy się tam wszyscy, całą rodziną. Nagle zobaczyliśmy Niemców idących w stronę tego domu. Pospiesznie schowano nas na strychu. Słyszeliśmy,jak przeszukują dom. Nas nie znaleźli.
Po kilku miesiącach pobytu w getcie udało nam się uciec. Wtedy cała rodzina rozdzieliła się. Matka pod zmienionym nazwiskiem wyjechała do Lwowa, a mnie z bratem Ojciec umieścił w klasztorze sióstr Szarytek w Czerwonogrodzie. Pamiętam, jak w nocy jechaliśmy na furze do klasztoru i jak Ojciec żegnał się z nami; pokazując na niebo powiedział:„Zobaczymy się tam”. Potem jeszcze zapłacił za nasz pobyt pieniędzmi schowanymi w butelce i odszedł. Od tej chwili już go nie widziałam.
W klasztorze używałam nazwiska Marta Regusz. Pracowałam w polu. Umierałam ze strachu, kiedy w klasztorze pojawiali się Niemcy (przecież mój brat był obrzezany!). Po umieszczeniu nas w klasztorze Ojciec ukrył się w Horodence, gdzie z początkiem 1943 r. został zastrzelony. Słyszałam od ludzi, którzy przychodzili do klasztoru, że zabrano Ojca na cmentarz, gdzie kazano Mu wykopać sobie grób.
Nie wiem, gdzie zginęła Mama. Słyszałam, że została złapana, ponieważ wykryto Jej pochodzenie. Brat zginął podczas napadu banderowców na klasztor. Miał wtedy dziewięć lat. Oto jak wówczas opisałam wypadki tego strasznego dnia:„Było to 2 lutego 1945 r., godzina jedenasta. Noc ciemna i straszna, pełna nieludzkiej, groźnej tajemnicy. Byłam w klasztorze Sióstr Miłosierdzia w Czerwonogrodzie. Dziewczynek było nas trzy i mój kochany braciszek Jędruś. Nagle w nocy się obudziłam i usłyszałam straszną strzelaninę wkoło klasztoru. Często strzelali w nocy, ale nigdy nie robiło to na mnie takiego wrażenia jak wtedy.
Wstałam, podeszłam do okna, na dworze wydawało mi się dziwnie jasno. Położyłam się znowu, ale jakiś głos wewnętrzny nie dał mi uleżeć. Zaczęłam się ubierać i ubrałam brata. Już wszystkie byłyśmy ubrane, kiedy weszła siostra Władysława i powiedziała, że Czerwonogród jest w płomieniach, a my jesteśmy okrążeni przez banderowców. Struchlałyśmy. Poszłyśmy zaraz do sypialni Sióstr i tam przy oknie przestałyśmy trzy godziny patrząc na straszne katusze tych ludzi, którzy w popłochu uciekali z ognia.
Nieludzcy barbarzyńcy latali jak wściekli z pochodniami w ręku i podpalali jedną chatę po drugiej, a gdziekolwiek zobaczyli człowieka, to, gdy im się udało, łapali żywcem, a jak nie, to strzelali na miejscu. U nas we wsi złapali jedną rodzinę, to z dzieci później znaleziono tylko szczątki spalonych kości, a ojciec miał zdartą skórę od brzucha aż do głowy.
My ciągle stałyśmy w oknie i czekałyśmy, co będzie dalej, czułyśmy, że i nasze życie wisi na włosku. Mówiłyśmy, że zostawiają nas na leguminę.Niedługo sprawdziły się nasze myśli. O godzinie trzeciej nad ranem usłyszałyśmy straszne pukanie do bramy, które miało zwiastować nasz bliski koniec. Siostra Władysława zawołała nas do kaplicy, zaczęła się modlić i przygotowywać nas na śmierć.
Przed ołtarzem klęczałyśmy może dziesięć minut. Przez tę małą chwilkę stanęło mi przed oczami to życie, które przeszłam i to życie, do którego zaraz myślałam przejść. Nie było mi żal życia, bo dotychczas nie zaznałam zadowolenia na ziemi, tylko bardzo było mi żal brata. Wiedziałam, że jest jeszcze dzieckiem i kiedyś zapomni o wszystkim. Chciałam, by wyrósł na dobrego człowieka, i dla niego właściwie żyłam. Ale niestety nie stało się tak, jak myślałam. Wszystkie nadzieje spełzły na niczym. W ostatniej chwili, gdy szyby zaczęły z trzaskiem padać na posadzkę w dolnym korytarzu, siostra Przełożona schowała nas pod ołtarz”.
Ci, co ocaleli, repatriowali się do Polski.Po wojnie zaczęłam chodzić do szkoły, zdałam maturę i ukończyłam studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim, a następnie aplikację
sędziowską i radcowską. W 1955 r. wyszłam za mąż. W 1956 r. urodziłam dziecko.Pracowałam jako radca prawny kolejno w Spółdzielni Rymarzy, Spółdzielni Niewidomych i w Biurze Projektów, gdzie pracuję nadal na pół etatu. Od 1984 r. przyznano mi drugą grupę inwalidzką ze względu na stan zdrowia. Od 1990 r. jestem na emeryturze.
Kraków, 8 lutego 1992 r. – 18 lutego 1993 r.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl