Ludwik Oppenheim, urodzony w 1936 r.
Nie może być zapomnienia
Wspomnienie czyta Sławomir Holland
Filmowe wspomnienie Ludwika Oppenheima jest dostępne na stronie USC Shoah Foundation, kliknij żeby zobaczyć.
Urodziłem się w Warszawie. Ojciec mój Antoni Oppenheim, pseudonim Tomasz, był adwokatem, matka Franciszka Anna z domu Berenbaum nauczycielką.
Do wybuchu wojny mieszkaliśmy przy nieistniejącej dziś ulicy Wielkiej (drugie wejście od ulicy Zielnej) w pobliżu obecnego Pałacu Kultury.
Mieszkanie to uległo zniszczeniu już we wrześniu 1939 r. w czasie oblężenia Warszawy. Wtedy przenieśliśmy się do rodziców ojca na ulicę Żabią. Dziadek lekarz – laryngolog, służący jeszcze jako lekarz w wojsku w czasie I wojny światowej, był już starym człowiekiem na emeryturze.
W lecie 1940 r. wysiedleni z tego domu przenieśliśmy się na teren getta początkowo na ulicę Chłodną. Tam w listopadzie 1940 r. dziadek zmarł na udar mózgowy.
Ojciec mój rozpoczął działalność konspiracyjną jeszcze przed przeniesieniem się do getta. W getcie tworzył komórkę organizacji Polskich Socjalistów podległej organom rządu Rzeczypospolitej Polskiej w Lon dynie. Na terenie Warszawy organizacją tą kierował dr Stanisław Płoski.
Następne nasze mieszkanie – w domku ogrodnika przy kościele Najświętszej Marii Panny na Lesznie (katolickim) – było pomyślane jako bezpieczne ze względów konspiracyjnych i organizacja pośredniczyła w jego załatwianiu. W mieszkaniu tym mającym różne zakamarki, wnęki itp. znajdował się między innymi powielacz, na którym odbijano pismo „Barykada Wolności” i odbywały się zebrania konspiracyjne. Najbliższymi współpracownikami ojca byli: Jerzy Neuding (którego żona i córka żyją w Warszawie) i Stefan Warszawski (Kurowski)- po wojnie prokurator Naczelnego Trybunału Narodowego i sędzia.
Mama, przy życzliwości księży, prowadziła z koleżankami od wiosny do jesieni 1941 r.przedszkole na terenie ogrodu kościelnego. W dniu 5 marca 1942 r. ojciec mój został aresztowany. Ponieważ aresztowany był poza domem, a dysponował „lewymi” dokumentami, Gestapo trafiło do mieszkania po dwóch tygodniach. W tym czasie mama z kolegami ojca uprzątała mieszkanie, zniknął powielacz, dokumentacja, papiery konspiracyjne chowane w książkach i gazety podziemne.
W jednym z grypsów, jaki przyszedł od ojca z Pawiaka, było napisane, że siedzi w jednej celi z człowiekiem, który na niego na ulicy wskazał. Nie potrafię powiedzieć, czy człowiek ten został zidentyfikowany.
Po trafieniu Gestapo do mieszkania rozpoczęła się seria przesłuchań i rewizji. Wynoszono książki i meble. Mama wożona na przesłuchania do siedziby Gestapo w Alei Szucha była konfrontowana z ojcem. Pamiętam, że gdy pewnego dnia leżałem przeziębiony w łóżku, jeden z gestapowców mówiący po polsku dając mi do ręki cukierka wypytywał, czy dużo ludzi przychodziło do ojca, czy umiałbym ich poznać. Byłem już nauczony, że nie wolno nic mówić i dlatego starając się możliwie silnie chrząkać i chrypieć mówiłem szeptem, że boli mnie gardło i nie mogę mówić.
W kwietniu 1942 r. gestapowcy zabrali mamę na Pawiak, gdzie przebywała ponad miesiąc. W tym czasie będąc pod przygodną opieką zacząłem się jąkać, pozostała mi ta wada wymowy do dnia dzisiejszego.
W kwietniu 1942 r. rozpoczął się już w getcie okres terroru. Nocne egzekucje, łapanki, wywózki. W czasie jednej z tych nocnych egzekucji zginął Jerzy Neuding.
Po powrocie mamy w maju rozpoczęły się już planowe wywózki. Tzw. akcje zaczynano od dzieci. Mama pracująca w tzw. szopie zabrała mnie dla bezpieczeństwa ze sobą, ale mimo to byłem dwa razy w łapance, a raz udało się mamie zdjąć mnie z rykszy wiozącej dzieci przed samym Umschlagplatzem.
Po tym ostatnim przypadku mama starała się o wyprowadzenie mnie z getta i w końcu czerwca 1942 r. zostałem przeprowadzony na „stronę aryjską”. Pamiętam, jak szedłem z nieznanym mężczyzną, oszołomiony ruchem ulicznym i innym, spokojniejszym niż w getcie życiem. Mój przewodnik prowadził mnie spacerkiem, odpowiadał na pytania o nazwy ulic. Dziś wydaje mi się, że trochę się tym bawił pokazując przestraszonemu dziecku inny świat.
U znajomych na ulicy Bielańskiej czekałem kilka tygodni na mamę, która pozostała jeszcze w getcie ze względu na ewentualny kontakt z ojcem na Pawiaku między innymi przez grypsy.
W tym mieszkaniu było najswobodniej. Wychodziłem mało, ale nie byłem ukrywany, tylko przedstawiany jako kuzyn wysiedlony z terenu Rzeszy. Tęskniłem za mamą. Mama dołączyła do mnie w sierpniu 1942 r. W getcie było już coraz bardziej niebezpiecznie, brakowało wielu krewnych i znajomych, którzy zostali wywiezieni, a kontakt z ojcem już się urwał.
Mając „aryjskie papiery” wynajęliśmy mieszkanie na ulicy Miedzianej. Było tam jednak niezbyt bezpiecznie, bo w mieszkaniu tym znajdowało się kilka rodzin z dziećmi w tej samej sytuacji. Wzbudziło to zainteresowanie dozorcy i jego kumpli, którzy stawiali warunki finansowe.
Aby uniknąć szantażu i zgubić trop, przeprowadziliśmy się w styczniu 1943 r. na Pragę na ulicę Ząbkowską do p. Natalii Stasiak. Mama występowała jako kuzynka gospodyni, a ja ze względu na – jak twierdzono – semicki wygląd i lękliwy sposób bycia nie byłem pokazywany ludziom i poza wyjątkowymi sytuacjami nie opuszczałem pokoju w głębi mieszkania za szafą z książkami.
Dużo czytałem: Trylogię, Krzyżaków, książki przygodowe i wojenne, na które trafiłem na półkach. Byłem trochę dziki, nastroszony, bojący się i ciągle czekałem na ojca, który już z Pawiaka nie wrócił.
W tym mieszkaniu przebywali my do sierpnia 1944 r. Po upadku Powstania Warszawskiego, które na Pradze trwało bardzo krótko, rozpoczęła się akcja planowych wysiedleń i wywózek na roboty do Niemiec, najpierw mężczyzn, potem kobiet i dzieci. Dlatego przenieśliśmy się na ulicę Stalową do mamy koleżanki, która była na „aryjskich papierach” i miała męża „aryjczyka” osadzonego w obozie.
Był tam mały pokój z kuchnią na niskim pierwszym piętrze i okno na całą szerokość pokoju otwarte ze względu na letnią porę. Naprzeciw był parterowy domek, jakiś warsztat, na którego dachu bawiły się dzieci. W związku z tym ja, o którego przebywaniu tam nie wiedziano, poruszałem się po mieszkaniu głównie na czworakach i mówiłem szeptem, bo zidentyfikowanie przez dzieci nie znanego rówieśnika mogło być bardzo niebezpieczne. Trwało to już na szczęście niewiele ponad miesiąc – do wkroczenia na Pragę we wrześniu 1944 r. Armii Czerwonej.
W tych już prawie ostatnich dniach wojny musieliśmy jeszcze cały dzień krążyć po ulicach ze względu na „przeczesywanie” mieszkań w poszukiwaniu mężczyzn i osób zdolnych do wywozu do Niemiec. Na jednej z ulic zainteresowało się nami dwóch pijanych Niemców, którzy usiłowali oderwać mnie od mamy wołając „Jude!” Udało się nam uciec. Był to co prawda tylko epizod, a z jego grozy zdałem sobie sprawę dopiero później.
Po wyzwoleniu mama, mimo słabego zdrowia, wróciła do pracy w szkole i pracowała do 1968 r., a potem przeszła na emeryturę. Bardzo schorowana umarła w 1985 r. Ojciec, który zginął na Pawiaku, został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Virtuti Militari za działalność konspiracyjną.
Po skończeniu szkoły i studiów na Uniwersytecie Warszawskim zostałem pracownikiem naukowym.Przeżycia tamtych lat, tego smutnego dzieciństwa, tkwią we mnie głęboko. Kiedy dziś wspominam z perspektywy zbliżającego się półwiecza i widzę, jak niewielu przeżyło spośród rodziny, bliskich i przyjaciół, to zdaję sobie sprawę, jakim zrządzeniem Opatrzności Bożej było to, że znaleźliśmy się wśród grupy, której udało się przeżyć.
Jak zadośćuczynić milionom tych, którzy nie przeżyli, uczcić pamięć ich męczeństwa? W miarę upływu czasu nasze przeżycia stały się coraz bardziej odległe. Nawet dla mojej córki – to jest już historia. I chyba jedyne, co możemy zrobić, to ocalić całą tę hekatombę krwi Holocaustu od zapomnienia.
Może, i chyba nawet powinno być, po tylu latach przebaczenie i pojednanie, ale nie może być zapomnienia.
Warszawa, listopad 1992 r.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl