Majer Grosman, urodzony w 1926 roku
Żołnierz dwóch powstań warszawskich
Tekst na podstawie nagrania wideo Visual History Archive USC Shoah Foundation z 25 maja 1997 roku, Kopenhaga, Dania.
EVA LEHRER (VHA USC Shoah Foundation): Proszę podać imię i nazwisko
Majer Grosman
Gdzie i kiedy pan się urodził?
W Warszawie, 10 lutego 1926 roku.
Ile pan ma lat teraz?
Teraz mam 70 lat.
Co pan może powiedzieć o swoim dzieciństwie?
Urodziłem się na Miłej 27, a potem mieszkaliśmy na Niskiej 59. Mój ojciec był handlowcem, matka zajmowała się domem – było sześcioro dzieci, to miała co robić. Miałem trzech braci i dwie siostry. Najstarszy brat miał na imię Chaim, potem była siostra Mania, druga siostra Dynia, brat Szyja. I ja – Majer.
Rodzina była religijna?
Nie, raczej moja rodzina nie była religijna. Ale ojciec chodził do synagogi
Może pan opisać jakiś szabat w waszym domu?
Normalnie, jak we wszystkich żydowskich domach – czulent, chała, ryba.
Do jakiej szkoły pan chodził?
Do państwowej.
Chodzili do tej szkoły inni Żydzi?
Dużo Żydów chodziło do mojej szkoły, ale wszyscy moi żydowscy koledzy nie żyją.
Kolegował się pan z polskimi uczniami?
Tak, jak grali w piłkę, to graliśmy razem.
Czy pamięta pan w szkole jakieś przejawy antysemityzmu?
W tej szkole było dużo Żydów, nic takiego nie nie było widać. Wśród nauczycieli też chyba nie było antysemitów.
W jakim języku mówiło się u pana w domu?
Po żydowsku i po polsku.
Miał pan 13 lat gdy wybuchła wojna – co pan pamięta z tego czasu?
Gdy rozpoczęła się wojna, to wszyscy starsi Żydzi i Żydówki płakali. Niemcy weszli do Warszawy i zaczęli łapali Żydów do rozbiórki barykad. Szkoły zostały zamknięte. Niemcy rozdawali z ciężarówek po kilo chleba na osobę, ale jak Żydzi stali w tej kolejce, to Polacy ich wyganiali.
Gdy Niemcy zaczęli grodzić getto w 1940 roku wiedzieliśmy, że nadchodzą straszne czasy.
Gdzie pan mieszka w getcie?
Mieszkaliśmy na Niskiej. Tam mieszkała też koleżanka mojej siostry, ale ona umarła. Nazywała się Lichman.
Jak wyglądało życie w getcie?
Życie było bardzo ciężkie. Z początku sprzedaliśmy co jeszcze było w domu żeby kupić chleb. Żywność szmuglowana do getta była bardzo droga – trzeba było mieć dużo pieniędzy żeby coś kupić. Ojciec nie zarabiał, bo nie było pracy. W getcie nie było żadnego transportu, więc wpadł na pomysł żeby kupić riksze – brat miał jedną, ja drugą i woziliśmy ludzi.
Jakich pasażerów pan woził?
Bardzo różnych. Brało się po dwie, trzy osoby na rikszę, a i tak trzeba było zrobić trzy kursy żeby zarobić na ćwierć kilo chleba.
Ile godzin dziennie pan pracował?
Do godziny szóstej po południu. Wtedy zaczynała się godzina policyjna i trzeba było uciekać. Po godzinie policyjnej nie wolno było chodzić ani jeździć, Jak ktoś pokazał się na ulicy, to od razu strzelali.
Starszy brat miał już wtedy swoją rodzinę?
Miał żonę i półtoraroczne dziecko.
I oni też razem z wami mieszkali?
Tak, mieszkaliśmy wtedy na ulicy Wolińskie. W getcie brakowało mieszkań. Ludzi gnieździli po kilka rodzin w jednym. Gdy wróciliśmy z bratem wieczorem do domu, okazało się, że całą ulicę Niemcy zabrali na Umschlagplatz.
Co się stało z rodziną?
Wszyscy zginęli w Treblince
Co zrobiliście, gdy dowiedzieliście się, że rodzina trafiła do transportu?
Myśleliśmy, że w Treblince jest obóz pracy. A kto dobrowolnie zgłosił się do transportu dostał kilo chleba i kilo marmolady. Więc gdy wszystkich zabrali to starszy brat Chaim postanowił, że pojedziemy do Treblinki dobrowolnie, żeby pomóc rodzinie. Był przekonany, że spotka tam swoją żonę i dziecko. Podjechaliśmy blisko Umschlagplatz, zostawiliśmy rikszę i zgłosiliśmy się na wyjazd do Treblinki.
Co pan zapamiętał z Umschlagplatzu?
Wagony towarowe. Wieczorem, gdy Niemcy zaczęli zaganiać nas do wagonów. Żeby ludzie się bali i byli posłuszni, kilka osób zastrzelono na miejscu. Ładowali nas do wagonów po 150 osób, można się było udusić, taki był tłok.
Pan był tam razem ze swoim bratem? Kiedy to było?
Zaczynała się jesień 1942 roku. Jechaliśmy całą noc. Pociąg podjechał pod Małkinię stamtąd już było blisko do Treblinki. W Treblince otworzyli wagony, krzyczeli: „Raus!” Kazali nam zostawić bagaże i pognali do obozu. Po drodze stali Żydzi z walizkami i krzyczeli, żeby wrzucać tam złoto, pierścionki – do depozytu.
Selekcja trwała do wieczora – kobiety i dzieci skierowano do baraków, a mężczyźni zostali na placu. Kobiety krzyczały, dzieci płakały a SS-mani bili je pałkami i pejczami żeby szybciej szły. Potem widziałem jak pędzono je nagie korytarzem z drutu kolczastego prowadzącego do krematorium.
Czy pan wie ile osób było w transporcie?
Jeden transport liczył 6 tysięcy ludzi. Wszyscy z Warszawy. Bo Warszawa szła do Treblinki,
Pamięta pan, jaka była wtedy pogoda?
Był ciepły, jesienny dzień. Krzyki ucichły. Staliśmy na placu i myślałem, że teraz przyszła kolej na nas.
Co pan jeszcze pamięta z tego dnia?
Na plac przyszedł SS-man i wybierał ludzi do pracy. Popatrzył na mnie – byłem młody, dobrze ubrany. Złapał mnie za za kołnierz i wyciągnął z szeregu. Brata stał, który stał za mną też Niemiec wybrał. Uzbierało się tak ze sto osób. Pokazał nam grupę klęczących mężczyzn i powiedział, że to nasi poprzednicy, którzy pracowali przy przyjmowaniu transportów – chcieli zrobić powstanie i zostali za to zostali skazani na śmierć. Ale to było kłamstwo. Nas czekał ten sam los.
Na czym polegała pana praca?
Ładowaliśmy rzeczy po zagazowanych do wagonów. Postanowiliśmy z bratem ukryć się w tych wagonach. Schowaliśmy się między paczkami – dziewięć osób z jednej strony, dziewięć z drugiej i koledzy zasłonili nas kolejnymi tobołami. Gdy wagony były pełne, przyszli SS-mani sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Potem wagony zamknięto.Pociąg ruszył dopiero gdy zapadła noc. Dojechaliśmy do Małkini, gdzie do naszych dziesięciu wagonów doczepiono kolejne.
Co się działo dalej?
W Małkini Polacy chodzili i krzyczeli: „Żydzi wychodźcie, tu już Niemców nie ma”. Ale my już wiedzieliśmy od Żydów w obozie, że jak ktoś złapie Żyda i odprowadzi do Niemców, to dostaje 200 papierosów i dwa kilo cukru. A jak Żyda zabije, to dostanie tylko połowę.
Pociąg szedł, my nie wiedzieli, gdzie my jesteśmy. Szedł całą noc, ciemno było. W środku to mówili: „Już jesteśmy w Niemczech”. Nikt nie wiedział, gdzie my jesteśmy. Przez ten czas przeszukiwaliśmy rzeczy –były tam dolary w złocie, sztabki złota. Wiedzieliśmy że nam będą potrzebne pieniądze, to przez cała noc pruliśmy te rzeczy i braliśmy.
Gdy zrobiło się widno zobaczyliśmy, ludzie pracujących na torach i mówiących po polsku. No to wiedzieliśmy, że jesteśmy w Polsce. To wyrzuciliśmy parę paczek, bo ten transport szedł nie pilnowany – nie było ani Niemców, ani Ukraińców. Bo ten transport szedł do Majdanka.
Skąd pan wiedział, że pociąg jedzie do Majdanka?
W Treblince mówili więźniowie nam powiedzieli, oni wiedzieli dokładnie.
Czy pan pamięta kogoś z tych ludzi, z którymi pan uciekał?
Nie pamiętam, chyba nikt z nich już nie żyje. Może jest kilka osób, ale oni są w Izraelu.
Może jakieś nazwisko pan pamięta?
Nie, nie, no skąd by. Wyskoczyliśmy z pociągu przez okienko gdy pociąg szedł wolno. Młody byłem – rękami trzymałem się okienka, puściłem i skoczyłem w dół. Z jednej strony wagonu było jedno okienko a z drugiej drugie. Więźniowie, którzy nas załadowali mówili żeby stanąć przy okienkach.
Polacy , których spotkaliśmy przy torach mówili, że w Siedlcach już nie ma Żydów, zostali zlikwidowani. Ale w pobliskim Łukowie nie ma getta, i są trzy ulice, przy których mieszkają Żydzi. I tam powinniśmy pójść.
Co się stało potem?
Poszliśmy do tego Łukowa. Był już dzień. Zapytaliśmy o gminę żydowską. Tam był rabin z białą brodą. Powiedzieliśmy, że jesteśmy z transportu do Treblinki, z Warszawy, chcemy tylko przenocować, a potem wrócić do Warszawy. Rabin powiedział: „Niedaleko macie Gołoszyn, około 5 km. Tam chłopy was przyjmą, za pieniądze”. I poszliśmy do tego Gołoszyna. Tam chłopi wzięli nas do siebie. Płaciliśmy po 500 zł dziennie. U nich jedliśmy, a spaliśmy w stodołach.
Pan pamięta nazwisko rodziny, gdzie pan mieszkał w Gołoszynie?
Tych chłopów? Nie skąd.
Po trzech dniach do Łukową przyjechali Ukraińcy, Łotysze, Litwini, okrążyli ulice gdzie mieszkali Żydzii wszystkich wyprowadzili na tzw. „Świński rynek”. Tam połowę ludzi zabili, a pozostałych zaprowadzili do wagonów.
Ilu tam było Żydów?
Nie wiem dokładnie, ale około 2000 na pewno.
Jak pan się o tym dowiedział?
Chłopi nam opowiedzieli. Mówili: „Po co macie płacić nam pieniądze, tam zostało dużo futer, pierzyny…”. Sami bali tam iść. My my nocą poszliśmy do Łukowa, wzięliśmy rzeczy z żydowskich domów i zanieśliśmy chłopom, którzy nas ukrywali. I już nie musieliśmy im płacić.
Jak spędziliście czas w Gołoszynie, co robiliście cały dzień?
W Gołoszynie byliśmy ze 2-3 tygodnie. Nasi gospodarze zaczęli pytać o nasze plany. Nie wiedzieliśmy co dalej robić, więc powiedzieliśmy, że chcemy z powrotem do Warszawy. Chłopi, którzy należeli do Batalionów Chłopskich, powiedzieli, że to załatwią. Oni znali dwóch volksdeutschów, którzy za 20 dolarów w złocie od osoby mieli zawieźć nas do Warszawy.
Nasi chłopi mówili: „Nie bójcie się, my gwarantujemy”. I tak się stało, ciężarowym samochodem wjechaliśmy do getta. I byliśmy szczęśliwi, że jesteśmy tam z powrotem.
Dlaczego wszyscy chcieli wrócić do Warszawy?
Bo nie miał kto nami pokierować, nie wiedzieliśmy dokąd mamy iść. A w Warszawie już była Żydowska Organizacja Bojowa, i my wszyscy zgłosiliśmy się od razu już do Cukiermana. Zaraz na drugi dzień.
Icchak Cukierman był jednym z najważniejszych organizatorów żydowskiego podziemia. W lipcu 1942 r. gdy rozpoczęła się Wielka Akcja (deportacja mieszkańców getta do obozów zagłady) brał udział w założeniu Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB).
Był już 1942 rok, czy po powrocie do getta opowiadał pan co dzieje się w Treblince?
Oni już wiedzieli, polska organizacja się dowiedziała, dała znać, ale już było za późno. Ludzie wiedzieli, że nie mają na co liczyć, że już z tamtąd nikt nie wróci.
Zadawali panu pytania?
Pytali się, ale najwięcej Cukierman, nasz dowódca.
Może pan o nim opowiedzieć?
On o wszystko się pytał: „Jak tam było? Jak uciekliśmy, gdzie byliśmy”
Jakim Cukierman był człowiekiem?
To był blondyn, wysoki, przystojny chłop, niepodobny do Żyda.
Przebierał się za Niemca i wychodził na, na aryjską stronę, żeby nawiązać kontakt nawiązać z Armią Krajową i zdobywać broń dla getta. Był strasznie odważny. Gdy ubrał się niemiecki w mundur, to wyglądał jak typowy Niemiec.
Skąd oni mieli niemieckie mundury?
W getcie szyli, w szopach Schultza, u Toebbensa – to były zakłady w getcie, które szyły mundury dla Niemców.
Gdzie pan mieszkał po powrocie do warszawskiego getta?
Mogłem mieszkać gdzie chciałem, wszystkie ulice były prawie puste. Mieszkałem na Placu Muranowskim, w pobliżu sztabu ŻOB-u. Wokół były puste domy. Szafy pełne, domy puste.
Z czego pan wtedy żył?
Polacy przechodzili kanałami i szmuglowali żywność, a rzeczy było do diabła w getcie. Jak nie pieniędzmi, to płaciło się rzeczami, które zostały po wywiezionych do obozów ludziach. Co pani chciała, to mogła pani brać.
Niemcy w nocy do getta nie wchodzili, więc bojowcy ŻOB-patrolowali ulice, bo przychodzili Polacy – szabrownicy, bandziory, którzy gwałcili dziewczyny i rabowali. Łapaliśmy ich, niektórych likwidowaliśmy na miejscu, innych wyganialiśmy.
Kiedy to się działo, w jakim miesiącu?
Zimą, pod koniec 1942 roku.
Czy ludzie, z którymi pan uciekł z Treblinki też byli w tej jednostce?
Byli w getcie. W getcie było wówczas jeszcze około 60 tysięcy osób. Podczas „Wielkiej Akcji” Niemcy wywieźli większość mieszkańców.
Wielka Akcja (Grossaktion) – deportacja mieszkańców warszawskiego getta do obozów zagłady rozpoczęła się 22 lipca 1942 roku i trwała do 21 września 1942r. W ciągu dwóch miesięcy ok. 253 tys. Żydów zostało wywiezionych i zgładzonych w Treblince. Ponad 10 tys. zmarło lub zostało zamordowanych na terenie getta, a około 11,5 tys. wywieziono do obozów pracy.
W tzw. getcie szczątkowym, obejmującym współczesny Muranów, pozostało 35 tysięcy osób, które otrzymały „numerki na życie”, potwierdzające zatrudnienie w niemieckich warsztatach, oraz podobna liczba żyjących w ukryciu.
Proszę opowiedzieć co pan widział wtedy i zapamiętał?
Pamiętam Niemców, Łotyszy, Ukraińców, którzy łapali i pędzili ludzi na Umschlagplatz. Po drodze strzelali – cała ulica była pełna trupów. Pracownicy Pinkerta wózkami jeździli zbierali zwłoki i wywozili na Okopową na cmentarz.
Pracownicy Pinkerta (właść. Pinkierta) – do Mordechaja Pinkierta należał najbardziej znany w getcie zakład pogrzebowy „Wieczność”. Trupy układano jedne na drugich w czarnych skrzyniach na kołach i wieziono na cmentarz przy ulicy Gęsiej (teraz pod adresem Okopowa 49/51). Tam grzebano je w zbiorowych grobach, w większości nago (odzież była potrzebna żywym) lub owinięte papierem – rabini w getcie zgodzili się, by zastąpić nim tradycyjne płócienne całuny.
Jak w getcie umarł ktoś z rodziny to trzeba było zapłacić 20 zł, żeby go zabrali. A o te 20 zł to było trudno. To w nocy wynosiło się zwłoki na ulicę i kładło nago na chodniku. Jak była w domu gazeta, to się nakryło gazetą.
Rano cała ulica wyłożone była trupami – kobiety, mężczyźni, dzieci, wszyscy leżeli nago, nakryci papierami.
Jak żyła wtedy pańska rodzina?
Jeździliśmy rikszami i woziliśmy ludzi. Niemców i Ukraińców też. Płacili czym kto miał – jeden dał parę kartofli, drugi kawałek chleba, kawałek słoniny. Nie dawali swojego, tylko to co zabrali innym Żydom, który szmuglowali.
Pamiętam takie zdarzenie – na Lesznie, blisko Żelaznej, siedział w mojej rikszy SS-man i jadł bułkę z szynką. Zobaczył dziewczynkę, ładną blondyneczkę, w białej sukieneczce, zawołał ją i dał bułkę. Dziewczynka zdążyła połknąć ze trzy kęsy, gdy NIemiec założył białą rękawiczkę, wyciągnął pistolet i ją zastrzelił.
Ilu ludzi było w jednostce Cukiermana?
Dość dużo, około 150 osób. Ale z naszej grupy przeżyło czterech, w tym ja.
Jednostka Cukiermana – działająca w konspiracji żydowska Żydowska Organizacja Bojowa liczyła ok. 500-600 osób. Jednym z jej założycieli i członkiem sztabu był Icchak Cukierman. Nie jest jasne jaką jednostkę miał na myśli Mejer Grosman.
Odziały bojowe ŻOB powstały w getcie warszawskim w odpowiedzi na rozpoczęcie przez Niemców 22 lipca 1942 roku wielkiej akcji likwidacyjnej getta warszawskiego. Organizacja obejmowała członków przedwojennych lewicowych młodzieżowych organizacji żydowskich. Celem organizacji był zbrojny opór podczas wysiedleń mieszkańców getta, a także likwidowanie zdrajców współpracujących z okupantem. Komendantem ŻOB był Mordechaj Anielewicz. Większość bojowników zginęła podczas powstania w getcie warszawskim w 1943 r.
Opowiadał pan o grupie Cukiermana…
Cukierman nawiązał łączność ze sztabem Armii Krajowej i postarał się o dostawę broni do getta: granaty i pistolety, karabiny. Oczywiście za opłatą. Pieniądze zdobywał od bogatych Żydów. Chodziliśmy do nich z bronią i musieli dawać.
Broń od Armii Krajowej – według źródeł historycznych na przełomie 1942 i 1943 roku AK przekazała ŻOB 20 pistoletów i recepturę na butelki zapalające. Po styczniu 1943 r. ŻOB otrzymał od AK kolejną partię 50 pistoletów. Uzbrojenie ŻOB pochodziło głównie z zakupów na czarnym rynku broni krótkiej i granatów.
Jaką pan miał broń?
Miałem karabin produkcji francuskiej oraz pistolet VISprodukcji polskiej.
Umiał pan się z nim obchodzić?
W sztabie u Cukiermana byli żołnierze, którzy służyli w armii polskiej i oni uczyli nas jak obchodzić się z bronią.
Ile pan miał wtedy lat ?
Szesnasty rok może. W Organizacji była sama młodzież – 18-20 lat. Starsi ludzie siedzieli schowani w schronach.
Ile Cukierman miał wtedy lat?
Był bardzo młody, dwadzieścia parę lat mógł mieć.
Icchak Cukierman urodził się w 1915 roku w Wilnie. Zmarł 17 czerwca 1981 r. w Tel Avivie.
Jak zaczęło się powstanie?
Powstanie wybuchło 19 kwietnia 1943 roku na wiadomość o ostatecznej likwidacji getta. Cukierman wydał rozkaz, żeby w nocy obstawić wszystkie odcinki, którędy mają wejść do getta SS-mani, Ukraińcy i Łotysze. I tak to też zrobiono.
Cukierman wydał rozkaz – na tydzień przed wybuchem powstania, 13 kwietnia 1943 roku, Cukierman opuścił getto, aby zastąpić aresztowanego przez Niemców Ariego Wilnera, dotychczasowego łącznika ŻOB z polskim podziemiem. Nie wrócił do getta podczas powstania, pozostał komendantem ŻOB po aryjskiej stronie. Po upadku powstania w getcie pomagał w ratowaniu ocalałych bojowników. Jego raport o działalności ŻOB został przekazany w maju 1944 r. do Londynu. W powstaniu warszawskim Cukierman dowodził plutonem ŻOB w oddziałach Armii Ludowej. Walczył na Starówce i Żoliborzu.
Gdzie staliście?
Niemcy wchodzili od ulicy Zamenhofa, Tam, gdzie przed wojną było więzienie „Gęsiówka. Tam się mieścił sztab żydowskiej policji. Niemcy tam się ustawili, żeby razem z żydowska policją przeprowadzić akcję. Wtedy padł rozkaz żeby rozpocząć do nich ogień.
Była masa zabitych wśród Niemców, Ukraińców i Łotyszy. Potem wycofaliśmy się na nasz odcinek, na Placu Muranowskim. Cukierman kazał wywiesić żydowską i polską chorągiew na dachu i Niemcy z wściekłością walili do nich z działek.
…kazał wywiesić żydowską i polską chorągiew – Mosze Arens, nieżyjący już izraelski dyplomata, szef MSZ i MON, a z zamiłowania historyk, w swej książce poświęconej ŻZW pt. „Flagi nad gettem”, opisuje to wydarzenie tak:19 kwietnia 1943 r., kiedy siły niemieckie wchodziły do getta, dowódcy ŻZW, Paweł Frenkel i jego zastępca Leon Rodal, znajdowali sie w swojej komendzie na ulicy Muranowskiej. Postanowili, że na najwyższym budynku w okolicy, przy Muranowskiej 17, zawiśnie flaga syjonistyczna. Nazajutrz obok niej umieścili także polski sztandar.
Jakie miał pan zadanie?
Mieliśmy rozkaz nie wpuszczać Niemców od strony Nalewek na Plac Muranowski, gdzie mieścił się sztab. Więc z z dachów rzucaliśmy na nich granaty. Potem na Plac wjechały dwa czołgi i przypuścili atak na budynek, w którym mieścił się sztab. Pod silnym ogniem bojowcy kanał wycofali się na ulicę Przebieg, gdzie było wynajęte mieszkanie. My tym tunelem nie zdążyliśmy uciec, bo klapa się zamknęła.
Od łącznika z AK dostałem przedtem bezpieczny adres na Placu Grzybowskim i gdy Niemcy zajęli plac Muranowski postanowiliśmy przedostać się tam kanałami.Wyruszyliśmy nocą, bo wtedy ludzie się nie myją, nie załatwiają i w kanale jest mniej zawartości. Szliśmy i kredą i pisaliśmy na ścianie na jakiej jesteśmy ulicy. Około północy dotarliśmy pod wskazany adres.
Mieszkanie mieściło się na drugim piętrze i było w remoncie. Bez mebli, toalety, zastępowała ją dziura w podłodze. Była za to przygotowana kryjówka – wchodziło się przez piec do wnęki, w której mieściły się na siedząco dwie osoby. Stanisław Mróz – tak nazywał się nasz opiekun – przychodził dwa razy w tygodniu i przynosił coś do jedzenia.
Tam nikt tam nie mieszkał?
Nie, mieszkanie stało puste, pod pozorem remontu.
Kim był kolega, z którym pan był razem?
Pamiętam, że nazywał się Stefan, nazwiska nie znałem. On zginął w powstaniu warszawskim.
Chciałabym wrócić do powstania w getcie. Czy mieliście wtedy kontakt z innymi grupami?
W getcie każda dzielnica miała swojego dowódcę. Nie było jednego dowódcy. Duże getto miało swojego dowódcę, małe getto miało swojego Małe getto to: ulica Prosta, Waliców, Grzybowska. A duże: Zamenhofa, Leszno, Karmelicka, Dzielna.
Nie spotkał pan innych dowódców – Anielewicza, Edelmana?
Nie, Edelman nie był w na naszym odcinku.
Jak długo przebywał pan ze Stefanem w mieszkaniu Palcu Grzybowskim?
Byliśmy tam do 1 sierpnia 1944 roku, do wybuchu polskiego powstania.
Stanisław Mróz, który nas ukrywał, zaprowadził nas na ulicę Złotą 35, do sztabu Armii Krajowej. Tam nas przyjęli i dołączyli do pierwszej kompanii szturmowej. Na odcinku: Zielna, Pasta i Ogród Saski.
Ilu ludzi było w tej kompanii?
Dokładne nie wiem, ale dużo.
Pan tam był razem ze swoim kolegą Stefanem?
Tak. Podczas jednej akcji staliśmy koło siebie – mnie kula trafiła prawej strony w ramię i wychodząc wyrwała kawałek pleców. A on dostał prosto w serce.
Czy pana brat też był podczas powstanie w getcie?
Tak.
Jaką broń miał pan w powstaniu warszawskim?
Miałem stena angielskiego, z zrzutów. To był ręczny pistolet maszynowy.
Gdzie pan walczył w powstaniu warszawskim?
Brałem udział we wszystkich akcjach. Dostaliśmy rozkaz zdobycia budynku PAST-y przy ulicy Zielnej. Niemcy strzelali z broni maszynowej ze wszystkich okien i nie mogliśmy podejść do budynku. Wtedy powstańcy zrobili ze strażackich motopomp miotacze ognia i podpalili gmach.Niemieccy żołnierze uciekli na dół. Ja byłem wtedy na na pierwszym piętrze PAST-y tam zostałem ranny.
Jak to się stało?
Dostałem kulę, zrobiło mi się ciepło i usiadłem. Jak mnie wynosili, to generał „Monter”, który stał po drugiej stronie ulicy i kierował akcją, powiada: „Co, Moniek ranny? Odznaczam go Krzyżem Walecznym.” Koledzy zanieśli mnie do szpitala mieszczącego się w podziemiach PKO, dwa piętra pod ziemią. Na początku września września gmach PKP został ostrzelany przez Niemców, a następnego dnia do szybu windy wpadła bomba. Pomieszczenia na parterze zostały zburzone i wielu rannych zginęło.
Był z nami młody ksiądz, pomógł mi się ubrać i zaprowadził do małego szpitala przy ulicy Jasnej 10.
Po dwóch tygodniach pobytu plecy zaczęły mniej krwawić i wróciłem do jednostki. Pod koniec sierpnia odbyła się odprawa – dowiedzieliśmy się, że powstanie skapitulowało i idziemy do niewoli. Niemcy ogłosili, że żołnierze wszystkich narodowości będą traktowani tak samo.
Dowódca, dowódca kompanii, kapitan Jur, powiedział mi: „Moniek, ty do niewoli nie pójdziesz”(miałem pseudonim Henryk Moniek). Dał mi list i kazał iść na Marszałkowskią 56, do szpitala i oddać list lekarzom.
Udało mi się dotrzeć na Marszałkowską. Dwaj lekarze z Krakowa – dr Jobkiewicz i dr Wiesławski zabandażowali mi całą głowę, zostawili tylko małą szparkę na oko.
Dlaczego zrobili?
Żeby ukryć moją twarz i nikt nie domyślił się, że jestem Żydem. Po dwóch tygodniach przyjechali Niemcy i szpital został ewakuowany do fabryki Tudora do Piastowa. Tam przyszła do mnie volksdeutschka i powiedziała po polsku, że mi chce zrobić opatrunek. Koledzy z oddziału powiedzieli: „On dopiero miał zmieniony opatrunek”. Gdy poszła, koledzy powiedzieli: „Jesteś spalony”.
Od szóstej wieczorem była godzina policyjna, więc ja o piątej przeskoczyłem przez płot i wszedłem do pierwszego domu i zadzwoniłem do drzwi na pierwszym piętrze. Otworzył Polak około pięćdziesiątki i zapytał skąd jestem? Odpowiedziałem, że jestem Żydem, z Warszawy, chcę tylko przenocować, bo rano jadę do „Szczęśliwickiej Budki” (adres dał mi kolega z oddziału).
Wpuścił pana do mieszkania?
Nie, bo jego żona się nie zgodziła. Ale powiedział: „Po drugiej stronie mam jeszcze trzy, tam mieszka orkiestra niemiecka. Teraz ich nie ma, jak wyjeżdżają, nieraz wracają za tydzień dwa. Jak pan chce, to może tam iść, ale ja nic nie wiem”.
Nie miałem innego wyjścia, godzina policyjna, więc poszedłem. Nie spałem, tylko patrzyłem całą noc przez okno, czy oni nie wracają. Rano przyszedł ten Polak z siekierą – myślałem, że chce mnie zabić i mówi : „Niech pan się nie boi, daję panu daję tę siekierę, że niby pan idzie do pracy”.Ostrzegł mnie, żebym nie szedł torami, bo tam są łapanki. I najlepiej wieczorem, bo wtedy już nie łapią.
Podziękowałem mu i poszedłem dalej. Do wieczorem przesiedziałem w opuszczonej chałupie i ruszyłem w drogę.
Jak długo pan szedł?
Z Piaseczna było kilkanaście kilometrów, dotarłem o 12 w nocy. Zapukałem i słyszę jak kobieta krzyczy: „Kto tam, o 12 w nocy dzieci budzi?” Gospodarz wpuścił mnie i kazał zdjąć bandaż. „W nocy wykopaliśmy dla mnie kryjówkę. On też się musiał chować – dwa razy była żandarmeria, szukali „warszawskich bandytów”.
Jak on się nazywał?
Józef Barszczewski.
Jak długo pan tam był u niego?
Byłem w „Szczęśliwickiej Budce” aż do wyzwolenia, do wkroczenia Armii Radzieckiej i Polskiej. 15 stycznia 1945 roku, artyleria tak waliła, że myślałem, że dom się zawali. Wyszliśmy na dwór i mówię: „Panie Józefie ofensywa się rozpoczęła”. To było w nocy, a o ósmej rano wjechały ruskie czołgi.
Jak pan spędzał czas w ukryciu? Siedział w wykopanej jamie ?
W ciągu dnia nie, okna wychodziły na tory kolejowe i było widać z daleka, czy ktoś idzie. Widzieliśmy nawet jak Niemcy minują tory, to znaczyło, że szykują się do ucieczki.
Cała rodzina mieszkała w tym domu?
On, żona, pięcioro dzieci i ja. Jakby Niemcy się dowiedzieli, to koniec. Ale na szczęście… Józef był z tego samego oddziału w powstaniu.
Pamięta pan jeszcze kogoś z tego oddziału?
Nie pamiętam… Ambasada szuka teraz – powiedzieli, że się postarają, ale: „Musi pan mieć cierpliwość, wszędzie będziemy szukać: i w Londynie i w Warszawie”.
Chciałabym jeszcze wrócić do powstanie w getcie, co pan jeszcze z tego czasu pamięta?
To co ja powiem, to już chyba wszyscy wiedzą – paliły się domy, Żydzi nie chcieli się poddać i skakali z pięter prosto do ognia.
Pan to widział?
No jasne, wszyscy widzieli. Polacy po drugiej stronie muru stali i też wszystko widzieli.
Co jeszcze pan sam tam widział?
Pamiętam takie zdarzenie pod koniec 1942 roku – na ulicy Dzielnej ulicy był czteropiętrowy dom pełen samych dzieci. (Widocznie rodziców wywieziono wcześniej. Podjechały samochody ciężarowe SS i Niemcy zaczęli zaczęli wyrzucać dzieci z okien na te samochody. Potem wywieźli je na Okopową, na cmentarz.
Czy wie pan co się stało z Cukiermanem? Czy przeżył wojnę?
Tak. Potem wyjechał do Izraela.
Po zakończeniu wojny Cukierman był w Prezydium Centralnego Komitetu Żydów w Polsce, a także organizował nielegalną emigrację do Palestyny. W 1947 r., z żoną Cywią Lubetkin wyemigrował do Izraela. Na północ od Hajfy założyli kibuc Bohaterów Getta, w którym z ich inicjatywy powstało Muzeum Bohaterów Getta. W 1961 r. Cukierman z żoną zeznawali w procesie Adolfa Eichmanna w Jerozolimie jako świadkowie oskarżenia.
Co pan zrobił gdy wyzwolili was Rosjanie?
Dowiedziałem, że w Warszawie, na Pradze, jest Gmina Żydowska i tam jest wyłożona księga, do której wpisują się Żydzi, którzy przeżyli, żeby ocalała rodzina mogła ich odnaleźć. Ja też tak zrobiłem, poszedłem Targową 4, nie pamiętam, czy to było trzecie piętro, czy czwarte piętro i napisałem gdzie się znajduję. Ale nikt się nie odnalazł.
Wie pan co się stało z resztą rodziny?
Wszyscy zginęli. Ojca Niemcy zastrzelili w 1942 roku – złapali grupę Żydów i kazali żeby podczas ulewy wytarli swoimi płaszczami chodnik do sucha. Deszcz padał, oni wycierali, a chodnik ciągle był mokry. Więc Niemcy wyjęli broń i zastrzelili wszystkich, całą dziesiątkę.
A gdzie ojciec został pochowany?
Nie wiem. Wiem tylko, że jak ulica została wysiedlona, a w domach zostali tylko starzy i chorzy, to wchodzili tam Łotysze, Litwini i Ukraińcy. Wychodząc pisali na murze liczby: 25, 20, 22…, które oznaczały liczbę zabitych
A pana matka?
Matka została zabrana do Treblinki, razem synową, to już mówiłem.
Co się stało z pana bratem?
Szyja wyszedł na szmugiel – złapali go przy wejściu i zastrzelili.To było w 1942 roku. Wtedy był największy głód w w getcie.
A pozostali członkowie rodziny?
Wszyscy zginęli. Szukałem przez Czerwony Krzyż i nikogo nie mogłem odnaleźć.
To znaczy, że gdy pan wrócił z bratem z Treblinki, to nikogo z rodziny już nie było? Brata też, czy brał udział w powstaniu w getcie?
Tak, ale walczył w innej grupie.
Kiedy pan widział swojego brata ostatni raz?
Prawie pod koniec powstania, kiedy zaczęliśmy się wycofywać.
Wie pan którędy on uciekł z getta?
Chaim wydostał się przy ulicy Przebieg. Nie miał żadnego adresu na aryjskiej stronie. Na ślepo uciekał. Zginął już po tamtej stronie. Kolega zabrał mu buty, a boso nie miał żądnych szans.
Jak długo pan został pan po wyzwoleniu w Warszawie ?
Po wojnie byłem w Warszawie chyba około miesiąca. Potem pojechałem do Pruszkowa i tam mieszkałem jakiś miesiąc. W Pruszkowie byłem jakiś czas, też około miesiąca.
A potem?
Potem wstąpiłem do wojska. Wysłano mnie do szkoły politycznej w Lublinie. Byłem tam prawie trzy lata, a potem oddelegowano mnie do Łodzi.
Długo pan służył w wojsku?
Do1962 roku. W Łodzi ożeniłem się, urodził mi się syn, który jest teraz doktorem fizyki, wykłada na Uniwersytecie i ma swoją firmę. Miałem już dosyć wojska, tak kręciłem, żeby mnie stamtąd zwolnili. I udało się. Zebrała się cała komisja – partia i oficerowie polityczni i pytali dlaczego taki zasłużony człowiek chce opuścić wojsko? Powiedziałem, że straciłem podczas wojny cała rodzinę i mam problemy z psychiką. Wysłuchali mnie i zwolnili.
I co pan wtedy zrobił ?
Znajomi poradzili mi żebym poszedł do żydowskiej spółdzielni, tam będę miał spokój. Tak zrobiłem i pracowałem tam do samego wyjazdu.
Kiedy i dlaczego wyjechał pan z Polski?
Wyjechałem w 1969 roku. Nasza spółdzielnia spółdzielnia funkcjonowała dzięki pomocy Jointu – wszystkie surowce, maszyny przychodziły od nich. W 1967 roku, z powodów politycznych, Joint zawiesił dzialalność w Polsce i spółdzielnia nie mogła funkcjonować. Na miejsce prezesa Żyda przyszedł ubek.
Joint (American Joint Distribution Committee) – organizacja pomocy Żydom, założona podczas pierwszej wojny światowej, pod wpływem wiadomości o tragicznej sytuacji Żydów w Europie, z inicjatywy elitarnej syjonistycznej organizacji reprezentującej koła wielkiej żydowskiej finansjery w USA.
Co znaczy ubek?
Pracownik Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.
Wtedy pan zdecydował, że wyjeżdża?
Tak, wtedy już dużo osób z naszej spółdzielni wyjechało.
Pan wyjechał roku, ale pana syn został w Polsce.
Syn był na III roku studiów. Powiedział, że bez wykształcenia na Zachodzie nie znajdzie dobrej pracy. Gdy skończy studia, to zadecyduje. I tak zostało.
Z kim pan przyjechał tu, do Danii?
Z żoną i siedmioletnią córką. I od tego czasu mieszkam w Danii.
Dlaczego pan się zdecydował na ten wywiad?
Uważam, że to jest historia i młodsze pokolenie powinno ją poznać. Chciałbym żeby ten materiał trafił do izraelskich szkół – młodzi ludzie muszą być świadomi żeby to się nie powtórzyło.
Dziękuję panu
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl