Robert Kulka, urodzony w 1931 r.
Z czechosłowackim paszportem
Filmowe wspomnienie Roberta Kulki jest dostępne na stronie USC Shoah Foundation, kliknij żeby zobaczyć.
Urodziłem się w Katowicach, w rodzinie żydowskiej, pochodzącej z Moraw, utrzymującej główne tradycje religii mojżeszowej, a jednocześnie będącej w dużym stopniu zasymilowaną.
Rodzice Leon i Gizela z domu Huppert, posiadający obywatelstwo czechosłowackie, posługiwali się do lat pięćdziesiątych paszportami tego kraju, a więc również w okresie II wojny światowej, co niewątpliwie przyczyniło się do przeżycia naszej pięcioosobowej rodziny.
Pomogła w tym także biegła znajomość języka niemieckiego wyniesiona przez rodziców ze szkół zaboru austriackiego i przekazana nam w życiu domowym. Należy wspomnieć, iż w owych paszportach nie figurowała rubryka ,,wyznanie”, w odróżnieniu od przedwojennych paszportów polskich.
W chwili wybuchu II wojny światowej rodzice, którzy pobrali się w 1923 r. w Bielsku, posiadali przy głównej ulicy w tym mieście sklep optyczny; ja w tym czasie byłem po pierwszej klasie żydowskiej szkoły powszechnej z polskim językiem wykładowym.
Pierwsze zderzenie z okrucieństwem II wojny światowej związane było z nieudaną próbą ucieczki naszej rodziny przed najeźdźcą na wschód, która zakończyła się w Jarosławiu, gdzie dogoniły nas wojska hitlerowskie. Od tego momentu zaczął się nasz pięcioipółletni koszmar. Ukrywanie utrudniał między innymi fakt, iż cała męska część naszej rodziny była obrzezana.
Po powrocie z tzw. „ucieczki” (trzy doby w bydlęcych wagonach, a na każdej stacji złowróżebne wywołania: „Sind Juden da – Juden raus”) w październiku 1939 r. zastaliśmy sklep przejęty przez „Treuhandlera”, a mieszkanie odnajmowane w Białej (wówczas były to dwa oddzielne organizmy miejskie stanowiące dzisiejsze Bielsko-Biała) – opieczętowane.
W trakcie parotygodniowego pobytu u dziadków w Bielsku Niemcy zdążyli wysłać o siedem lat starszego brata Jana (dawniej – Hansa), z transportem Żydów pod wschodnią granicę, skąd pod ostrzałem z trzech stron – ukraińskiej, niemieckiej i sowieckiej – dostał się, jak wielu innych, do Lwowa zajętego przez wojska radzieckie.
W tej sytuacji przeszliśmy przez „zieloną” granicę z tych terenów przyłączonych już do Rzeszy – do Krakowa, czyli tzw. Generalnej Guberni. Z Krakowa, dokąd wiosną 1940 r. udało się dołączyć do nas bratu, wyjechaliśmy na początku 1941 r., przy czym rodzina rozdzieliła się. Ojciec z bratem pojechali do Warszawy, i od tego momentu dopiero zaczęło się oficjalne zatajanie naszego żydowskiego pochodzenia, choć my z matką oraz o pięć lat starszą siostrą Ireną (dawniej – Eriką) w Kalwarii Zebrzydowskiej uchodziliśmy jeszcze za Żydów.
Na początku 1942 r. połączyliśmy się w Warszawie, gdzie do 1944 r. uczęszczałem do piątej i szóstej klasy polskiej publicznej szkoły powszechnej już nie zdradzając, rzecz jasna, swego pochodzenia. Mieszkaliśmy kolejno na Bagateli 7, przy placu Unii Lubelskiej, na Chmielnej 57 (dzisiaj teren Pałacu Kultury) i przy Parkowej 5 (było to mieszkanie służbowe Zakładów Optycznych na Grochowie). Do szkoły chodziłem na tejże Bagateli, tylko piętro niżej.
Pomogło nam uratować się nasze zachowanie: jeździliśmy na przykład tramwajami „nur fur Deutsche”, chodziliśmy do niemieckiego kina, a także do polskiej biblioteki – wypożyczalni na Bagateli pod piątym(?). Podobnie zachowała się siostra, kiedy pod koniec 1943 r. (a może późną jesienią) zaczepiło ją na ulicy dwóch wyrostków twierdząc, że jest Żydówką.
Niewiele myśląc podeszła do granatowego policjanta sądząc, że w ten sposób załatwi sprawę. Ten zabrał całą trójkę na komisariat na ulicy Szpitalnej, naprzeciwko sklepu Wedla. Stamtąd wyciągnął ją mój ojciec za poręczeniem Jerzego(?) Zalewskiego, cukiernika z Lubelszczyzny, który prowadził kawiarnię w pobliżu Prudentialu (obecnego hotelu Warszawa), gdzie mój tata był stałym gościem.
W czasie naszego pobytu w Warszawie byliśmy bardzo zżyci z rodziną Pawłowskich mieszkającą na ulicy Dobrej, którzy prawdopodobnie domyślali się naszego pochodzenia. To oni dopomogli optykowi o nazwisku Tran wydostać się z getta (miał on przedtem sklep na Kredytowej), a nawet przechowywali go u siebie, ułatwiając następnie wyjazd za granicę.
Od listopada 1943 r. ojciec zaczął pracę w Zakładach Optycznych,
a brat jako sprzedawca w niemieckiej księgarni na Krakowskim Przedmieściu (razem z Zygmuntem Broniarkiem). Od listopada 1943 r.
Jako trzynastoletni chłopak przeżyłem całe Powstanie Warszawskie 1944 r. w Śródmieściu (Polna 40) u obcych ludzi, gdyż jego początek zastał mnie poza domem, do którego nie zdołałem już wrócić. W trakcie powstania, by uzupełnić skąpe z natury rzeczy wyżywienie, pomagałem w działalności stołówki RGO (Rada Główna Opiekuńcza). Przynosiłem dwoma wiadrami wodę z bardzo odległych miejsc, gdzie była jeszcze dostępna, przechodząc niskimi piwnicami i przekopami, w zamian otrzymywałem talerz zupy oraz kubek słodzonej kawy.
Po wywiezieniu do obozu w Pruszkowie w dniu 2 października 1944 r. tego samego dnia udało mi się uciec i połączyć z rodziną w sąsiednim Piastowie. Rodzina, wyrzucona przez Niemców z mieszkania przy Parkowej 5 w połowie sierpnia, tułała się do momentu naszego spotkania w okolicy podwarszawskiej między innymi w poszukiwaniu mnie. Po parotygodniowym pobycie w Piastowie ostatnie tygodnie wojny przeżyliśmy w Łodzi, gdzie zastało nas oswobodzenie.
Mimo wielokrotnego, świadomego lub przymusowego rozdzielenia się, przeżycie przez całą naszą rodzinę II wojny światowej zawdzięczamy w dużym stopniu roztropności ojca, lecz także zachowaniu zimnej krwi w sytuacjach grożących ekstremalnymi konsekwencjami, na które narażeni byliśmy wielokrotnie – każdy z osobna lub wszyscy na raz. Mieliśmy w latach wojny do czynienia zarówno ze szmalcownikami jak i ludźmi wysokiej szlachetności i odwagi.
Po wojnie ukończyłem kolejno: gimnazjum (1948), liceum chemiczno-farbiarskie (Szkoła Przemysłowa, 1951), inżynierskie studia wieczorowe o kierunku włókienniczym (1956) oraz podyplomowe studia ekonomiczne i towaroznawstwa (1966 Kraków).
W 1958 r. ożeniłem się z katoliczką, mamy dwie udane córki (1960 i 1962) i równie wspaniałych dwóch wnuków (po jednym u każdej – 1987 i 1989). Od 1945 r. całe moje życie związane jest ponownie z Bielsko-Białą, gdzie przez trzydzieści dwa lata zatrudniony byłem w państwowym przemyśle włókienniczym. Od 1983 r. jestem ze względów zdrowotnych na tzw. wcześniejszej emeryturze, pracując nadal w swoim zawodzie w niepełnym wymiarze czasu.
Bielsko-Biała, 24 listopada 1992 r.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl