Romualda Mansfeld-Booth, urodzona w 1939 r.
Odzyskałam tożsamość i rodzinę
Filmowe wspomnienie Romualdy Mansfeld-Booth, można obejrzeć klikając w zakładkę „filmy” pod zdjęciem powyżej, inne nagranie jest dostępne na stronie USC Shoah Foundation, kliknij żeby zobaczyć.
Przez pięćdziesiąt lat nie znałam mojego prawdziwego imienia i nazwiska, daty urodzenia, nie wiedziałam, kim byli moi rodzice. Byłam jednym z wielu żydowskich dzieci uratowanych przez polską rodzinę.
Do domu Marii z Kucharskich i Mikołaja Titarenki trafiłam na Wielkanoc 1943 roku. Byłam ubrana w jedwabną bluzeczkę z kołnierzykiem, niebieski płaszczyk i czarne sznurowane buciki.
Ubranie, włosy i całe ciało roiło się od wszy. Okropnie się tego wstydziłam, jeszcze dzisiaj pamiętam to uczucie. Postawiono mnie w przedpokoju na skrzyni, żeby mnie oczyścić. Pod pachami miałam gniazda gnid, cała byłam pokryta wrzodami wyjedzonymi przez insekty. Do tej pory mam blizny na ciele.
Po kąpieli i odwszeniu posadzono mnie przy stole zastawionym świątecznymi potrawami. Byłam tak wygłodzona, że trzeba było trzymać mnie za ręce, żebym nie rzucała się na jedzenie. Jednak i tak zjadłam za dużo i mocno się pochorowałam.
Maria i Mikołaj zostali moimi rodzicami, byłam blondynką z niebieskimi oczami, mogłam bez wzbudzania podejrzeń uchodzić za ich córkę. Zostałam ochrzczona w kościele w Równem, wystawiono mi metrykę z datą urodzenia 7 lutego 1939 roku. Po latach dowiedziałam się, że urodziłam się pod koniec roku 1939.
Pamiętam jak przez mgłę, że do Titarenków przyprowadził mnie młody mężczyzna. Wydaje mi się, że przychodził mnie potem odwiedzać, ale przybrana matka nie pozwalała mi podchodzić do płotu i rozmawiać z nim.
Mijały lata, rozpadło się moje małżeństwo, „w spadku” po byłym mężu został znajomy Mariusz Bondarczuk, który badał dzieje Przasnysza – miasta zamieszkanego przed wojną przez wielu Żydów. Pan Bondarczuk przyprowadził do mnie izraelską dziennikarkę Dinę Roth.
Moja historia bardzo ją poruszyła, obiecała, że zrobi wszystko co możliwe, aby mi pomóc. Tych dwoje ludzi zmieniło moje życie. Jestem im za to dozgonnie wdzięczna.
Pierwszy artykuł Diny o mnie ukazał się w polskojęzycznym tygodniku
„Nowiny Kurier”. Nie było żadnego odzewu. Dina jednak nie dała za wygraną. Kolejny tekst ze zdjęciem zamieściła w poczytnym dzienniku „Maariv” wydawanym w języku hebrajskim.
I wtedy wydarzył się cud. 17 października 1988 r. artykuł przeczytał Josy (Josef) Wajnsztajn i przeszło mu przez myśl, że Roma Mansfeld może być jego zaginioną podczas wojny kuzynką.
Natychmiast zatelefonował do ciotecznego brata Jehoszuy Mandla z Ber-Szewy, który słynął z fenomenalnej pamięci, i obaj doszli do wniosku, że Roma jest córką ich wuja Jakuba Goldynsztajna, brata matki Josefa – Basi i matki Mandla – Szajny.
Następnego dnia Mandel kupił gazetę i dokładnie przyjrzał się fotografii, był oszołomiony podobieństwem Romy do jego ciotki Leny. Pamiętał dobrze jej ślub, studiował wtedy we Włoszech i musiał wrócić do Polski.
Lena, z domu Böhm, wyszła za mąż za jego wujka Jakuba Goldynsztajna. Pamiętał też ich córeczkę, która urodziła się pod koniec 1939 roku. Trwała wtedy mobilizacja do Armii Czerwonej.
Mobilizacja Armii Czerwonej rozpoczęła się we wrześniu 1939 r.
Jehoszua Mandel zatelefonował do Jakuba Rajchmana, drugiego męża Leny Goldynsztajn-Böhm, by powiadomić go o swoim odkryciu. Jakub natychmiast przekazał wiadomość swoim synom: Elemu i młodszemu Chaimowi. Rajchmanowie chcieli jak najprędzej obejrzeć zdjęcie w gazecie. Minęło już kilka dni od publikacji artykułu o Romie, jednak udało im się zdobyć egzemplarz.
Chaim i jego żona Smadar postanowili skonfrontować szczegóły opisane w gazecie z Jakubem, który doskonale znał wojenne przeżycia żony i wszystko, co dotyczyło jej zaginionej córki. Jakub potwierdził, że wszystko się zgadza.
Dwa dni później Chaim skontaktował się z Diną Roth, która otrzymała już wiele listów i telefonów w sprawie Romy. Ryfa Nuri napisała, że Roma może być jej siostrą oddaną na przechowanie podczas wojny i nigdy nie odnalezioną.
Pani Hochberger twierdziła, że Roma jest podobna do jej zmarłej przyjaciółki, której córeczka zaginęła podczas wojny.
Pani Bela Gutfrojm z Tel Awiwu opowiedziała jak w 1943 r., niedługo przed likwidacją getta w Równem, podszedł do niej jakiś jegomość, przedstawił się jako Józef i zaproponował, że może wyprowadzić ją z getta i ocalić. Miała grać rolę jego żony lub siostry. Obiecał, że następnym razem wyprowadzi też jej matkę.
Józef był folksdojczem, pracował jako kierowca w niemieckiej firmie i jeździł na trasie Lwów – Równe. Wkrótce okazało się, że Józef jest Żydem na fałszywych papierach. Został aresztowany przez Niemców, a Bela, która uchodziła za jego siostrę, musiała się ukrywać.
Józef nie wydostał z getta matki Beli, natomiast przywiózł ze sobą małą dziewczynkę, która była bardzo gadatliwa i ciągle opowiadała, że Niemcy zamordowali jej ojca. Rodzina Polaków, która ukrywała Belę i dziewczynkę, obawiała się, że ta gadanina ściągnie na nich nieszczęście. Zażądali, żeby Józef zabrał dziecko. Od tej pory Bela więcej jej nie widziała.
Jak się później okazało, ten trop był prawdziwy. Podczas wizyty w Izraelu spotkałam się z panią Gutfrojm, twierdziła, że mnie pamięta i wszystko wskazuje na to, że mężczyzną, który zaprowadził mnie do Titarenków, był właśnie Józef.
23 października 1988 r. Dina Roth napisała do mnie list, w którym relacjonowała wiadomości, które dotychczas zebrała: „Możliwe, że jesteś Tusią (Ester-Estusia-Tusia) Goldynsztajn, córką Jakuba i Leny z Brodów”. Prosiła, żeby nie przywiązywać się zbytnio do tej informacji. Nie chciała narazić mnie na rozczarowanie, gdyby wiadomość okazała się nieprawdziwa.
27 października 1988 r. Dina poinformowała mnie w liście, że może jestem Julcią, córką Chany i Szmula.
Czułam się jak na huśtawce, nadzieja przeplatała się z brakiem pewności. W jednej chwili miałam nazwisko i rodzinę, w drugiej czułam, że znów znajduję się w punkcie, od którego zaczęłam poszukiwania.
Tymczasem w Izraelu rodzina Rajchmanów prowadziła prywatne dochodzenie. Najbardziej zaangażowała się żona Chaima – Smadar. Wyciągnęła stare albumy, wszystkie fotografie Leny, zrobiła powiększone odbitki.
Porównywała każdą część twarzy matki i córki, potem szukała podobieństwa na zdjęciach Romy i swojego męża, spotykała się ze specjalistami. W końcu nie miała już wątpliwości – Roma jest córką Leny – oświadczyła. Jest naszą siostrą.
Ja jednak nadal nie mogłam uwierzyć, że odnalazłam moją rodzinę. Wątpliwości mogły rozstrzygnąć jedynie badania genetyczne, które były wtedy nowością. Można je było wykonać w Izraelu.
19 stycznia 1989 r. przyleciałam do Tel Awiwu. Na lotnisku czekali na mnie przyrodni brat Eli Ramon, który specjalnie przyleciał z Paryża. Chaim, Smadar i Jakub Rajchmanowie oraz Dina Roth.
Rajchmanowie przyjęli mnie z otwartymi ramionami, byli serdeczni i wzruszeni, ale ja tak bardzo bałam się rozczarowania, że nie byłam w stanie odpowiedzieć im tym samym.
W niedzielę 22 stycznia 1989 r. cała rodzina udała się do szpitala Hadassah w Jerozolimie, aby poddać się testom genetycznym. Pobrano krew od moich dwóch przyrodnich braci i ich dzieci. Badano także materiał genetyczny kuzyna mojego ojca z Nowego Jorku i kuzynki z Boliwii, a także mojej córki i jej dzieci w Polsce.
Na wyniki trzeba było czekać miesiąc. 13 lutego 1989 r. rodzina znowu zgromadziła się w szpitalu. Ponad dwie godziny czekaliśmy w napięciu, aż profesor Chaim Brauthar objaśni nam wyniki badania.
Mój przyrodni brat Chaim tak wspomina tę chwilę: „Chcieliśmy usłyszeć tylko jedno krótkie słowo – tak lub nie. Cały ten naukowy wykład zwiększał tylko nasze napięcie. Podszedłem do Romy, objąłem ją, pocałowałem i powiedziałem – moja siostro”.
Badania genetyczne wykazały, że Roma Mansfeld, Eli Ramon i Chaim Rajchman są członkami tej samej rodziny. Po pięćdziesięciu latach odzyskałam tożsamość i krewnych.
Teraz już byłam gotowa poznać prawdę o mojej rodzinie. Matka nazywała się Helena Goldynsztajn z domu Böhm. Urodziła się we Lwowie (moim przyrodnim braciom udało się nawet odnaleźć grób naszej babci na lwowskim cmentarzu).
Getto w Brodach powstało w styczniu 1942 r. Przebywałam tam z rodzicami, panował głód. Pamiętam, jak przechodziłam pod drewnianym ogrodzeniem i przynosiłam jakieś kartofle czy chleb. Musiałam się wtedy okropnie bać, bo do dziś to pamiętam. Od czasu do czasu śni mi się, jak przeczołguję się pod deskami.
Niemcy zaczęli wywozić mieszkańców getta do obozu w Bełżcu. Ojciec zginął, matka, chcąc mnie ocalić, oddała mnie na przechowanie na aryjską stronę. Sama ukryła się w wykopanym w ziemi bunkrze, była wtedy w ciąży. W kryjówce urodziła dziewczynkę. Przebywający w bunkrze ludzie bali się, że płaczące dziecko zdradzi ich obecność – zostało uduszone poduszką.
Matce udało się doczekać wyzwolenia, zaczęła mnie szukać, ale nie miała pojęcia, kto się mną zaopiekował. Józef – mężczyzna, który wyprowadził mnie z getta i umieścił w rodzinie Titarenków, został zamordowany przez Niemców, na nim urywał się wszelki ślad.
Matka blisko półtora roku błąkała się po Wołyniu, przeszukiwała wsie i miasteczka, ja w tym czasie mieszkałam już na Ziemiach Odzyskanych.
Przybrani rodzice poza mną nie mieli innych dzieci. Nie chcieli się ze mną rozstać i dlatego nie zgłosili mnie w CKŻP jako ocalałej z Holokaustu. Miałam nowe dane personalne, nie było mnie na żadnej liście, dlatego matka nie mogła mnie odnaleźć.
CKŻP – Centralny Komitet Żydów Polskich – zajmował się ewidencjonowaniem Żydów ocalałych z Holokaustu
Przekonana, że zginęłam podczas wojny, postanowiła wyjechać do Izraela. Po drodze, w Austrii, poznała łódzkiego Żyda Jakuba Rajchmana i wyszła za niego za mąż. W Innsbrucku urodził się Eli – mój starszy brat przyrodni. Osiem lat później, w Izraelu, przyszedł na świat młodszy – Chaim.
Matka do końca życia nie nauczyła się hebrajskiego, z mężem i synami rozmawiała po polsku. Dlatego Chaim, który spędził z matką więcej czasu niż jego brat, zna dzisiaj ten język.
Moja matka Helena, zwana przez bliskich Leną, zmarła 7 stycznia 1977 r. w wieku 58 lat. Nie doczekała dnia, w którym jej odnaleziona cudem córka znalazła się w Izraelu. Nie dane było nam się spotkać.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl