Ryszard Świerczyński, urodzony w 1926r.
Rodzinna historia zatoczyła krąg
Rozmowa Anny Kołacińskiej-Gałązka z Dorotą Wachowicz, córką Ryszarda Świerczyńskiego
DOROTA WACHOWICZ: Chcę przekazać trochę wspomnień mojego ojca, którymi podzielił się ze mną kiedy już zburzył mur milczenia. Nie wiedziałam, że tyle rzeczy pamięta. Gdy potem zrobiłam kwerendę w archiwach, z łatwością znalazłam dokumenty, które wszystko potwierdziły. Ojciec nie żyje od 2009 roku. Sam nie może tego opowiedzieć.
ANNA KOŁACIŃSKA-GAŁĄZKA: Powiedz, jak nazywał się twój tata.
Ryszard Świerczyński. Urodził się na lubelszczyźnie i stamtąd pochodziła jego rodzina.
Przed wojną też tak się nazywał?
Nie, przed wojną nazywał się Abram Kaufman. Pochodził z chasydzkiej rodziny. Jego dziadek Bencjan Hochman w latach dwudziestych był przewodniczącym gminy w Żółkiewce. To była duża gmina, liczyła chyba około trzech tysięcy osób. Pod koniec lat dwudziestych, przed kolejnymi wyborami doszło do jakichś konfliktów, utarczek. Po wyborach dziadek mojego ojca wyjechał z Żółkiewki i przeprowadził się z rodziną do Warszawy. Chyba mieszkał tam już wtedy jeden z jego dorosłych synów. Zamieszkali przy ulicy Kupieckiej. Żyli bardzo skromnie. Dziadek wynajął kąt w sklepie swojego syna Jakuba, który otworzył firmę szyjącą bieliznę i sklep. W tym wynajętym kącie pradziadek prowadził trafikę – sprzedawał papierosy, zapałki, zapalniczki, tabakę itp.
Chyba w roku 1930 albo 31 mój tata z rodzicami – Elim Kaufmanem, jego żoną Chają Perlą i rodzeństwem przeprowadzili się do Otwocka. Dziadek został chyba zarządcą pensjonatu „Casino”, a babcia zaopatrywała kuchnię w jarzyny; tata nie wiedział tego na pewno, był za mały żeby pamiętać. Jednak w roku 1933 albo 1934 dziadek porzucił rodzinę, zamieszkał w Nowym Sączu i założył tam nową rodzinę. Babcia z dziećmi została sama w Otwocku. Chyba nie mogła sobie dać rady i tam zostać. Przeniosła się do Warszawy do rodziców. Gnieździli się w małym mieszkanku i żyli biednie z chałupniczej pracy, którą dał im Jakub – brat babci, który miał zakład bieliźniarski.
Czy w rodzinie mówiło się w jidysz, po żydowsku?
W jidysz, ale babcia zadbała o to, żeby mój tata mówił piękną, perfekcyjną polszczyzną. I dzięki temu mógł się podawać za polskiego chłopaka, który musiał uciekać z Warszawy.
Tata opowiedział mi kiedyś, że przed wojną wymyślił sobie, że postara się o pożyczkę z kasy zapomogowo-pożyczkowej (chyba szkolnej) i kupił za nią rower; wypożyczał go za drobną opłatą, spłacał raty i jeszcze troszkę zostawało mu jako zarobek. Mówił mi, że był bardzo pomysłowym i samodzielnym chłopcem. Ponieważ był muzykalny, świetnie śpiewał i lubił śpiewać, poszedł po Bar Micwie (którą miał w kwietniu 1939 roku), do kantora w synagodze na Tłomackiem i powiedział, że chce śpiewać w chórze. Kantor przesłuchał go i powiedziił, że chętnie tatę przyjmie, ale po okresie mutacji. A we wrześniu wybuchła wojna i synagoga i kantor przestali istnieć.
Bar Micwa – uroczystość religijna związana z wejściem 13-letniego żydowskiego chłopca w dorosłość. Od tej chwili sam odpowiada przed Bogiem za swoje czyny.
Kiedy utworzono getto, ulica, przy której mieszkała rodzina taty znalazła się w jego granicach. Najmłodsza siostra babci odłączyła się od rodziny i udało się jej uciec na wschód, gdzieś za Ural. Ocalał list babci, który wysłała z getta do Idy i prosi ją „( …) jak spotkasz Elego, to niech nie patrzy na nic, tylko niech przyśle nam trochę oleju i kaszy.(…)”.
W 1942r. babcia, licząc na to, że ucieczka z getta stanowi szanse przeżycie, wysłała tatę i i jego siostrę do Żółkiewki, do dziadka Herszela (ojca Elego).
Jak na imię miała siostra taty?
Małka. Udało im się wydostać z getta. Dopłynęli barką, kursującą po Wiśle do Annopola, a stamtąd poszli pieszo do Żółkiewki. Na miejscu okazało się , że nikogo z rodziny już nie ma. Małka postanowiła wrócić do Warszawy, do getta. Ojciec został. Wtedy widzieli się po raz ostatni. Po Małce ślad zaginął. Tata nigdy nie dowiedział się , co się z nią stało, gdzie i jak zginęła. Bardzo kochał siostrę, miał poczucie winy, że zostawił ją samą. Nie był w stanie o niej rozmawiać.
Była młodsza czy starsza od taty?
Była dwa lata starsza, czyli miała wtedy 18 lat. W getcie został najmłodszy brat taty, urodzony w 1931r., Jakow. Umarł z głodu.
Na lubelszczyźnie tata ukrywał się w okolicznych wioskach, czasem gdzieś zarobił jakieś grosze, albo za pracę ktoś dał mu coś do jedzenia. Ale czuł kiedy musi uciekać i znów się ukryć. Kiedyś opowiedział mi o zbrodni, która zdarzyła się na jego oczach. Widział, jak grupa miejscowych chłopów zamordowała dziewięcioro Żydów – tata zagrzebał się w sianie pod krowim korytem. Nie znaleźli go. Nie pytałam o szczegóły, uznałam, że powiedział mi tyle, ile był w stanie.
W 1944r. trafił do malutkiej wsi koło Biłgoraja i tam zatrudniła go jako parobka pani Stefa, która mieszkała z matką na skraju wsi. W tej wsi mieszkał też przedwojenny podoficer – pan Mieczysław i dzięki niemu ojcu udało się dostać do partyzantki. Najpierw do Batalionów Chłopskich, potem dołączył do polsko-radzieckiego oddziału. Wkrótce partyzanci dołączyli do wojska polskiego. Ojciec też. I pozostał w wojsku do 1967 roku, kiedy to wyrzucono go z około stuosobową grupą oficerów pochodzenia żydowskiego. Tata miał niecałe 42 lata i na utrzymaniu pięcioosobową rodzinę. Dostał minimalną emeryturę i nie mógł dostać żadnej pracy. Mama nawet nie próbowała zarabiać pieniędzy. Zaczęła się okropna bieda.
Twoja babcia została w getcie z młodszym synem, który umarł z głodu…
Tak umarł z głodu. Brat babci też. Ojciec skądś dowiedział się o tym po wojnie. Ale nigdy nie dowiedział się gdzie i kiedy zginęła reszta rodziny. Fejga – siostra babci zginęła w Sobiborze, a z nią dwaj synowie Jakuba. Jej też udało się dotrzeć do Żółkiewki, ale tam ich złapano i odstawiono do Izbicy. I biedny ojciec widział, z ukrycia, jak z chłopcami szła w kolumnie do Sobiboru.
Czy wszyscy zginęli?
Wszyscy. Została Ida, najmłodsza siostra babci i mój tata. Po wojnie Ida zza Uralu wróciła do Polski. Miała już męża i synka Tolka, który urodził się w 1945r. Krótko mieszkali w Rudzie Śląskiej i potem, razem z grupą zaprzyjaźnionych repatriantów – we Wrocławiu. Dobrze ich pamiętam, często do nich jeździliśmy. Z mamy rodziną nie mieliśmy prawie żadnego kontaktu; czasem widywaliśmy się z babcią i dziadkiem, ale z rodzeństwem mamy – nigdy.
Czyli twoja mama była Polką, katoliczką?
Mama pochodziła z katolickiej rodziny, ale od religii odeszła i nigdy nie chodziła do kościoła. Babcia była ultrakatoliczką i nie akceptowała małżeństwa moich rodziców. Brat mamy też nie utrzymywał z nią żadnych kontaktów, nawet kiedy od 1969 r. zamieszkaliśmy w Łodzi, nigdy go nie spotykaliśmy. Wiem, że ma troje dzieci, ale nigdy w życiu ich nie widziałam. Wyobraź sobie, że gdybym gdzieś się o nich otarła, nie wiedziałabym, że to moi bilscy krewni. Dwoje dzieci mamy siostry (mieszkającej na Śląsku) widziałam, kiedy miałam chyba sześć lat, a drugi raz na pogrzebie mamy. Siostrę mamy rozpoznałam, jej dzieci – nie. Zaprosiliśmy ich na obiad, ale odwrócili się i odeszli.
Między mamą a babcią czuło się napięcie, ciągle mama była krytykowana; a to, że szminkę źle dobrała, a to, że dzieci źle odżywione, źle ubrane… Kiedy byłam starsza babcia kazała mi czytać przechowywane w szufladzie przedwojenne pisemka – „Rycerza Młodych” i „Rycerza Niepokalanej). Żle to wspominam.
Powiedz, kiedy odkryłaś, kiedy dowiedziałaś się, że tata jest Żydem?
Zawsze wiedziałam. Dla mnie zawsze to było oczywiste – był Tolek, był Benek, była Gita, była Ida – wiedziałam, że są Żydami. Były zachowane tradycje, choć nie religijne, ale w każdy piątek, albo w sobotę rano, Ida z mamą szły do rzeźnika i kupowały wołową wątrobę , którą można było dostać, bo nikt jej nie kupował. Przynosiły ją do domu, oparzały, żeby zdjąć grubą błonę, gotowały i robiły siekaną wątróbkę, taką po żydowsku, z cebulką, jajkiem, olejem… Stół nakrywano zbieraniną różnych talerzy. Siadało przy nim mnóstwo ludzi, dzieciaki biegały i nikomu to nie przeszkadzało. A to ktoś posadził któreś z dzieci na kolana, coś podetknął, dał coś ze swojego talerza. Wczesne lata pięćdziesiąte, bieda. Jeden miał duży talerz, inny mały, dzieciaki jadły ze spodków. I było super.
Pamiętam, że Tolek miał od kogoś piętrowe pudło kredek, w którym była też biała. Owijał to pudełko grubo w gazety, wchodził na krzesło i chował na szafie. Nie pozwalał mi nawet dotknąć tych kredek. Do dziś mu to wypominam.
W latach 1956-57 wszyscy wyjechali. Została po nich pustka, rodzina zaczęła się rozpadać. Zabrakło „kleju”, który trzymał rodzinę.
Ida też wyjechała?
Cała grupa z Wrocławia wyjechała. Zachowały się od nich listy. Kilka lat przed śmiercią taty zapytałam go czy mogłabym te listy wziąć? Odpowiedział, że: „Tam właściwie nie ma niczego ciekawego, to takie osobiste”. Ale pozwolił. Odszukałam w kącie piwnicy paczkę, starannie owiniętą, przewiązaną sznurkiem. Jakie tam były skarby!. Np. list Idy do taty z 1948 roku. Pisze, że go szukali, że jest wielka radość… Ludzie, u których mieszkał, powiedzieli, że jest tam, ale nie chce się z nikim widzieć. (Prawdopodobnie ojciec wtedy chciał odciąć się od przeszłości, od nowa ułożyć życie, stworzyć nową tożsamość. Ojciec mieszkał wtedy w Kielcach i po tym strasznym zdarzeniu zmienił nazwisko, zmienił imię…)
Po pogromie kieleckim…
Po pogromie. Służył w wojsku i nie od niego zależało, w jakim miejscu mieszka, więc uprosił władze, żeby przenieśli go do Łodzi. Tam się ożenił, i ja też tam się urodziłam. Potem, tak jak to w wojsku, przesuwali go: był w Poznaniu, potem w Gdańsku, w Bydgoszczy. Jak w tym kawale: „Gdzie się urodziłeś? Ja w Żółkiewce, a ty? A ja się urodziłam pod Łodzią. A ja w Łodzi. A ja w Poznaniu. A ja w Gdańsku. Jak to dobrze, że myśmy się spotkali…”
Czyli to dotyczy twojego rodzeństwa?
Tak, taki żart kiedyś wyczytałam i można to akurat do nas odnieść.
Jak tata zniósł tę sytuację w 1967-68 roku, jak go wyrzucono z wojska?
Strasznie. Tata był w tedy w sanatorium. Jakoś się o tym dowiedział. Mama też. Pamiętam, że wszyscy wyszliśmy po niego na dworzec. Przyszedł do domu, postawił walizkę i natychmiast gdzieś zniknął. Potem się okazało, że nigdzie nie może znaleźć pracy, nigdzie dorobić. A miał szczątkową emeryturę – gdyby przepracował jeszcze dosłownie rok, miałby pełną wojskową emeryturę.
Kiedy tata umarł i porządkowałam dom, znalazłam różne pisma i dokumenty, m. inn. podania o pracę, o zastępstwo w okresie urlopu w przedsiębiorstwach „Ruch”, „Arged” i innych. I za każdym razem była odmowa.
Kiedy tata stracił pracę, moje nauczycielki, które wcześniej mnie chwaliły, byłam ich ulubienicą i prymuską, przestały odpowiadać mi na „dzień dobry”. Zachowywały się jakbym była niewidzialna.
Ile miałaś wtedy lat?
Siedemnaście, osiemnaście lat. Sąsiadki też przestały się odzywać. Potem na nasz widok przechodziły na drugą stronę ulicy. Dwaj koledzy ojca utrzymywali jeszcze z nim kontakt, ale bali się publicznie z nim rozmawiać. A pozostali uciekali na jego widok. Jakby naglenagle stał się przezroczysty.
Moi rodzice postanowili przeprowadzić się do Łodzi. Mieli trzy córki i liczyli się z tym, że będziemy studiować. Rodzice mamy byli niemłodzi, w razie czego można byłoby się nimi zaopiekować. Ojciec mógł się wtedy przenieść do Warszawy, ale nie chciał. Prawdopodobnie źle mu się Warszawa kojarzyła.
Mój ojciec oprócz tego, że był wojskowym, to ucząc się i studiując, zdobył uprawnienia biegłego księgowego. W Łodzi przyjął go do pracy dyrektor Muzeum Sztuki Współczesnej, pan Stanisławski. Po odejściu głównej księgowej ojciec zajął jej miejsce i pracował w muzeum do 70. roku życia.
A powiedz mi, co takiego się stało, że otworzył się i zechciał z tobą rozmawiać na temat swojego życia?
Moja droga do korzeni nie nastąpiła z dnia na dzień. W latach dziewięćdziesiątych znalazłam gdzieś (nie pamiętam gdzie) ogłoszenie, że Gmina Warszawska organizuje grupę psychoterapeutyczną, dla osób, które są potomkami ocalałych Żydów. Zostałam do niej przyjęta. Zaczęłam bywać na Twardej, poznawałam coraz więcej osób (z wieloma do dziś mam kontakt). Któregoś lata zorganizowaliśmy sobie obóz. Potem regularnie bywałam na obozach. R. Laudera, na Limudach. Coraz lepiej poznawałam judaizm. Miałam szczęście uczestniczyć na kursie w jesziwie w Izraelu. Poznałam i zaprzyjaźniłam się z wieloma osobami ze Stowarzyszenia Dzieci Holokaustu, żartowaliśmy nawet, że jestem ich adoptowanym dzieckiem. Kiedy powstało„Stowarzyszenie Drugie Pokolenie” zostałam jego członkiem. Wrosłam w środowisko polskich Żydów.
Czy twoje siostry też szukały korzeni?
Moja średnia siostra, i się to wiąże z historią, o której zaczęłam opowiadać, mieszka od kilku lat w Izraelu. Ona, jej córka i mała wnuczka Ania. Jest to zdarzenie, którego scenariusza nie sposób wymyślić. Opowiadałam już o tym , że młodsza siostra mojej babci, Fejga, wyszła za mąż za Izraela Klajmana. Izrael miał brata Leona.
Mówiłaś, że był we Wrocławiu.
Tak, po wojnie był we Wrocławiu. Leon – brat Izraela, z Idą – czyli siostrą mojej babci i Fejgi i kilkoma innymi osobami, które przeżyły wojnę w Związku Radzieckim, wrócili po wojnie całą grupą do Wrocławia. Po wojnie we Wrocławiu urodziły się dzieci Leona (też Leona) Klajmana: Samek, Basia i Gita. Potem wszyscy wyjechali. Kiedy stało się to możliwe Samek zaczął przyjeżdżać do Polski. Raz przyjechał ze swoim synem Arim. Odwiedzili moją sistrę Ewę i Ari zakochał się w Uli – córce Ewy. Z wzajemnością. I poczęli dziecko.
Gdzieś trzeba było mieszkać. Rozważali różne możliwości i uznali, że zamieszkają w Izraelu. I teraz siostra mieszka w Izraelu, jest pełnoprawną obywatelką, tam się urządziła i pomaga (bo są one bardzo zżyte) Uli, opiekuje się Anią. Nie mogłaby tu zostać, bo chybaby umarła z tęsknoty. A Ula też. A poza tym start w nowe życie w obcym kraju, bez nikogo, kto byłby oparciem, jest bardzo trudny.
Wracając do koła, które się zamknęło: Przed wojną Izrael Klajman i siostra babci Fejga zostali małżństwem. Dwa pokolenia później znów te rodziny połączyły się
Genialne. Koło się zamknęło. W Izraelu?
Tak, ale nikt by tego nie wymyślił. Prawda? Drugi raz rodziny zostały spowinowacone przez dzieci.
W ten sposób odzyskaliście rodzinę. Tę, która wyjechała z Wrocławia, to jakby dzięki temu…
Tak, syn Idy – Tolek też tu często przyjeżdża. On i jego młodszy brat Benek mieszkają w Kalifornii. Najpierw odbyli służbę wojskową w Izraelu a potem przenieśli się do Stanów. Teraz, przez tę pandemię nie było go dość długo. Regularnie przyjeżdżał do Polski i razem jeździliśmy na Festiwale Kultury Żydowskiej w Krakowie. Kilka lat temu ożenił się z Polką. Cały czas utrzymujemy ciepły kontakt i pomagamy sobie w zbieraniu informacji o losach naszej rodziny.
Czy twój tata był zadowolony, że ty weszłaś w ten żydowski krąg?
Nie mówił mi tego, ale myślę, że tak. Potem nawet wysyłał sygnały, że jest dumny. Mało tego – na jego prośbę zapisałam go do Gminy (w Łodzi) i do Stowarzyszenia „Dzieci Holokaustu”. Wcześniej już sam się zapisał do Stowarzyszenia Żydów Kombatantów. Potem, kiedy tata był już niesprawny z powodu zaawansowanego zespołu Parkinsona i potrzebował pomocy, znalazł całodzienną opiekę przy Gminie w Łodzi. Pamiętam, że kiedyś poszliśmy razem do synagogi na Pesach i mój mąż Wojtek odwracał mu kartki w sidurze i pokazywał, w którym miejscu jesteśmy. Kiedyś nawet, kiedy brakowało mężczyzn do minjanu, poproszono, żeby dołączył. Jaki on był dumny…
A czy jest pochowany na cmentarzu żydowskim?
Nie, pochowany jest na cmentarzu wojskowym w Łodzi. Pogrzeb był świecki, mała uroczystość. Ktoś przyszedł z Komendy Garnizonu. Ktoś niósł jakieś odznaczenia, sztandar. A z Gminy przyszła delegacja, ale prywatnie. Nie było ceremoniału. Nie chciała tego moja najmłodsza siostra. Kategorycznie zaprotestowała. Stwarza pozory, że nic nie wie o swoim żydowskim pochodzeniu. Tylko ona z nas trzech jest katoliczką.
A przychodzisz kłaść kamyki?
Tak. Ostatnio, przypadkowo, na cmentarzu spotkałyśmy się z siostrą. Postawiła na grobie znicz na którym był krzyż. Tata by tego nie zniósł. Odwróciłam go. A ja mam zwyczaj, że nie przynoszę wiązanki kwiatów, tylko jedną różę.
Ja tak samo…
Też? I kładę zawsze tę różę a na nią kamyk.
To ładne. Dziękuję ci bardzo.
Nadarzyn 2021r.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl