Sabina Wylot, urodzona w 1928 r.

Do getta już wrócić nie mogłam

Urodziłam się w Łodzi. Mieszkałam na ulicy Śródmiejskiej z matką Belą z domu Dawidowicz, ojcem Szają Kleinlererem i siostrą Felicją. Mieliśmy tu rozgałęzioną rodzinę – i Dawidowiczów i Kleinlererów.

Późną jesienią 1939 r. czy też na początku 1940 r. – nie pamiętam
– zmuszeni byliśmy opuścić mieszkanie, ponieważ wprowadzała się rodzina niemiecka. Zabraliśmy pościel, osobiste rzeczy i coś tam jeszcze. Reszta wyposażenia została.

Zamieszkaliśmy w Warszawie przy ulicy Twardej 22, lub 20. Warunki stawały się coraz cięższe, bieda, głód, choroby. Znów przeprowadzka na Twardą, chyba nr 5, bo to było teraz getto. Nędza, brak wszystkiego, wycieńczenie, niedostatek mojej rodziny i innych.

Codzienny widok wegetujących, umierających ludzi, zgarniania zmarłych z głodu z ulicy. I tak dzień za dniem.Trupy, trupy, trupy. Ojciec zmarł z głodu. Nawet tego co było, nie chciał tknąć, ażeby rodzina coś niecoś miała. A były to obgotowane obierki, które też bardzo smakowały.

Żywność sprzedawano na tackach okratowanych drutem (zabezpieczenie przed kradzieżą). Tacki zawieszone były na ramionach, a i tak kradli, bo głód to rzecz straszna.

Zostałam ja, mama, siostra. Zaczęłam przechodzić pod murami getta, ażeby coś przynieść do jedzenia. Miałam wtedy trzynaście lat! Z zebranymi, wyżebranymi pieniędzmi, przechodziłam pod murami na „aryjską stronę” po mąkę, kaszę, cebulę, kartofle. Zbyt wiele tego nie było. Z tobołkami, woreczkami, wracałam z powrotem do getta.

Mama zachorowała na tyfus. Zabrana do szpitala wróciła ogolona, marna, cień człowieka, ale jeszcze żyła. Przeniesiono nas na Krochmalną, do wspólnych pomieszczeń zbiorowych. Wybrałam się znów na zarobek, pod wykopkami – murami, na „aryjską stronę”. I to był ostatni raz, jak widziałam mamę i siostrę wracając z zakupami.

W rejonie Żelazna – Chłodna złapano mnie i kilkoro dzieci. Żandarmi kazali wszystkim dzieciom wysypać zakupiony dobytek i pod mur. Byłam chyba jedyną dziewczynką wśród chłopców. Ocalałam dzięki policjantowi granatowe­ mu, który wmówił żandarmom, że nie jestem Żydówką. Dał kopa w pupę mówiąc: „zmykaj mała i niech cię więcej nie widzę!”. I tak wtedy ocalałam. Za chwilę słychać było wystrzały i chyba żadne dziecko nie uratowało się. Tego nie można zapomnieć.

Do getta już nie wróciłam, nie mogłam. Wszystkie przejścia były strzeżone. Nie dało się prześliznąć pod murem. Zostałam sama, bez pieniędzy, głodna. Zaczęłam błąkać się po ulicach. Chodziłam tylko nocą, ażeby swoim nieświeżym wyglądem nie zwracać uwagi. W dzień jak mysz chowałam się po różnych zakamarkach. I tak, nie wiem po ilu dniach, nocach, trafiłam na Mokotów na ulicę Skrzetuskiego, do państwa Danuty i Jerzego Downarowiczów.

Nakarmili, „wyszorowali”, dali smak ciepła rodzinnego. Jerzy Downarowicz, pseudonim „Szmidt” , pisał na maszynie woskówki, a jego żona Danuta odbijała na powielaczu gazetkę kon­spiracyjną „Dzień”, która między innymi docierała do getta warszaw­skiego. Jerzy kierował tzw. dzikim kolportażem w akcji „Żegota”, wzywającym Polaków do niesienia pomocy Żydom. Szczęście trwało krótko, ktoś „zakapował” i musiałam odejść.

Tym razem trafiłam do państwa Bokusów na Służew, którzy mimo własnej, licznej rodziny – pięcioro dzieci i małżeństwo – nie wyrzucili mnie. Traktowano mnie jak szóste dziecko. Było mi u nich dobrze. Tylko w nocy popłakiwałam, co się stało z mamą i siostrą. I tu nie trwało to długo. Ktoś znów „zakapował”. Musiałam więc odejść.

Dostałam nowy adres: rodzina Komorowskich, Warszawa, ulica Siewierska 14. I tutaj było mi bardzo dobrze, ale
„zakapował” mnie wyrostek, który, tak ak ja, szmuglował żywność z bazaru do getta, a nawet pomagał mi przechodzić przez mur! Poznał mnie teraz i ryknął na cały głos: „Żydówica! Do pieca z nią!”. Trzeba się więc było znów przenosić…

Następny etap wiódł do sióstr p. Komorowskiego, Marii i Zofii Komorowskich (Zofia Ślaska), Warszawa, ulica Koszykowa
29. Tam dotrwałam i przetrwałam Powstanie Warszawskie aż do kapitula­cji.

W czasie powstania, jak mogłam, pomagałam. Podziemnymi przejś­ciami, przekopami, pod ulicami przynosiłam z Zakładów Piwowarskich zboże, które było oddawane walczącym, a znikoma ilość zostawiona do podziału wśród mieszkańców, mielona przez maszynkę mięsną i zaprażana wrzątkiem, żeby było coś do jedzenia.

4 października 1944 r. – przymusowe opuszczenie Warszawy. Marsz głodowy ulicą Śniadeckich, obozy niemieckie: Pruszków, Łambinowice (Lamsdorf), Leerte, Sprunge, Hamelun. W owym Lamsdorfie Nie­ mcy zboczeńcy urządzili sobie „ubaw”: nagie kobiety były przeglądane przez mężczyzn, a mężczyźni przez kobiety, a czyniono to dokładnie,
zaglądając w miejsca intymne niby w poszukiwaniu jakichś mend-wszy tam żerujących. Rzeczy zabierano do odwszenia, a my spaliśmy goli na słomie czekając na odzież i jakieś żarcie.

Potem zabrano nas na roboty przymusowe do miejscowości Eldagsen. Tutaj zapadło mi w pamięć następujące zdarzenie: wojska niemieckie cofały się, front się przesuwał. Pewnego dnia władze Eldagsen ogłosiły, że przez wieś będą przechodzili jeńcy radzieccy, więc każdy gospodarz ma wystawić przed domkiem brukiew, marchew, kapustę, wszystko surowe. Tak też uczyniono. Jeńcy widząc jakieś jadło w koszach rzucili się na nie, a na to czekały te kanalie faszystowskie: za chwilę cała ulica była usłana trupami, bo którykolwiek z jeńców zbliżył się do kosza, już stamtąd nie wrócił…

Z Warszawy wywieziono mnie z Danutą Downarowicz z domu Zendlewicz. Aby uniknąć rozdzielenia, za namową Danuty, podałam się za jej siostrę, przyjmując jej panieńskie nazwisko Zendlewicz. Pod takim nazwiskiem zarejestrowano mnie, wydając w październiku 1944 r. dowód niemiecki „Arbeitsbuch fur Auslander”.

Do końca wojny pracowałam bardzo ciężko. Odmroziłam palce u rąk z nadmiernej niemieckiej „czysto­ści”, nabawiłam się żylaków i jeszcze innych dolegliwości. Do Polski wróciłam w październiku 1945 r. Z rodziny nikogo nie znalazłam.

Warszawa, 10 sierpnia 1992 r.

do góry

Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce

ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl

Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.

Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
Koncepcja i rozwiązania
graficzne – Jacek Gałązka ©
ex-press.com.pl

Realizacja
Joanna Sobolewska-Pyz,
Anna Kołacińska-Gałązka,
Jacek Gałązka

Web developer
Marcin Bober
PROJEKTY POWIĄZANE

Wystawa w drodze
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice” moirodzice.org.pl

Wystawa stała
„Moi żydowscy rodzice,
moi polscy rodzice”
w Muzeum Treblinka
muzeumtreblinka.eu