Wanda Helena Rotstein, urodzona w 1936 r.
Dotrzymane obietnice
Rodzicami Wandy byli: Halina Rotstein z domu Kon, lekarka i inżynier Władysław Rotstein. Halina ukończyła Warszawski Uniwersytet medyczny i w 1931 roku, w wieku 24 lat, uzyskała tytuł doktora. Poznali się w szpitalu, gdzie Władysław leczył się po wypadku samochodowym i pobrali w połowie lat trzydziestych.
Władysław był człowiekiem zamożnym — członkiem zarządu, należących do jego brata, Zakładów Chemicznych w Kutnie i dyrektorem produkcji w rafinerii. „Moi rodzice byli właścicielami fabryki, która produkowała syntetyczną benzynę i kauczuk na potrzeby Ministerstwa Spraw Wojskowych oraz salonów sprzedaży samochodów” — wspomina pani Wanda.
Małżonkowie zamieszkali w Kutnie, w obszernej willi z ogrodem przy ulicy Barcewicza 97. Tam przyszło na świat ich troje dzieci: Robert (1935) oraz bliźniaki Jan i Wanda (1936). Halina Rotstein zrezygnowała z pracy i poświęciła się wychowaniu dzieci. Wanda pamięta jak matka czytała im polskie baśnie i wiersze. Bardzo kochała swoje dzieci i mawiała, że mogłaby mieć ich nawet dwanaścioro.
Kiedy wybuchła wojna Halina namówiła męża żeby uciekł przed Niemcami na Wschód. Sama została w Kutnie i powróciła do praktyki lekarskiej sprawując opiekę nad rannymi poszkodowanymi w pierwszych dniach wojny. Będąc w kolejnej ciąży (ze Stanisławem) opatrywała rannych w prowizorycznym szpitalu polowym na rogu ulicy Grunwaldzkiej i Żwirki i Wigury, a trójką jej dzieci opiekowała się córka przyjaciół.
Ojciec Wandy — Władysław Rotstein próbując przedostać się do neutralnej wówczas Rumunii trafił w ręce Rosjan i został, przez NKWD, przewieziony do Lwowa. Przed zsyłką na Syberię uratowało go inżynierskie wykształcenie i skierowano go do Rostowa nad Donem by tam kierował gorzelnią. W 1941 roku, gdy Niemcy wkroczyli do ZSRR, gorzelnia została przeniesiona za Ural.
Niemcy zajęli rafinerię w Kutnie i willę Rotsteinów. Ciężarna Halina z dziećmi została wyrzucona z domu. Zamieszkali w wynajętej kwaterze przy Warszawskim Przedmieściu 34, u rodziny Olczaków. Wanda wspomina, że matka zawsze pilnowała żeby wrócić do domu w podczas przerwy obiadowej w szpitalu. Każdego wieczoru dzieci szły do szpitala, gdzie matka uczyła je czytać i pisać.
W styczniu 1940 roku szpital polowy został rozwiązany i Halina Rotstein z dziećmi wróciła do Warszawy i zamieszkała z rodzicami przy ul. Nowogrodzkiej 27. Tam urodził się najmłodszy syn – Stanisław. Halina podjęła pracę jako lekarz rezydent w Żydowskim Szpitalu Zakaźnym „Czyste”, przy ul. Dworskiej 17. Na początku 1941 roku szpital został przymusowo przeniesiony do warszawskiego getta.
Rodzeństwo Rotsteinów mieszkało wraz z matką w piwnicy budynku szpitalnego, bez dostępu do toalety. Zagracony meblami, wilgotny pokój miał jedno małe okno wychodzące na podwórze otoczone wysokim murem.
Dzieci cierpiały głód, chorowały na dyzenterię, błonicę i tyfus. Ciała miały pokryte ropniami. Najstarszy Robert, który czuł się odpowiedzialny za rodzeństwo, martwił się o najmłodszego Stasia, który z powodu niedostatku jedzenia i światła był bardzo wątły.
Wanda pamięta przerażenie, które czuła na widok niemieckich żołnierzy. Raz, gdy dzieci odważyły się wyjść na ulicę, hitlerowiec zgasił papierosa na ramieniu Roberta. Blizna została do dzisiaj.
Pamięta także zapach oraz widok konających na ulicy dzieci.
Halina Rotstein była odpowiedzialna nie tylko za czwórkę swoich dzieci, ale także za swoją matkę, która leżała konającą na tyfus w szpitalu, oraz teściów, którzy byli z nią w getcie. (Stefania Kon oraz Irena Rotstein zmarły w getcie).
Po ciężkiej i wyczerpującej pracy w szpitalu Halina spędzała czas z dziećmi ucząc je czytać. Patrząc teraz na jej zdjęcie Wanda czuje samotność matki, jej zmęczenie i rozpaczliwą desperację z jaką walczyła z zalewającą ją falą śmierci w szpitalach getta. Wanda uważała pracę matki za heroizm graniczący z szaleństwem — praktycznie wszyscy uratowani przez Halinę pacjenci mieli zginąć w komorach gazowych.
Czasami zdarzało się Wandzie winić matkę, że pozostawiła ich, dzieci i podjęła się nadmiernych obowiązków daleko wykraczających ponad to, czym można obarczyć zwykłego śmiertelnika. Gdy sama została matką zrozumiała, jak wielki ból czuła Halina porzucając dzieci, które tak bardzo kochała. Matka dla Wandy stanowi ideał miłosierdzia i bezinteresowności — wspaniale połączenie jej polskich i żydowskich tradycji społecznych.
W sierpniu 1942 roku Wanda z braćmi znaleźli się po aryjskiej stronie. W pamięci rodzeństwa utrwaliły się różne wersje ucieczki z getta — Wanda jest przekonana, że wyprowadziła ją Halina Szenicer (siostra pierwszego męża jej matki) przez gmach sądu. Brat Robert pamięta, że wyszli z getta prowadzeni przez robotnice idące do pracy za murami, a jedna z nich niosła małego Staszka na rękach. Możliwe jest także, że Roberta i Jana wyprowadziła przez budynek sądu na Lesznie doktor Janina Radlińska, pracująca na oddziale chirurgicznym szpitala Dzieciątka Jezus.
Rodzeństwo zostały początkowo umieszczone w pobliżu getta. Właścicielka mieszkania, obawiając się sąsiadów, zabroniła dzieciom poruszać się, rozmawiać czy wydawać jakiekolwiek dźwięki. Sześcioletnia dziewczynka żyła w ciągłym lęku. Niepokojąc się o los matki, która pozostała w getcie, uważała, że tylko śmierć może jej przynieść wybawienie. Czas ten Wanda wspomina jako jeden z najgorszych w swoim życiu.
Po kilku tygodniach dzieci zostały zabrane przez znajomych matki – Jana przyjęła Musia Hampel (daleka krewna rodziny z aryjskimi papierami). Robert został z Haliną Szenicer w Pruszkowie pod Warszawą (prawdopodobnie Stanisław także tam przebywał jakiś czas), a Wanda zamieszkała ze Stefanią „Stenią” Trojanowską, żoną Andrzeja, w ich mieszkaniu przy ul. Marszałkowskiej.
Pobyt w getcie odbił się na zdrowiu dzieci — Wanda trafiła do szpitala z powodu zapalenia nerek i płuc oraz ropiejących wrzodów na całym ciele. Stan Roberta był jeszcze gorszy — grodziła mu amputacja pokrytej czyrakami nogi.
Po kilku miesiącach starsze dzieci z pomocą doktora Trojanowskiego, zamieszkały razem w Domu Małego Dziecka „Anusia” w Konstancinie pod Warszawą. Najmłodszy, Stanisław, początkowo przebywał w klasztorze w na południu Polski. Dołączył do rodzeństwa w 1944 r., gdy skończył cztery lata.
Musia Hampel oraz Stefania i Andrzej Trojanowscy regularnie odwiedzali dzieci w domu dziecka. Przynosili i, ubrania, jedzenie i słodycze. Robert ze wzruszeniem wspomina miłość i serdeczność, którą okazywali im opiekunowie.
Stefania Trojanowska, która była była żarliwą katoliczką. w 1945 r. zorganizowała w Otwocku chrzest rodzeństwa Rotsteinów za zgodą ich ojca. W domu dziecka codziennie rano i wieczorem odmawiano modlitwy, a podczas Świąt Wielkanocnych ksiądz przychodził święcić święconkę.
Wanda pamięta codzienne kilkukilometrowe spacery do szkoły i to, jak bardzo marzły jej stopy. Pamięta także posiłki — kaszę, gryczaną, ziemniaki, owsiankę. Zbieranie w lesie grzybów, owoców leśnych oraz drewna na opał. Jedzenie znacznie się poprawiło gdy po wyzwoleniu do Polski zaczęły docierać paczki UNRRA — Wanda do dzisiaj pamięta, jak pierwszy raz jadła amerykańskie kiełbaski. Na któreś święta dzieci dostały zagraniczne buty i zachwycały się jak ciepło im w nogi, w drodze na wigilijną mszę.
Wanda wspomina z ogromną wdzięcznością miłość jaką wychowawcy otaczali dzieci w domu dziecka „Anusia” oraz panującą tam atmosferę patriotyzmu.
— Nigdy nie czuliśmy się dyskryminowani, czy prześladowani, ze względu na nasze żydowskie pochodzenie. Zostaliśmy wychowani w sposób, którego zwolennikiem był Janusz Korczak: mieliśmy czas na naukę, na modlitwę, na zabawę oraz by rozwijać poszczególne talenty — dodaje Wanda Rotstein.
Matka Wandy, doktor Halina Rotstein, podczas masowych deportacji ludności getta do Treblinki pracowała w szpitalu przy ulicy Stawki 6. Z pomocą pielęgniarek opatrywała rany, wykonywała operacje, zbierała z Umschlagplatzu niemowlęta porzucone przez zrozpaczonych rodziców. Większości z nich nie udało się jednak uratować.
Judyta Braude, w przesłanym do Yad Washem świadectwie, twierdzi, że doktor Halina mogła opuścić getto, jednak zdecydowała się pozostać i oddała swoje „aryjskie papiery” pielęgniarce, która miała małe dziecko. Potwierdzają to słowa doktor Anny Mrozowskiej, która napisała, że Halina dostała „bilet życia” w szpitalu „Czyste” przy ul. Niskiej (część personelu szpitala miała zostać skierowana do warsztatów pracujących dla Rzeszy). Nie zgodziła się go zatrzymać, gdy okazało się, że córka przyjaciółki, która opiekowała się jej dziećmi, takiego biletu nie otrzyma.
Nie zgodziła się go zatrzymać — Wanda twierdzi, że dziewczynie, której opiekę powierzono jej matce, udało się uciec z wagonu w drodze do Treblinki. Przeżyła wojnę i w latach pięćdziesiątych odwiedziła rodzeństwo Rotsteinów w domu dziecka.
Doktor Halina wsiadła do wagonu razem z chorymi dziećmi i personelem szpitala (posiadacze „biletów życia” także zostali wywiezieni). Prawdopodobnie, zginęła jeszcze tego samego dnia — 12 września 1942 roku — w obozie zagłady w Treblince.
Pani Wanda boleje nad tym, że bohaterskie czyny jej matki nie są znane w Polsce i nie zostały docenione. A przecież, tak jak doktor Korczak, nie opuściła swoich podopiecznych i dobrowolnie poszła na śmierć.
Ojciec Wandy inżynier Władysław Rotstein, powrócił do Polski na krótko, w stopniu majora armii radzieckiej. Był odpowiedzialny za demontaż urządzeń w niemieckich fabrykach radzieckiej strefy.(Niektóre nich zidentyfikował jako swoją własność, skradzioną przez Niemców w początkach wojny z fabryki chemicznej w Kutnie).
Podczas wojny poznał Ukrainkę, Nadię Czistiakową, po wyzwoleniu wzięli ślub i mieli dwóch synów. Zamieszkali we wsi Krasny, 50 km od Woroneża. Władysław pracował jako dyrektor techniczny tamtejszej gorzelni. Wanda odwiedziła ojca w Krasnym w połowie lat pięćdziesiątych i była wstrząśnięta warunkami w jakich żyła jego rodzina.
Stanisław twierdzi, że ojciec chciał odzyskać dzieci i zwracał się w tej sprawie do władz ZSRR, jednak polscy opiekunowie byli temu przeciwni i rodzeństwo zostało w Polsce.
Po śmierci Stalina Władysław otrzymał pozwolenie na przeprowadzkę do Rostowa nad Donem. Stamtąd odwiedził najmłodszego syna Stanisława podczas jego studiów w Moskwie w latach sześćdziesiątych. Przyjechał także na ślub Roberta w 1964 r. Wanda i Robert zdążyli zobaczyć się z nim w Rostowie w 1969 roku, niedługo przed jego śmiercią w 1969 roku.
Doktor Andrzej Trojanowski, któremu rodzeństwo Rotsztajnów zawdzięcza życie, otrzymał medal Sprawiedliwego wśród Narodów Świata 31 maja 1966 roku (dwa lata po śmierci). Jego dom przy ulicy Marszałkowskiej 127 był schronieniem dla Żydów i nikt nie odszedł stamtąd bez pomocy. Doktor Trojanowski przeprowadził około pięćdziesięciu operacji plastycznych nosa i uszu oraz zabiegów odwracających skutki obrzezania. Dostarczał także Żydom pieniądze, fałszywe dokumenty, znajdował kryjówki by mogli przetrwać po aryjskiej stronie.
Doktor Janina Radlińska, która pomogła uciec z getta Robertowi i Janowi Rotsztajnom została odznaczona medalem Sprawiedliwej wśród Narodów Świata 10 września 1985. (Zmarła w 1996 r. w Warszawie). Pracując na oddziale chirurgicznym Szpitala Dzieciątka Jezus oraz w klinice „Omega” uczestniczyła w operacjach mających na celu ukrycie widocznych cech semickich. Przez rok, do upadku powstania warszawskiego, ukrywała w swoim mieszkaniu dr. Czesławę Frendler oraz tymczasowo innych Żydów.
Wanda, Robert, Jan i Stanisław do pełnoletności mieszkali w domu dziecka (Stanisław w Otwocku), ukończyli wyższe studia i założyli rodziny. W 2019 roku starszy syn Wandy, Luc, urodzony w 1970 r. w Genewie, napisał i wydał własnym sumptem książkę zawierającą historię rodziny Rotsteinów i związanych z nią osób.
Warszawa, październik 2021
Anna Kołacińska-Gałązka
Tekst powstał na podstawie książki „Warszawskie przymierza. Obietnice dotrzymane w cieniu zagłady. Historia dwóch rodzin w Polsce targanej drugą wojną światową”.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl