Wiesław Ostern, urodzony w 1930 r.
Szczęście za kominem
Filmowe wspomnienie Wiesława Osterna jest dostępne na stronie USC Shoah Foundation, kliknij żeby zobaczyć.
Groza
Rozmawialiśmy w kuchni.Dzwonek! Popatrzyliśmy przez okno. Przy furtce stało dwóch Niemców w mundurach, z psem.
Ciotka powiedziała:„Idź schowaj się szybko na strychu”. Zrobiłem, jak kazała. Ale nie byłem jeszcze świadomy grozy. Ogromnego zagrożenia, jakie nade mną zawisło.
Nie zdawałem sobie sprawy, co za chwilę może mnie czekać. Wiedziałem tylko, że dzieje się coś niedobrego. Dzisiaj z pewnością bym tego nie przeżył. Szybko pobiegłem na strych. Ukryłem się za kominem.
Ciotka Bronia rozmawiała z nimi na dole. Potem jeden z Niemców zaczął przeszukiwać pokoje, jeden po drugim. Wszedł do pokoiku, w którym mieszkałem. Ale my staraliśmy się zawsze podczas dnia nie zostawiać najmniejszego śladu mojej bytności w tym pokoju, w ogóle w całym mieszkaniu. Ciotka tłumaczyła Niemcom, że to pokoik dziewcząt, czyli moich sióstr ciotecznych. Lecz oni nie dawali za wygraną.
Jeden z nich wszedł po drabinie na strych! Ciemno tam było. Ja stałem za kominem. On poświecił latarką po całym strychu. Struchlałem… Na całe szczęście strych był wysprzątany. Gdyby były tam jakieś klamoty, z pewnością by się tym zaciekawił i zaczął dalej szukać. A tak – zszedł na dół.
Po krótkim czasie obaj Niemcy opuścili dom. Kiedy poszli już na dobre, ciotkę oblał zimny pot. Trzęsła się cała ze strachu. Przedtem nigdy jej tak zmienionej nie widziałem. Później wróciły siostry cioteczne. Wszyscy zdali sobie sprawę, co to była za groza! A jednocześnie ogromne szczęście, że mnie nie znaleźli. Przecież rozstrzelaliby wszystkich domowników!
Po naradzie doszły do wniosku, że pod Warszawą jest teraz zbyt niebezpiecznie, żebym tam przebywał. Postanowiły, że muszę wrócić z powrotem do Piotrkowic koło Kielc, do drugiej siostry mamy, cioci Gieni.
Szczęśliwe spóźnienie
Wieczorem dostałem dokładne instrukcje, jak mam jechać, co w razie zatrzymania mam mówić, a raczej – czego mam nie mówić. Jechałem do narzeczonego jednej z sióstr ciotecznych. Jakoś szczęśliwie trafiłem do rodziny Markowskich w Grodzisku. Na drugi dzień pojechałem do Kielc, a stamtąd już prosto do Piotrkowic.
Ciotka się bardzo ucieszyła, ale nie z mojego przyjazdu, tylko z tego, że nie przyjechałem wcześniej. Okazało się bowiem, że kilka dni wcześniej aresztowali wujka i wywieźli do Auschwitz. Wujek działał w podziemiu. Rewizja była bardzo skrupulatna, przeszukali wszystko. Więc z całą pewnością – gdybym tam był – znaleźliby i mnie. Wtedy rozstrzelaliby wszystkich na miejscu. I tak już drugi raz – dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności – uniknąłem śmierci. No, i przede wszystkim, ocalało wielu członków mojej rodziny.
Powrót w rodzinne strony
Długo już tam nie zabawiłem. Matka przyjechała po mnie i zabrała mnie do Dobromila. Dwa miesiące ukrywali mnie w stodole. Nikt nie wiedział, że wróciłem. W tej stodole doczekałem wojsk radzieckich. Ich przyjście było dla mnie wybawieniem.
Dobromil – małe powiatowe miasteczko w Galicji. Przed wojną zamieszkiwało je około siedmiu tysięcy osób, z tego połowa Polaków, reszta to żydzi, Rusini i Ukraińcy. Z Dobromila do Przemyśla są 24 kilometry. Dziś z Przemyśla do granicy polsko-ukraińskiej jest dwanaście kilometrów.
Właśnie w Dobromilu 10 czerwca 1930 roku przyszedłem na świat. Mój ojciec, Julian Ostern, syn Gizeli i Menassego, pochodził z wykształconej, zamożnej, żydowskiej rodziny. Dziadek mój był prezesem sądu w Dobromilu. Siostra ojca, ciotka Frydzia, kończyła studia farmaceutyczne w Wiedniu, później była właścicielką apteki w Przemyślu. Druga siostra ojca – Regina – była skarbnikiem w magistracie. A tata był z wykształcenia technikiem dentystycznym i prowadził zakład w Rybotyczach.
Moja mama, Waleria Urbańska, córka Adeli i Karola, była Polką, wyznania katolickiego. Rodzina Urbańskich nie należała do majętnych, miała maleńkie gospodarstwo – pole, krówka, trochę kur.
Nie byłem pierworodny. Rok przede mną urodził się mój brat, Ryszard. Wtedy rodzina ojca chciała odizolować go od matki, ponieważ według nich był to mezalians. Wysłała go na studia do Paryża. Lecz rozdzielenie i duża odległość wcale nie osłabiły wielkiej miłości moich rodziców. Ojciec przyjeżdżał, spotykali się, czego efektem było… moje pojawienie się na świecie.
Mojego brata wychowywała rodzina ojca, mnie – moja matka. Brata oddano do zakładu jezuitów w Chyrowie, jednego z najlepszych w Polsce. Prowadzono tam szkołę powszechną, gimnazjum i liceum. Brat rozpoczął naukę w szkole powszechnej.
Nie miałem tego, co brat. Moja mama imała się różnych prac u ludzi, żeby dać dziadkom pieniądze na moje utrzymanie.
Tak było do 1936 roku. Wtedy ojciec wrócił do Polski i zabrał mamę i mnie do Bielska. Pracował w Czeladzi, a w Bielsku-Białej był sekretarzem miejscowego klubu żydowskiego „Makabi”.
Początkowo mieszkaliśmy w suterenie. Kiedy padał deszcz, musieliśmy przechodzić po deskach do naszego pomieszczenia. Po jakimś czasie ojciec załatwił inne mieszkanie. W Bielsku zacząłem chodzić do szkoły powszechnej. Skończyłem tam trzecią klasę.
W 1939 roku pojechaliśmy z mamą na wakacje do Dobromila, nie przypuszczając nawet, że już nie wrócimy do Bielska. Tata tam pozostał. Dopiero po jakimś czasie przyjechał za nami do Dobromila.
Gehenna
Do 1939 roku w Dobromilu ludzie żyli ze sobą dobrze.Nie było żadnych większych waśni na tle pochodzenia i wyznania. Ludzie sobie pomagali, byli życzliwi. Mimo tej mieszanki polsko-ukraińsko-żydowskiej nigdy nie dochodziło w miasteczku do zamieszek ani żadnych ruchawek, jak to miało miejsce w innych wielonarodowościowych miejscowościach.
W 1941 roku do Dobromila wkroczyli Niemcy. Wtedy zaczęła się gehenna. Tak jak wszędzie i tutaj prześladowano Żydów. Wprowadzono dla nich godzinę policyjną i przymusowe noszenie opasek z gwiazdą. Prześladowania nasilały się.
W łapankach Niemcy rozstrzeliwali Żydów. Utworzyli w Dobromilu getto. Kiedyś wyprowadzili z getta wszystkich do tartaku koło dworca kolejowego. Tam już były wykopane rowy. Większość Żydów wyprowadzonych z getta rozstrzelali i zasypali w tych rowach.
Po jakimś czasie moją babcię rozstrzelali na cmentarzu żydowskim.Tatę i jego siostrę Reginę popędzili do Przemyśla. I tak ślad po nich zaginął. Rozstrzelali ich w Przemyślu, albo wywieźli do Auschwitz.
Moja poniewierka
Dla mnie również sytuacja stawała się coraz groźniejsza. Choć byłem wychowywany w polskiej rodzinie i byłem ochrzczony, gdyby mnie złapali, nie mieliby dla mnie żadnej litości. Któregoś dnia mama powiedziała: „Niestety, synu, muszę cię gdzieś ukryć. Musisz wyjechać z Dobromila”.
Wywieziono mnie do małej miejscowości Piotrkowice, które leżały koło
Chmielnika, na trasie Kielce–Busko. Tam mieszkała jedna z sióstr mamy, ciotka Gienia. Nie pomieszkałem tam długo. Zaczęto mówić, że jestem Żydem. Ciotka coraz bardziej się bała. Pewnego dnia wywiozła mnie do swojej siostry Bronisławy do Podkowy Leśnej koło Warszawy.
Tam mocno mnie zakonspirowano. Nie wychodziłem na dwór. W domu wszyscy starali się tak robić, żeby nie było najmniejszego śladu mej bytności. Ale wybuchło powstanie w getcie. Kiedy się skończyło, Niemcy zaczęli dokładnie przeszukiwać okolice wokół Warszawy. Z wielką wściekłością szukali Żydów, którzy uciekli z tego powstania. I wtedy przyszli do nas. I wtedy ciotka kazała mi schować się na strychu.I wtedy dopisało mi wielkie szczęście za kominem.
Repatriacja
Skończyła się wojna. Zaczęły się przesiedlenia. Mój wujek, Bolesław Urbański, brat matki, pierwszym transportem repatriacyjnym przybył z Dobromila do Przemyśla. A ja, 29 września 1945 roku, furmanką zaprzęgniętą w parę koni pojechałem za nim. Zaopiekował się mną. Zamieszkaliśmy w budynku Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, gdzie przed wojną siedzibę miał sąd. Mieszkaliśmy w salach rozpraw, a w piwnicach, gdzie kiedyś przetrzymywano więźniów, repatrianci trzymali cały swój dobytek, czyli konie, krowy i wozy.
Wujek dostał gospodarkę w Nehrybce oddalonej od Przemyśla o trzy kilometry. W ciągu dnia jechaliśmy uprawiać ziemię, a na noc wracaliśmy do Przemyśla, bo pozostawanie tam nie było zbyt bezpieczne ze względu na grasujące nocą bandy UPA.
Któregoś dnia przyjechała moja ciotka, która mieszkała już w Katowicach-Ligocie. Starała się mnie namówić, żebym zaczął się uczyć. „Zmarnujesz się tutaj” – mówiła. – „A szkoda cię, bo jesteś zdolny. Nie zamierzasz chyba całe swoje życie chodzić za koniem i grzebać w ziemi?” Posłuchałem jej. W Przemyślu dokończyłem dość mocno przyspieszoną edukację w szkole powszechnej. W ciągu dwóch miesięcy musiałem przerobić aż trzy klasy. Podołałem.
Wyjazd na Śląsk
Wyjechałem do ciotki na Śląsk. Ciotka umożliwiła mi uczęszczanie do gimnazjum w Katowicach. Zacząłem dojeżdżać z Ligoty do centrum Katowic. Gimnazjum było blisko dworca kolejowego. Nie trwało to jednak zbyt długo, ponieważ ciotka miała trzech synów. Więc ten czwarty, dorastający młodzieniec, czyli ja, to było zbyt duże obciążenie dla całej rodziny.
Wujek dzięki swym znajomościom załatwił przyjęcie mnie do internatu w Leśnicy, niedaleko Strzelec Opolskich. Były tam gimnazjum i liceum koedukacyjne dla sierot i półsierot. Tam mieszkałem i uczyłem się tylko dwa lata, ponieważ tę placówkę zlikwidowano i poprzenoszono nas do internatów w różnych miejscowościach Opolszczyzny – głównie do Strzelec, Niemodlina, Grodkowa. Ja znów miałem dużo szczęścia! Znalazłem się w Opolu, gdzie dostałem in- ternat i stypendium.
Sport był moją pasją. Grałem w piłkę nożną w Klubie Sportowym „Lwowianka”, a później w KS „Budowlani”. Zresztą nie tylko. Byłem wszechstronnie uzdolniony sportowo. Uzyskiwałem dobre wyniki w biegach na 100 i 200 metrów, dobrze skakałem w dal. Swoją szkołę, czyli Liceum nr 3 w Opolu, re- prezentowałem w lekkiej atletyce, piłce nożnej, siatkówce. W tej ostatniej dyscyplinie reprezentowałem też barwy KS „Budowlani” Opole.
Praca zawodowa
Moja praca zawodowa była przez wiele lat ściśle związana ze sportem. Zaczynałem jako przewodniczący Powiatowego Komitetu Kultury Fizycznej w Opolu. Po trzech miesiącach skierowano mnie do Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. Niestety, musiałem przerwać naukę, ponieważ zachorowałem na zapalenie płuc.
Po wyzdrowieniu zacząłem pracować jako nauczyciel wychowania fizycznego w Państwowym Technikum Handlowym w Opolu.Prowadziłem również treningi w sekcji lekkoatletycznej opolskiego Klubu Sportowego „Gwardia”. W tym czasie przyjęto mnie do pracy na stanowisko sekretarza Zarządu Wojewódzkiego „Gwardii”. Zrobiłem tam kawał dobrej roboty. Dostrzeżono to szybko i rekomendowano mnie na sekretarza Komitetu Wojewódzkiego Kultury Fizycznej w Opolu. Po dwóch latach zostałem wiceprzewodniczącym.
Rozpierała mnie energia, miałem mnóstwo nowych pomysłów, byłem dobrym organizatorem. W 1962 roku zacząłem tworzyć w Opolu Wojewódzki Ośrodek Sportu, Turystyki i Wypoczynku. Po dwóch latach zostałem jego dyrektorem. Rozpoczynałem pracę przy starym biurku, a kiedy odchodziłem, zostawiłem w spadku, między innymi, kilka obiektów sportowych i turystycznych oraz dość liczny tabor samochodowy. Z miernego powiatowego ośrodka zrobiłem wojewódzki. A mnie z kierownika mianowano dyrektorem.
Nagonka na Żydów
Byłem dobrym pracownikiem. Dostawałem wysokie premie uznaniowe, wręczano mi dyplomy, medale. Opisywano w prasie. A w 1966 roku dano mi wypowiedzenie. Tak, tak! Bez żadnych powodów, bez żadnych konkretnych zarzutów.
Zwróciłem się do Wojewódzkiej Komisji Kontroli Partyjnej Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Opolu z prośbą o wyjaśnienie i podanie przyczyn mojego wypowiedzenia. Nigdy nie otrzymałem odpowiedzi.Z całą stanowczością twierdzę, że w Polsce nagonka na Żydów nie zaczęła się w marcu 1968 roku, ale dwa lata wcześniej. Odczułem to doskonale na własnej skórze.
O tym, że „życzliwi” koledzy donosili do komitetu PZPR o moim pochodzeniu, dowiedziałem się później. Szykanowano mnie nawet do tego stopnia, że nie dostałem zgody na wyjazd do Węgier. Ja, który wcześniej miałem staą przepustkę do Czechosłowacji? A przedtem nigdy nie było żadnych problemów z zagranicznymi wyjazdami.
Lecz w sumie to wyszło na moją korzyść. Moje zawodowe życie potoczyło się w zupełnie innym kierunku. Kiedy dostałem wypowiedzenie, zacząłem szukać pracy. Natrafiłem na dobrego rzemieślnika, którego warsztat ślusarski akurat był na skraju bankructwa, nie z jego winy. Przyjął mnie do siebie. Ponieważ miałem wielu znajomych, potrafiłem dobrze zorganizować robotę, zakład zaczął prosperować. A ja jako pracownik fizyczny pierwszą pensję dostałem prawie dwukrotnie wyższą niż dyrektor.
Po jakimś czasie zdobyłem uprawnienia rzemieślnicze. Moim pierwszym pro- duktem były poidełka dla brojlerów oraz metalowe narożniki do okien. Później, już w branży meblarskiej, produkowałem garderoby. Ostatnimi moimi wyrobami były różnego rodzaju rożna, które cieszyły się wiele lat wielkim wzięciem. W życiu układało mi się różnie. Ale nigdy nie narzekałem.
Po wieloletnich poszukiwaniach, 10 listopada 2005 roku otrzymałem z Międzynarodowego Biura Poszukiwań zawiadomienie, że siostra mojego ojca – Regina Maria Sara Ostern – „w nieznanym czasie została dostarczona do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu i zmarła tam 25 lutego 1943 roku o godzinie 9.50. Przyczyna śmierci: wada zastawki serca”.
Przypuszczam zatem, że mój ojciec również tam zginął. Żyję nadzieją, iż doczekam jeszcze dnia, kiedy dowiem się, gdzie i w jakim dniu zamordowano mojego ojca.
Strona „Zapis pamięci”
Stowarzyszenia
„Dzieci Holocaustu”
w Polsce.
Zrealizowano
dzięki wsparciu Fundacji
im. Róży Luksemburg
Przedstawicielstwo
w Polsce
ul. Twarda 6
00-105 Warszawa
tel./fax +48 22 620 82 45
dzieciholocaustu.org.pl
chsurv@jewish.org.pl